W klimacie przedwojennej Warszawy

"I tak cię kocham" - reż. Emilian Kamiński - Teatr Kamienica w Warszawie

"I tak cię kocham" w reż. Emiliana Kamińskiego w Teatrze Kamienica w Warszawie

Emilian Kamiński powiedział mi kiedyś - zanim jeszcze otworzył swój Teatr Kamienica - że nie interesują go sztuki skandalizujące, pełne dewiacji, przemocy itd. Pragnie realizować teatr, w którym podstawowe wartości, takie jak m.in. rodzina, będą miały swoje właściwe miejsce. Bo - jak wskazał - kocha swoją rodzinę i nie chciałby się wstydzić przed dziećmi za to, co realizuje na scenie. Myślę, że najnowsze autorskie przedstawienie Emiliana Kamińskiego na scenie Teatru Kamienica "I tak cię kocham" jest potwierdzeniem owej idei programowej artysty.

To właśnie spektakl o kochającej się rodzinie. Normalnej, nie patologicznej. A to już niebywała odwaga jak na dzisiejsze czasy. Można narazić się na takie epitety, jak ciemnogród, wstecznictwo itp. No, chyba że przedstawienie okaże się komedią prześmiewczą. "I tak cię kocham", owszem, jest komedią, ale nie prześmiewczą. To zabawna farsa, którą Emilian Kamiński - reżyser przedstawienia i zarazem autor scenariusza - oparł na motywach utworów Maurice\'a Hennequina i Andrzeja Jareckiego. Nie jest to wielka literatura, zresztą sztuka nie aspiruje do takowej. Głównym zadaniem tej komedii muzycznej jest wzbudzić śmiech na widowni, dostarczyć sympatycznych, dobrze wykonanych piosenek, a przy okazji zastanowić się nad tym i owym. Można nawet powiedzieć - banalny temat, co nie oznacza, że nie porusza istotnych spraw.

Oto w codzienne życie kochającego się małżeństwa Lili (Justyna Sieńczyłło) i Wiktora (Krzysztof Ibisz) wdarło się małe kłamstwo, które pociągnęło za sobą zupełnie niespodziewane konsekwencje. Pewnego dnia Lili spędziła trochę czasu w Bristolu na kawie z Filipem (Piotr Szwedes). Nie ma w tym nic dziwnego, wszak Filip i jego żona (Katarzyna Skrzynecka) są serdecznymi przyjaciółmi Lili i Wiktora. Ta przyjaźń trwa od wielu lat. Problem zaczął się wtedy, gdy ktoś powiedział Wiktorowi, że widziano jego żonę z jakimś mężczyzną. Znany z zazdrości Wiktor posądził żonę o zdradę, a wyimaginowanemu kochankowi chciał wymierzyć sprawiedliwość po swojemu. Lili nawet nie zdążyła wyjaśnić mężowi nieporozumienia, bo ten, obrażony, grożąc rozwodem, wyjechał na wiele miesięcy. Lili tęskni za mężem. Aby go ściągnąć do domu, decyduje się na fortel, przesyłając mu wiadomość, że urodziła syna. W rzeczywistości postanowiła adoptować maluszka z domu dziecka. Oboje bardzo chcieli mieć dziecko, ale dotychczas ich pragnienie jakoś się nie zrealizowało. Uradowany Wiktor wraca do domu, ale wcześniej, niż zapowiedział telefonicznie. Powoduje to całkowite zamieszanie, ponieważ niemowlak zostanie przyniesiony dopiero po południu.

I tu zaczyna się piętrzyć akcja, intryga goni intrygę. Kolejne zdarzenia pociągają za sobą nowe sytuacje itd. Gatunek farsowy wymaga szybkiej akcji i ciągłego zaskakiwania widza nieoczekiwanymi pointami. I tak też jest na scenie Teatru Kamienica. A wszystko to okraszone piosenkami utrzymanymi w klimacie przedwojennej Warszawy oraz niezbędną postacią służącej Zuzi (Julita Kożuszek), tak jak to bywało w rodzinach reprezentujących klasę średnią.

Podoba mi się przesłanie spektaklu jasno i prosto wyrażone w finale: wszystkie dzieci są nasze. Wszystkie, niezależnie od tego, czy urodzone w małżeństwie, czy adoptowane z domów dziecka, są dziećmi, które należy kochać. Byłabym jeszcze bardziej usatysfakcjonowana, gdyby reżyser mocniej wyeksponował w finale ową pointę dotyczącą dzieci, na przykład poprzez zbudowanie wokół niej sytuacji, piosenki itd.

Przedstawienie świetnie pomyślane i znakomicie wyreżyserowane. Nie ma żadnej tzw. pustej sceny, akcja toczy się wartko, a nierzadko wręcz dynamicznie, perypetie bohaterów podane czytelnie, bez żadnych dodatkowych zawijasów dramaturgicznych. Spektakl w większości dobrze zagrany. Znakomicie poprowadzona rola Lili przez dawno nieoglądaną Justynę Sieńczyłło, utalentowaną, urodziwą i pełną wdzięku, świetnie wykorzystującą warsztat aktorski. To najlepsza rola w spektaklu. Szkoda tylko, że Krzysztof Ibisz, występujący jako jej sceniczny mąż, nie dorasta aktorsko do Justyny Sieńczyłło. Gra sztucznie, niepotrzebnie przerysowuje postać Wiktora, chwilami czuje się zupełnie nieporadny. Bardzo stonowana, acz wyrazista Katarzyna Skrzynecka tworzy przekonywającą parę małżeńską z Piotrem Szwedesem na zasadzie pewnej opozycji pod względem osobowości i temperamentu aktorskiego (choć jak na mój gust aktor mógłby poskromić trochę swój temperament). Nie sposób nie zauważyć też aż nadto wyrazistej ekspresji aktorskiej Tadeusza Chudeckiego w kilku rolach, a także uroczej Zuzi w wykonaniu Julity Kożuszek.

A nad całością unosi się wspaniały klimat minionego świata, przedwojennej Warszawy. W tym teatrze ma to dodatkowe znaczenie, albowiem Teatr Kamienica mieści się w autentycznej zabytkowej przedwojennej kamienicy i ów kontekst jest obecny w wielu prezentowanych tu spektaklach.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
28 września 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia