W drodze do Pietuszek

„Skur-Wienia" - reż. Aleksandra Skorupa - Teatr Kontrabanda w Krakowie

Bohater „Skur-Wienia", tak jak każdy „ma historię", ale nie jest to historia rozwodnika w średnim wieku ani alkoholika z delirium tremens. Według Aleksandry jest to ktoś, kto marzy, żeby wróciło to, co miał. Żeby wróciła miłość, żeby jednak stworzyć dom, rodzinę. Nie wiadomo czy zbuduje je na nowo, ale nieustannie o tym myśli.

Z Łukaszem Dąbrowskim i Aleksandrą Skorupą, twórcami spektaklu „Skur-Wienia", rozmawia Jakub Wydrzyński z Dziennika Teatralnego.

Chłopak z bloku i szkolna prymuska

Spotkali się w Krakowie: on absolwent Studium Aktorskiego przy Teatrze im. S. Jaracza w Olsztynie, ona studentka wiedzy o teatrze UJ i dramaturgii PWST w Krakowie. On chłopak z blokowiska w Świętokrzyskiem, ona dziewczyna z inteligenckiego domu w Poznańskiem. Łukasz Dąbrowski i Aleksandra Skorupa, bo o nich mowa, młodzi teatromani „na dorobku" postanowili zrealizować one-man-show oparty na prozie Wieniedikta Jerofiejewa. Łukasz od kilku lat nosił się z zamiarem wystawienia autorskiej wersji „Moskwa-Pietuszki". „To miał być mój pierwszy własny spektakl, z którego byłbym w pełni zadowolony. Coś, o czym myślałem od czasu skończenia szkoły teatralnej" – mówi aktor. Scenariusz składający się z udramatyzowanych fragmentów poematu Jerofiejewa miał już gotowy, gdy zaczęli pierwsze rozmowy nad wystawieniem.
Usiedli w kuchni wspólnie wynajmowanej stancji, Łukasz zaczął czytać swój egzemplarz reżyserski początkowo omijając własne didaskalia. Aleksandra nalegała, żeby czytał wszystko i pozwolił jej włączyć do spektaklu również uwagi i cytaty, które pojawią się podczas improwizacji i dyskusji nad tekstem. Tak powstała pierwsza scena obecnego spektaklu „Skur-Wienia", którą Łukasz rozpoczyna słowami z didaskaliów: „Elegancko ubrany wita widzów....". Gdy rozmawiamy o inspiracjach nieuchronnie pojawia się pytanie o znaczenie kontekstu ZRRS, alkoholizmu, legendarnego monodramu Mariana Opani. Aleksandra tłumaczy, że dla niej, urodzonej po 1990 Moska to już symbol taki sam jak Hollywood, Jerozolima czy inne punkty kulturowego odniesienia. Tekst Jerofiejewa jest punktem wyjścia, ale nie punktem dojścia, bo chodzi przede wszystkim o kondycję bohatera, trochę takiego „everymana". Łukasz uzupełnia: „Tu najważniejsze są Pietuszki. Ta podróż i jej znaczenie.
Pytanie brzmi: czym dla każdego z nas są właśnie symboliczne Pietuszki, do których jechał bohater w oryginale Jerofiejewa". Młody aktor w autorskim monodramie staje się na przemian chłopakiem w dresie, elegantem w garniturze, kobietą bez rąk, klownem pociągającym szampana prosto z butelki i częstującym widzów papierosami. Jego na zmianę obnażana i zakrywana muskularna fizyczność (szminkowane usta i dwa pomalowane paznokcie eksponowane w geście „fucka") jako element maskarady początkowo wydaje się być fizycznością pijanego osiłka, lecz w trakcie spektaklu staje się ciałem, które nie daje wcale „bezpieczeństwa". Jest ciałem, które można obśmiać, wyszydzić, ciałem, w którym mieszkać może ktoś niepewny i szukający oparcia w drugim człowieku. Pytam go o rolę maskarady. Mówi, że w przebranie, makijaż i alkohol spełniają poniekąd tą samą funkcję. Chodzi o to, że wyzwalają, rozluźniają i trochę przemieniają. To elementy, które dodają animuszu, ale też otwierają tekst na kilka postaci jednocześnie. Dodatkowe postaci, takie jak niepełnosprawna, nieobecny Wienia czy osoby z publiczności zostały ustanowione po to, by aktor nie był uwięziony w tylko jednej osobowości, ale by mógł przekazać opowieść, z którą wszyscy na widowni mogliby się utożsamić, lub w której mogliby się przejrzeć jak w lustrze. „W monodramie potrzebuję metafory i partnera w dialogu. Nie ma nic gorszego niż aktor, który wygłasza monolog o wódce i Piśmie Świętym jednocześnie trzymając w dłoniach te rekwizyty." – mówi Dąbrowski
– „Kiedy grasz monodram to tak naprawdę nie grasz go nigdy sam. Może wychodzisz samotnie na scenę, ale grasz już z widzem. Zawsze wybierasz kogoś, kto będzie twoim partnerem w danym fragmencie tekstu. Dlatego co jakiś czas nawiązuję bezpośredni kontakt wzrokowy lub zwracam się i podchodzę do kogoś na widowni. Inaczej to jest martwe, suche."

Monodram: udręka czy ekstaza

Przed realizacją „Skur-Wienia" Aleksandra napisała i wystawiła dwa inne monodramy: „Pucybuta" oraz „Wasilewską", który tego lata zdobył Główną Nagrodę na 14. Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego w Teatrze Studio w Warszawie oraz nagrodę Stowarzyszenia Autorów ZAiKS na VI Forum Młodej Reżyserii w PWST w Krakowie „w uznaniu prac z aktorką i ujawnienia niebanalnego portretu postaci, która poległa pod naporem historycznych stereotypów". Przygotowania do pracy nad rolą Łukasza Dąbrowskiego miały wyglądać inaczej niż w przypadku poprzednich sztuk Skorupy.
,,Nie chciałam tworzyć jeszcze jednego monodramu od tej samej sztancy." – mówi reżyserka - „Wasilewską" pisałam z gotowych materiałów, miałam biografię postaci historycznej, doniesienia, opinie, wizerunki i społeczny odbiór tej osoby i z tego budowałam pierwszoosobowy autokomentarz Wandy z perspektywy kogoś, kto przychodzi do nas z zaświatów. Tu chciałam od tego odejść, stworzyć monolog, który staje się płynny, spleciony z różnych wypowiedzi, z dosłownych cytatów z „Moskwa-Pietuszki" ale też z zapisów naszych rozmów o teatrze, z komentarzy aktorów o tym, czego szukają w teatrze, a czego w nim nie znoszą, jaka jest ich własna zawodowa i ludzka kondycja na scenie.'

,,Mamy tam taki tekst o tym, że nawet nie mamy na tej scenie zastawek." – uzupełnia Łukasz - ,,Że masz tylko pustą scenę i musisz to ograć sam sobą i jakie to jest czasem pretensjonalne, że wychodzą z tego pseudointelektualne brednie, gdy nie umiesz powstrzymać zagrywania się i bycia sam na sam z tekstem. A takiego teatru nie chcielibyśmy tworzyć. Łakniemy tego, by teatr opowiadał historię i opowiadał o człowieku a nie „konstrukcie", „figurze", „dyskursie", czy jakiejś modnej obecnie „narracji", której podporządkowuje się całość tak, że najważniejsza forma a nie bohater spektaklu.

Aleksandra mówi, że „Skur-Wienia" to jej ostatni monodram, bo trochę zaczęła funkcjonować jako specjalistka od spektakli na jednego aktora. Cieszy się z nowej wersji „Pucybuta" i docenia sukcesy „Wasilewskiej" a jednocześnie czuje, że już czas napisać sztukę dla dużej obsady. Na początku roku zaczyna pracę nad „Królem Edypem" na pełny zespół aktorski i grupę wokalistów z Akademii Muzycznej.

Odwieczne pytania

Bohater „Skur-Wienia", tak jak każdy „ma historię", ale nie jest to historia rozwodnika w średnim wieku ani alkoholika z delirium tremens. Według Aleksandry jest to ktoś, kto marzy, żeby wróciło to, co miał. Żeby wróciła miłość, żeby jednak stworzyć dom, rodzinę. Nie wiadomo czy zbuduje je na nowo, ale nieustannie o tym myśli. Pyta czym jest właściwie miłość, skąd wiemy że ta miłość to właśnie ta jedyna miłość, czym jest samotność, jaki cel ma nasze życie. W jego monologach pojawiają się nieuniknione pytanie o Boga.

Aleksandra wyprzedza moją myśl: „No właśnie, zawsze się jakoś ten Bóg ciśnie do moich sztuk. Choćbym chciała, to nie umiem od tego uciec. Tak jak w „Wasilewskiej". I to jest właśnie ta figura. To coć, co chciałoby się, żeby było. Właśnie dlatego jest ta Moskwa, Pietuszki, Wienia i anioły. Wszystko to są abstrakcyjne pojęcia, do których dąży mój bohater i mój dramat. To, na co nie damy żadnych odpowiedzi, ale będziemy do nich dążyć.

Pytam czy nie boją się patosu i banału. Jest przecież tyle stereotypowych przedstawień i frazesów o Bogu, którymi karmi nas Kościół i pop-kultura. Odpowiadają, że próbowali przebić ciężar tej tematyki przez konfrontację bezpośrednich szczerych pytań bohatera z dziecięcym obrazem Boga jako staruszka na chmurce. Tak właśnie do końcówki spektaklu weszła oazowa piosenka, która wcale nie jest prześmiewcza, jak odebrali ją niektórzy, ani tym bardziej nie jest dosłownym stwierdzeniem, że Jezus jest Królem nas i Królem Polski. ,,Chodzi o to jak tego Boga się nam wciska na religii, na oazie i jak on funkcjonuje w głowach." – mówią twórcy. A gdyby spytać tak jak Jerofiejew: co by było, gdyby ten Bóg w końcu przyszedł o tak i stanął obok. Co byśmy mu powiedzieli, o co spytali. „Tak, to jest takie pytanie o sprawy ostateczne, ale też prowokacja." tłumaczy Łukasz – „Prowokacja jako zachęta do zadawania tych banalnych pytań o to, co za czym tęsknisz, o to, co chciałbyś, żeby było pewne, dobre i niezawodne gdy wszystko wkoło zawodzi."

A co się dzieje, gdy wszystko się już spełni? Patrzę na Łukasza, który zrealizował swoje marzenie o Jerofiejewie. Rodzice, którzy przyjechali na premierę do Krakowa, podobno nic nie powiedzieli po oklaskach. Dopytuję czy byli rozczarowani. Aktor zaprzecza: ,,Zawiedzeni? Rozczarowani? Nie. Wzruszeni.Po prostu brakowało im słów, bo autentycznie wzruszył ich ten spektakl."

Jakub Wydrzyński
Dziennik Teatralny Kraków
16 grudnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...