W krainie muzycznych przestrzeni
16. Festiwal Ogrody Muzyczne w Warszawie - 2016Do największych atrakcji tegorocznych Ogrodów Muzycznych należały zarejestrowane spektakle operowe z Metropolitan Opera w Nowym Jorku i baletowe z Teatru Bolszoj w Moskwie. Spośród projekcji operowych najbardziej wybija się "Zaczarowany flet" Mozarta, znakomicie muzycznie poprowadzony od pulpitu dyrygenckiego przez Jamesa Levine'a, ze świetnymi głosami w głównych partiach opery i wyrazistymi aktorsko rolami. Niezwykłe wrażenie robiły wielkie kukły-lalki doskonale animowane przez lalkarzy.
Mnie natomiast nie dawała spokoju myśl, a raczej pytanie (które okazało się retoryczne), dotyczące interpretacji reżyserskiej (Julie Taymor) "Zaczarowanego fletu", z nadmiernie wyeksponowaną symboliką masońską w kostiumach (niemal każda postać obwieszona jest znakami masońskimi), w scenografii (można dostać oczopląsu od tej "karuzeli znaków"). Moje pytanie brzmi: czym ma być taka interpretacja w zamierzeniu inscenizacyjnym?
Owszem, w operze Mozarta występują akcenty masońskie, ale nie są eksponowane, podczas gdy tutaj znajdują się w centrum uwagi. Jak dla mnie interpretacja "Zaczarowanego fletu" ze słynnej Metropolitan Opera znajduje się daleko za naszą, polską, doskonałą interpretacją dzieła w małej salce Warszawskiej Opery Kameralnej, w niezapomnianej inscenizacji Ryszarda Peryta, ze scenografią i kostiumami Andrzeja Sadowskiego.
W konkurencyjnym zderzeniu Metropolitan Opera i Teatru Bolszoj zdecydowanie wygrywa Bolszoj. Projekcja moskiewskich spektakli baletowych ukazała, iż Bolszoj jest obecnie teatrem najwyższej klasy w tym gatunku na świecie. "Spartakus" z muzyką Arama Chaczaturiana w choreografii Jurija Grigorowicza, "Dama kameliowa" z muzyką Fryderyka Chopina i w choreografii słynnego Johna Neumaiera oraz "Don Kichot" z muzyką Ludwiga Minkusa w choreografii Aleksieja Fadejeczewa - każdy z tych baletów ma inny styl, inny charakter, ale każdy prezentuje niezwykły perfekcjonizm, mistrzostwo techniki połączone z przepiękną estetyką wizualną i - co ważne - u podstaw każdego z tych spektakli jest wykorzystana technika baletu klasycznego. To na klasyce buduje się współczesny taniec.
Największym hitem festiwalu okazał się "Don Kichot" z Bolszoj. Można śmiało powiedzieć: arcydzieło wykonawcze, choreograficzne, kostiumologiczne. Doskonały spektakl pod każdym względem, oparty na słynnej wersji baletowej z 1869 roku Mariusa Petipy i Aleksandra Gorskiego. Mimo tylu lat to właśnie wystawienie pozostaje wciąż jako kanoniczne ze względu na nieprzemijające wartości artystyczne, jakie prezentuje. Obecna wersja "Don Kichota" w Bolszoj (premiera w lutym 2016 r.), dokonana przez Aleksieja Fadejeczewa, opiera się właśnie na fundamencie Petipy i Gorskiego.
Barwne sceny mieniące się rozmaitymi kolorami kostiumów, niezwykła dynamika i wręcz poezja układów choreograficznych, gdzie tancerze wprost "płyną" nad sceną, wspaniale prowadzone postaci, każda czytelna, wyrazista; przepiękna uroda tańca klasycznego na pointach, harmonia ruchu, gestu - z użyciem wachlarza, kastanietów, a także mimika - wszystko to jest doskonale skorelowane z muzyką. Prócz solistycznych ról i pas de deux m.in. Kitri (Jekaterina Krysanowa) i Basilia (Siemion Czudin), na pierwszy plan wybijają się sceny grupowe.
Widowiskowość jest dużym walorem tego baletu, zaś tytułowa postać Don Kichota (Aleksiej Łoparewicz) pełni tu rolę bardziej symboliczną aniżeli narracyjną. Słusznie należała się temu spektaklowi nagroda festiwalu Złota konewka 2016.
Niestety, nie obyło się bez "niewypału". Zwyczajem festiwalu jest zapraszanie gościa wieczoru, co w jakiś sposób ma wiązać się z projekcją spektaklu, baletu, opery czy z koncertem. Nie rozumiem, w jakim celu został zaproszony jako gość wieczoru niejaki Maciej Łubieński - związany z obrzydliwym, antykatolickim, antypolskim teatrem. Jego wypowiedzi niestety położyły się cieniem na tym znakomitym przecież festiwalu. Pośród harmonii i piękna wsadzono nagle łyżkę dziegciu. Publiczność - w większości nieprzyjemnie zaskoczona - zastanawiała się: wyjść czy zostać.