W kierunku farsy
"Hedda Gabler" - reż. Kuba Kowalski - Teatr Narodowy w WarszawieJeden z rzadziej granych dramatów Henrika Ibsena "Hedda Gabler" powstał prawie 130 lat temu. Postać tytułową sztuki, Heddę, norweski pisarz skonstruował tak, że zawarł w niej wiele niewyjaśnionych do końca zagadek. Zwłaszcza charakterologicznych, osobowościowych, co ma wpływ na relacje z otoczeniem. Jest to jedna z najbardziej tajemniczych i wielowymiarowych postaci kobiecych u Ibsena. Toteż reżyserskie interpretacje bywają rozmaite.
Niejednokrotnie środowiska feministyczne starają się zawłaszczać sztukę Ibsena do swojego programu ideologicznego, interpretując ją jako obraz ukazujący wizerunek kobiety uprzedmiotowionej przez mężczyzn w tzw. kulturze patriarchalnej końca ubiegłego wieku. Każda inscenizacja "Heddy Gabler" niesie z sobą tzw. pieczęć reżysera, która wskazuje na jego postawę życiową, światopogląd itp., a więc to, co wpływa na kierunek interpretacji utworu i silniejsze zaakcentowanie pewnych wątków, motywów dzieła. Reszta należy do aktorów.
Hedda nie jest łatwą postacią do zagrania, co uwidacznia najnowsza inscenizacja dramatu w Teatrze Narodowym na scenie przy Wierzbowej w reżyserii Kuby Kowalskiego. Rolę Heddy gra Wiktoria Gorodecka, aktorka pochodzenia litewsko-rosyjskiego, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie w 2009 r. Gorodecka w swoim artystycznym dossier ma już niemały dorobek ról nie tylko na scenie teatralnej, bo występuje też w telewizji i filmach. Jednak rola Heddy jest chyba jej największym jak dotąd wyzwaniem aktorskim. Od razu powiem, że zaprezentowana przez nią postać Heddy nie przekonuje mnie. Rozumiem, że na taką interpretację roli wpływ miał reżyser, nie mniej aktorka również.
Za dużo chaosu
"Hedda Gabler" została wychowana w pewnej hardości (córka wojskowego, generała), jest silnie egocentryczna, zajęta sobą. Pragnie zwracać uwagę otoczenia na siebie. Rozpiera ją duma, co powoduje, iż pogardza innymi, ma silnie rozbudowane ego. Uważa, że jest stworzona wyłącznie do rzeczy wielkich. Ma wręcz chorobliwie pojętą potrzebę wolności do wszystkiego i od wszystkiego. Wolności totalnej, gdzie nie ma liczenia się z wolnością drugiego człowieka. Ma także silną potrzebę doświadczania piękna, tyle że jej pojmowanie piękna może niejednokrotnie dziwić, ponieważ nie mieści się w powszechnie przyjętym kanonie piękna.
Wyszła za mąż za Jörgena Tesmana (Oskar Hamerski), naukowca, historyka kultury. Nigdy go nie kochała, jest nim znudzona, uważa go za człowieka nieciekawego, przeciętnego, bez silnej osobowości. Zdominowała go i właściwie pogardza nim. Można powiedzieć, że Jörgen jest całkowicie podporządkowany żonie, ale nie dlatego, że zgadza się z jej widzeniem świata, lecz z powodu słabego charakteru. Stał się tzw. pantoflarzem bez własnego zdania, co świetnie ilustruje świetna, humorystycznie zagrana scena podarowania domowych papci Jörgenowi przez jego ciotkę. Doskonała Aleksandra Justa w roli ciotki Juliany Tesman.
Hedda nosi w łonie dziecko. Macierzyństwo traktuje z odrazą. Nie chce przyjąć tego do świadomości, że jest matką, bo dziecko - zgodnie z jej mentalnością - odbiera jej wolność, tak jak małżeństwo, a ona chce się czuć wolna, bez żadnych ograniczeń, obowiązków i zobowiązań itd., itd. Małżeństwo traktuje jako pewien rodzaj zależności od drugiej osoby, a więc ograniczenie, odbieranie jej wolności.
Takie podejście do życia burzy wszelkie granice, więc przestrzeń moralna w jej widzeniu relacji międzyludzkich nie istnieje. W zniszczeniu rękopisu książki i po części w doprowadzeniu do samobójczej śmierci swojego byłego amanta, kolegi męża, także naukowca, Eilerta Lövborga (Mateusz Rusin) widzi piękno.
Hedda Gabler u Ibsena jest postacią ogarniętą siłami zła, ciemności, które ją napędzają, stąd jej gwałtowność zachowań, nadmierne rozedrganie, niszczące oddziaływanie na otoczenie, pycha, przekonanie o swej wyjątkowości i wielkości, co sprawia, że pogardza innymi.
Natomiast w spektaklu Kuby Kowalskiego Hedda jest prowadzona chaotycznie. Oprócz kilku interesująco pomyślanych scen są takie, gdzie postać grana przez Wiktorię Gorodecką przypomina pacjentkę, która nawiała z psychiatryka albo aktorkę, która udaje, że się wygłupia na scenie. To prowadzi w kierunku farsy. Tak jak czarny tupecik włożony na głowę Przemysławowi Stippie w roli Bracka.