W kręgu zła

"Maligna" - reżyseria: Asja Łamtiugina - Grupa Dzień śmierci Mozarta w Warszawie

Rzadko się zdarza, by po zakończeniu spektaklu widzowie nie myśleli o tym, by szybko ustawić się w kolejce do szatni, tylko w milczeniu pozostali na swoich miejscach. A tak właśnie jest po przedstawieniu "Maligna", inscenizacji "Zbrodni i kary" dokonanej przez Asję Łamtiuginę.

Już samo obejrzenie tego niezwykłego spektaklu graniczy niemal z cudem. Twórcy nie mogąc znaleźć sponsora grają przedstawienie sporadycznie, korzystając z gościnności proboszcza bazyliki przy Kawęczyńskiej. Spektakle prezentowane są w niewielkiej salce w bardzo skromnej scenografii. Asceza inscenizacji okazuje się jej zaletą.

W wielowątkowej i nasyconej wielością znaczeń powieści Dostojewskiego Łamtiugina skupiła się właściwie wyłącznie na postaci Rodiona Raskolnikowa. W spektaklu pojawia się też Sonia i Porfiry, ale są oni jedynie lustrem, w którym przegląda się sumienie głównego bohatera. Mottem tej inscenizacji mogłyby być słowa Porfirego, który w rozmowie z Rodionem zauważa: To sprawa fantastyczna, mroczna, w stylu naszych czasów, w których tak łatwo o krew, w których dąży się do łatwego życia...". Trudno uwierzyć, że napisał je autor „Łagodnej” w połowie XIX wieku, bo przecież mogłyby stanowić diagnozę naszej rzeczywistości. Cały spektakl Łamtiuginy choć wierny duchowi Dostojewskiego staje się opowieścią bardzo współczesną.

Borys Jaźnicki w przeciwieństwie do innych odtwórców młodego Rodiona ani przez moment nie stara się grać szaleńca. Jest człowiekiem opanowanym, a przez to znacznie bardziej niebezpiecznym. Gdyby mieszkał w jednym ze współczesnych osiedli, w opinii sąsiadów byłby spokojny i dobrze ułożony. W rozmowie z sędzią Porfirym, sprawia wręcz wrażenie sympatycznego i miłego. Porażające jest to, że słowa o potrzebie istnienia silnego człowieka i pełną pogardy opowieść o ludziach-wszach mówi z uśmiechem i łagodnością, jakby opowiadał o planach najbardziej fascynującej podróży życia.

Raskolnikow Jaźnickiego staje się symbolem wielu ambitnych, młodych ludzi, którzy cierpią, bo widząc, że mimo wiedzy i wykształcenia otrzymali od życia znacznie mniej niż ci, którzy wybrali drogę na skróty. To cierpienie doprowadza go do przekonania, że w dzisiejszym, brutalnym świecie liczą się ludzie, którzy siłę stawiają ponad moralnością. Bardzo szybko przyłącza się do ich grona i staje wyznawcą ich filozofii.

Zabójstwo starej lichwiarki, kobiety która szydziła z jego biedy, sama dysponując pokaźnym majątkiem, jest czynem, z którego łatwo sam się rozgrzesza. Przesłuchiwany przez Porfirego (Cezary Nowak) przypomina jednego z młodych przestępców ze współczesnych kronik kryminalnych, którzy o swych postępkach mówią ze spokojem, czasem wręcz dumą, ani przez chwilę nie wykazując skruchy.

Duże wrażenie robi spotkanie Rodiona z Sonią. W tym spektaklu gra nią Nina Czerkies, rosyjska pieśniarka, założycielka niezwykłej grupy teatralnej „Dzień śmierci Mozarta”. Sonia Niny Czerkies jest dojrzałą kobietą, której los nie szczędził trosk i upokorzeń. W spotkanym Rodionie, widzi szlachetność i ukojenie. W jednej ze scen on pochyla się nad nią jak Chrystus, który wyciąga pomocną dłoń do prostytutki Marii Magdaleny. Dla tej Soni Rodion jest człowiekiem dobrego serca, być może trochę pogubionym. Dla Rodiona zaś ta naznaczona cierpieniem kobieta staje się powiernicą, kimś przed kim nie trzeba udawać. Kimś prawdziwym, w tym nieprawdziwym świecie.

Dobrze, że są jeszcze artyści, dla których teatr jest rodzajem misji i posłannictwa, a sceniczna prawda nie musi być podparta przez efektowne gadżety. Tacy właśnie stworzyli ten piękny, szlachetny i mądry spektakl. Najbliższy jego pokaz w niedzielę o 20.00.

Jan Bończa-Szabłowski
Zycie Warszawy
14 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia