W dobrym musicalu najlepszym towarem jest wzruszenie

rozmowa z Andrzejem Ozgą

Rozmowa z Andrzejem Ozgą, tłumaczem i reżyserem musicalu “Rent" w Operze na Zamku w Szczecinie, przeprowadzona w Chorzowie 30. listopada 2008 roku.

Forum Młodych Krytyków: Musical “Rent” miał swoją polską prapremierę dwa lata temu w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Współpracuje Pan z nim jako tłumacz od wielu lat (“Evita”, “The Rocky Horror Show”, “Nunsense”, “Dziś wieczorem: Lola Blau”, “Spin”, “Na końcu tęczy”). Czy teatr nie zgłosił się do Pana z propozycją przetłumaczenia “Rent”, czy może już wtedy miał Pan swój pomysł na ten spektakl i nie chciał oddać tłumaczenia w ręce innego reżysera?

Andrzej Ozga: Zgłosiłem Teatrowi Rozrywki chęć przetłumaczenia tego tekstu, niestety nie skorzystano z mojej propozycji. Tak bywa. Prawdę mówiąc, byłem załamany, ponieważ od dawna chciałem zrobić “Rent”. Dlatego propozycja dyrektora Warcisława Kunca z Opery na Zamku w Szczecinie, bardzo mnie uradowała. Nie tylko mogłem przetłumaczyć “Rent”, ale również zająć się jego reżyserią. Było to spełnienie jednego z moich wielkich zawodowych marzeń.

FMK: Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z tym musicalem?

A. O.: Kilka tygodni po światowej prapremierze. Od brata mieszkającego w Stanach, dostałem podwójny album z muzyką z tego musicalu. Przypuszczam, że byłem jedną z pierwszych osób w Polsce, która o “Rent” usłyszała i posłuchała muzyki Larsona. Od tego czasu chodziłem i zachęcałem wszystkich znanych mi dyrektorów teatrów, by wystawili ten tytuł. Niestety bezowocnie. W końcu odbyła się prapremiera polska w Teatrze Rozrywki, niestety bez mojego udziału, a w Polsce jest tak, że jeżeli jeden z dużych teatrów wystawi światowy tytuł, to później inne teatry niechętnie po niego sięgają, nie mówiąc o zmianie tłumaczenia libretta. Z “Rent” jednak – tajemnym splotem okoliczności – tak się zdarzyło, choć już nie wierzyłem, że to jest w ogóle możliwe. 

FMK: Przy tak dokładnym i dosłownym tłumaczeniu, w “Seasons of love” brakuje najbardziej chyba rozpoznawalnego motywu musicalu – wyliczanki 525 600 minut. Dlaczego?

A. O.: Tego się po prostu nie da poprawnie przetłumaczyć na język polski. W odpowiednich miejscach sylab jest w stosunku do muzyki albo za dużo albo za mało. A profesjonalnych tłumaczy obowiązuje prozodia, czyli zgodność tekstu z linią melodyczną oryginału. Przekładając dosłownie melodia się łamie. Mamy tyle i tyle cyfr wymienionych w tekście – rok liczy 525600 minut - i to musiało by się zmieścić w muzycznej frazie. Autorytatywnie stwierdzam, że w języku polskim jest to niemożliwe. Studenci Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni próbowali swego czasu to wyśpiewać, ale wyszły im z tego jakieś łamańce językowe, w sensie muzycznym kalekie i dalekie od oryginału. Ja postawiłem na wersję: “w słońca zachodach i wschodach nasz czas przemija”. Myślę, że tak jest dobrze. 

FMK: Na ogłoszony przez was casting zjechało wielu młodych ludzi z całego kraju. W Operze na Zamku nie znalazł Pan odpowiednich aktorów, czy niezależnie od miejsca wystawienia chciał Pan mieć możliwie najlepszych wykonawców? 

A. O.: Takie było założenie od samego początku. Artyści Opery na Zamku są aktorami przede wszystkim klasycznymi. Wiadomo było, że spektakl trzeba oprzeć na ludziach młodych i głosach rockowych, a wiedzieliśmy również, że w Szczecinie nie znajdziemy aż tylu ludzi gotowych do wejścia w ten spektakl. Dlatego ogólnopolski casting był czymś oczywistym.

FMK: Młodzi ludzie, którzy zostali wybrani to w dużej części absolwenci Studium Wokalno-Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni…

A. O.: To prawda, ale nie tylko. Parę osób jest po szkołach muzycznych, teatralnych, a nawet po wydziale lalkowym wrocławskiej PWST. Ja z resztą z wielkim szacunkiem podchodzę do aktorów-lalkarzy dlatego, że w tym zawodzie akurat oni naprawdę coś potrafią. Moim zdaniem, największym odkryciem z castingu i w konsekwencji szczecińskiej wersji “Rent” jest “Pina” - Paulina Łaba, grająca Mimi. To przyszłoroczna maturzystka, która poświęciła 3 miesiące szkoły, by zagrać w tym musicalu. Pokazała się od najlepszej strony. W przyszłości, będzie pewnie – ku mojej rozpaczy jako człowieka teatru - bardziej wokalistką niż aktorką, co nie zmienia faktu, że ma niesamowitą intuicję aktorską i wielki talent. Dla mnie jest to osoba, która – jeżeli tylko rozmaici kreatorzy jej nie zaszkodzą – może stać się prawdziwą gwiazdą. Strach powiedzieć głośno, że najlepiej dla niej byłoby, gdyby zaraz po maturze wyjechała z naszego pięknego kraju. Zabłysnął też Mariusz Totoszko, który w warszawskiej Romie nie wychodzi praktycznie na scenę, śpiewając w chórkach. Nie miał doświadczenia aktorskiego i zaczynaliśmy właściwie od podstaw. Był z początku bardzo niepewny, ale uczył się błyskawicznie. Miło było patrzeć, jak facet zaczyna kumać i klei wszystko w jedną całość. Mariusz to wielka intuicja aktorska i świetny głos. Słowem indywidualność. Zresztą nie jedyna - moim zdaniem - w szczecińskim “Rent”.

FMK: Jerzy Michalski, jeden z odtwórców roli Rogera, na miesiąc przed premierą musiał się wycofać. Skąd w obsadzie wziął się Janusz Kruciński?

A. O.: Janusz jest wspaniałym aktorem, który jakoś nie ma szczęścia do castingów. Znamy się od lat, lubimy i szanujemy się wzajemnie. Pracowaliśmy już wcześniej przy “The Rocky Horror Show” czy “Miss Saigon”. Jednak kiedy w Szczecinie myśleliśmy o obsadzie do “Rent”, Janusza nie braliśmy pod uwagę. Głównie dlatego, że wydawał się zbyt dojrzały. W obsadzie są ludzie młodzi i bardzo młodzi. Na szczęście życie jest ciekawsze. W wypadku Janusza ostatecznie wiek nie okazał się żadną przeszkodą. Janusz jest świetnym, charyzmatycznym Rogerem. 

FMK: A wiedział Pan wcześniej, że Janusz Kruciński raz już zagrał Rogera, w wersji chorzowskiej? 

A. O.: Zapraszając Janusza do współpracy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Gdybym wiedział, to bym oponował. Wiem sam, jak trudnym zadaniem dla aktora jest, gdy musi się przeuczyć tekstów. A jednak Janusz świetnie sobie z tym poradził. No, ale to prawdopodobnie jedna z największych indywidualności na firmamencie teatru muzycznego w Polsce ostatniego 20-lecia. Szkoda, że dotąd nikt nie ma na niego pomysłu na skalę jego talentu. Warto dodać, że mając doświadczenie chorzowskie, Janusz nie mówił nic o śląskim spektaklu, nie porównywał, ale widać było, że nasza wersja mu się podoba. Wchodził w spektakl z wielką pasją i radością.

FMK: Siedząc na widowni widać, że ci ludzie bardzo się lubią, że dobrze im się ze sobą pracuje. Ciężko było to osiągnąć, pracując z artystami, którzy właściwie się wcześniej nie znali?

A. O.: Zaczynając pracę nad “Rent” już na pierwszej, stolikowej próbie powiedziałem im, że mogą czegoś nie umieć, ale muszą być grupą przyjaciół. Tylko wtedy będą mieć siłę. Udało się i cieszy mnie, że to widać. Powiedziałem: “Macie wyjść i wykrzyczeć im w twarz (to znaczy publiczności), że się nie zgadzacie. Nie zgadzacie się na ich styl bycia i rzekomo ustalony raz na zawsze system wartości...itd... Czy ludzie wam uwierzą czy nie, to was nie interesuje, wy macie być silni we wspólnej niezgodzie.” Udało się? O to chodziło.

FMK: Słyszałam zarzut, że kopiujecie film… Co było dla Pana większą inspiracją – wersja teatralna czy filmowa?

A. O.: Ależ bzdura! Chcieliśmy przede wszystkim przedstawić “Rent” takim, jaki jest on w scenariuszu i w partyturze, w całości. Żadnych skreśleń, bo to w istocie świetnie skomponowany utwór muzyczny. Stąd może większe podobieństwo do filmu, niż np. do spektaklu chorzowskiego. Ja widziałem ten musical w Londynie, w wersji Broadwayowskiej. Bardzo podobało mi się to, że jest to teatr umowny, będący połączeniem koncertu rockowego ze spektaklem. I właśnie to chciałem w Szczecinie zachować. Jednak to jest również zapisane w didaskaliach. Ponadto w spektaklu szczecińskim cały czas puszczamy do widza oko, dając mu do zrozumienia, że to jest zabawa, wariacja ludzi takich jak on i my na scenie, na temat życia we współczesnym świecie. Nie chciałem, żebyśmy sobie wmawiali, że odgrywamy na scenie jakąś rzeczywistą sytuację z ulicy. Mój “Rent” jest teatralny i umowny. Konsekwentnie szedłem w tym kierunku wprowadzając min. postać Asystentki Planu, czy wycięte z kartonu kontury postaci z “sekretarki automatycznej”, co podkreśla dystansowanie się wykonawców - bohaterów w stosunku do świata ich rodziców. O kopiowaniu filmu w ogóle nie ma tu mowy.

FMK: Najbliższe spektakle są już wykupione. Zebraliście przychylne recenzje. Dlaczego więc planowanych jest tak niewiele spektakli?

A. O.: Wystawienie musicalu zawsze wiąże się z ryzykiem. Trzeba pamiętać, że to Szczecin, a nie Warszawa, w której sami turyści potrafią codziennie zapełnić sale teatralne. Dlatego też przy podpisywaniu licencji, - a są one bardzo wymagające i restrykcyjne - stanęło na trzydziestu spektaklach. Na razie. Teraz wszystko w rękach widzów. 

FMK: Zechciałby Pan w kilku słowach zachęcić potencjalnych widzów do przyjścia na spektakl? 

A. O.: “Rent” to spektakl niezwykle energetyczny i niegłupi. Muzyka Larsona jest niebywale emocjonalna, nikogo (z nielicznymi, klinicznymi wyjątkami) nie pozostawia obojętnym. Powiem to, co często powtarzam – w dobrym musicalu towarem najwyższej próby jest wzruszenie. W “Rent” tego wzruszenia jest aż nadto… przynajmniej w wersji szczecińskiej.

FMK: Jest Pan aktorem, reżyserem, tłumaczem, satyrykiem – słowem artystą wszechstronnym. W której z tych ról czuje się Pan najlepiej?

A. O.: Aktorem bywam dziś okazjonalnie i właściwie – z nielicznymi wyjątkami - tylko wtedy, kiedy śpiewam swoje własne piosenki. Natomiast uwielbiam pisać i tłumaczyć – to jest świetna zabawa. Reżyserię aktywnie uprawiam nie tak znowu długo, natomiast jest to fascynujące zajęcie, kiedy się widzi aktorów, zwłaszcza młodych ludzi, którzy zakwitają na scenie. Towarzyszy temu takie nieśmiałe poczucie, że to dzięki tym kilku słowom czy gestom, które popłynęły w ich stronę. Wtedy czuje się, że robi się to po coś i że ta praca ma sens. Z kolei z tłumaczeniem, czy tekstem oryginalnym pisanym na zamówienie jest tak, że idzie się na spektakl zrobiony przez kogoś innego i ma się wrażenie, że realizatorzy zupełnie nie zrozumieli tego, co się napisało. Jako reżyser nie mam już takiego luksusu, bo wszystko zależy ode mnie. Jeżeli ja czegoś nie zrozumiem, albo to czy tamto odpuszczę, to wina za niepowodzenie spada wyłącznie na mnie.

FMK: Jakieś plany na przyszłość? Nad czym Pan teraz pracuje?

A. O.: Co do przyszłości, to nie lubię mówić o konkretach, bo w tym zawodzie różnie bywa. Jednak jeszcze w tym sezonie mam nadzieję powrócić do teatru Sewruka w Elblągu. W Radomiu planuję realizację kameralnego musicalu. Mogę powiedzieć natomiast o – w miarę możliwych do spełnienia – marzeniach. Mam wielką ochotę zrealizować “The Rocky Horror Show”, którego w Chorzowie już od roku nie grają. Bawi mnie ten musical i myślę, że jest wciąż celnym szyderstwem ze współczesnego świata mediów. Marzy mi się również przetłumaczenie i reżyseria mojego ukochanego “Jekyll & Hyde” – skoro udało się z “Rent”, to może kiedyś i to się uda… 

FMK: Dziękujemy za rozmowę.  

Andrzej Ozga (ur. 18.10.1958 r. w Warszawie). Aktor, reżyser, piosenkarz, autor i satyryk. Absolwent stołecznej PWST (1981 r.). Specjalizuje się w piosence literackiej oraz formach kabaretowych i teatralnych. Trzykrotny laureat Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu oraz dwukrotny Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Autorskiej - OPPA w Warszawie. Ma na swym koncie ponad 30 realizacji teatralnych i telewizyjnych powstałych w oparciu o jego piosenki, bądź tłumaczenia jego autorstwa.

Anna Miozga, Magdalena Widuch
Dziennik Teatralny Katowice
9 grudnia 2008
Portrety
Andrzej Ozga

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia