W błędnym kole stereotypów

"Romville" - reż. Elżbieta Depta - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

Maja Brzezińska to kolejna aktorka amatorka, która pojawia się na deskach Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Tym razem w przedstawieniu "Romville". Maja jest Romką. Gdy śpiewa, przygrywa jej mąż, Marco Sadowski. Jak mówią oboje, chcą, aby ich głos wybrzmiał, chcą, abyśmy usłyszeli, że może nie są "parni" (biali), ale nie są też "brudasami" i chcą uczciwie pracować w tym kraju.

Mają po 20-21 lat, dwójkę dzieci i mieszkają na Grunwaldzkiej, tam gdzie rodzin romskich mieszka najwięcej. Można się o tym przekonać na festynach rodzinnych na Okolu każdego roku. Romowie chętnie przychodzą posłuchać muzyki.

Maja mnie nie kojarzy, ale 13 lat uczyłam w szkole, do której uczęszczali też Romowie, w tym ona i jej dwaj z trzech braci. Do jednego z nich, czyli również do Mai, przychodziłam do domu na lekcje indywidualne. Jednak kobiety zawsze wtedy siedziały w kuchni. Znam dość dobrze obyczaje romskie. Czy przez to odebrałam tę sztukę inaczej?

"Romville" to jakby trzy odrębne, ale dość zgrabnie połączone elementy. Pierwszy stanowi incydent z szalikami i smyczami z napisem "Łowcy Cyganów", które pojawiły się najpierw na meczu wśród kibiców legnickiej Miedzi, a potem wśród uczniów jednego z gimnazjów, w którym uczyły się również dzieci romskie. Drugi to opowieść o Romie - Teofilu, który zakochał się w Polce i Romce, która pokochała Polaka (później alkoholika). Trzecim, równie ważnym elementem spektaklu jest część dokumentalna o aktorach, którzy przechodzą drogę poznawania Romów i stawania się Romami. - Zadanie niemożliwe - jak mówi Elżbieta Depta, reżyserka spektaklu.

- Pomyśleliśmy, że fajnie będzie, gdy polska publiczność obejrzy, jak to jest z naszej strony - tłumaczył przed premierą swój udział w spektaklu Marco Sadowski. - Nie jest łatwo iść ulicą i codziennie słyszeć takie rzeczy. Nie jest fajnie iść do hipermarketu i ciągle być obserwowanym, czy czegoś do kieszeni nie chowamy. Nie jest fajnie czuć się zagrożonym. Ja się tutaj urodziłem i myślę, że mam takie same prawa jak wszyscy. Chcemy wybić się z tej dziury, w której siedzimy. Jesteśmy taką mniejszością, która jest udeptywana przez wszystkich. Fajnie byłoby, gdyby ktoś pokazał, że nie jesteśmy naprawdę tacy źli, my chcemy pracować.

- I jakby w kontrze do tego nagle na białej ścianie pojawia się obraz Pawła Petermana (udany debiut na bydgoskiej scenie). Opowiada, jak kiedyś na ulicy zaczepiła go Romka z zapytaniem, czy nie ma paru groszy. Miał. Dosłownie 50 groszy, ale chciał, naprawdę chciał jej dać. Ta spojrzała na monetę i powiedziała: "O, ty chuju."

W innej scenie widzimy Teofila (Jakub Ulewicz), Roma który układa sobie życie, dzięki naukom papy. Układa sobie życie z Polką. Aktorzy opowiadają nam o patriarchacie w romskich rodzinach i szacunku do starszyzny.

- I znowu na ścianie widzimy tym razem twarz Jerzego Pożarowskiego, który jakby zamyślony mówi, jak bardzo by chciał, aby go kiedyś tak dzieci i wnuki szanowały.

- Spektakl jest formą zaproszenia każdego do wyruszenia w podróż, próby zrozumienia, skonfrontowania się, dialogu z naszymi naturalnymi, stereotypowymi lękami, które w nas były i wciąż są w każdym widzu - mówi aktorka Martyna Peszko.

"Romville" aż kipi od takich konfrontacji. Przeciwstawia sobie jednak tylko postawy konkretnych osób. Nie wydaje werdyktów, nie wskazuje palcem winnych. Nie demonizuje jednych, nie wybiela innych. Ocenę pozostawia widzom.

Drwi w pierwszej części, gdy mowa o właścicielach klubu Miedź, w imieniu których wypowiadają się PR-owcy. Drwi z ich obłudy, krętactwa i tłumaczeń. Nie bez znaczenia jest też dominujący kolor biały. "Parni".

- To się z domu wynosi - mówi Teresa (Beata Bandurska), romska asystentka w gimnazjum, w którym pojawiły się szale i smycze. - Nie baw się z Cyganem, bo brudny. Syn mój mieszkał długo w Londynie i nawet pytałam się go: - Synku, czy tam też, tak Cyganów? I co? Tam tak nie ma. Może dlatego, że tam jest dużo różnych?

Przejście pomiędzy pierwszą częścią spektaklu a drugą, opowiadającą historię dwóch rodzin polsko-romskich łączy piosenka. Maja, Marco i aktorzy teatru polskiego śpiewają po romsku. W spojrzeniach i gestach Marty i Beaty widać, jaką opieką na scenie otaczają Maję, ile pracy pozaaktorskiej włożyły w to przedstawienie.

I znowu tnie do kości odważna i tak prawdziwa zarazem wypowiedź Marty. - To cudowny, pełen energii naród, który sam podcina sobie skrzydła rezygnując z edukacji swoich dzieci i wydając za mąż nastoletnie dziewczynki - mówi nam w making offie Peszko.

- Czy my, jako Polacy, mamy prawo o tym mówić? Bo w jaki sposób możemy mówić o czymś, czego nie doświadczyliśmy, czego nie znamy? - pyta Paweł Wodziński, dyrektor TPB. - Możemy to robić tylko wtedy, kiedy zdajemy sobie sprawę z naszych ograniczeń, kiedy oczywiście coś poznajemy, ale też wiemy, że nigdy nie będziemy tymi osobami, które mają do tego właśnie pełne prawo. Mamy świadomość tych wszystkich niebezpieczeństw - przyznaje Paweł Wodziński.

Nie ujmuję rzetelności autorce jeszcze nie wydanej książki dotyczącej "zadymy" w gimnazjum, bo starała się dotrzeć, jak sama mówi, do wszystkich stron zarzewia. Mam pewne wątpliwości, co do sposobu przeniesienia na scenę tych wydarzeń i historii polsko-romskich. Za dużo dosłowności, infantylizmu, a sielankowa scena "bratania się" aktorów, ekipy filmowej i romskiej rodziny "nad brzegiem Dunaju" (jak mniemam Brdy) sztucznie cukierkowa. I skąd ten koń? To jakiś archaiczny stereotyp.

- Stereotyp Polaka też nie jest prawdziwy, stąd my zapraszamy właśnie do zdarcia takich stereotypów po obu stronach, do spotkania człowieka z człowiekiem - zachęca Martyna Peszko.

Wiktoria Raczyńska
www.bydgoszczinaczej.pl
11 czerwca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...