W lesie, w lesie, wieść się niesie
"Moje-nie moje" - reż:Lech Chojnacki -Teatr "Pinokio" w ŁodziŻycie bywa przewrotne, z natury jesteśmy ciekawscy, zdarza nam się zmieniać zdanie, uwielbiamy rywalizować i pokazywać się otoczeniu z jak najlepszej strony - te i kilka innych uniwersalnych prawd jesteśmy w stanie odszukać w spektaklu "Moje, nie moje" w reżyserii Lecha Chojnackiego, który oglądać można w łódzkim "Pinokiu". Choć fabuła rozgrywa się na leśnej polanie, a bohaterami są mieszkańcy lasu, przedstawienie jest trafną analizą ludzkiej natury i jej odwiecznych ułomności.
Na scenę wpada kilkoro bohaterów, którzy nerwowo kręcą się i biegają - na naszych oczach, za pomocą dość umownych środków, powstaje las. Istnienie choinek zostało zasygnalizowane przez wbite w podłogę prostokątne plansze z narysowanymi na nich trójkątami. Dziecięca (i nie tylko) wyobraźnia nie ma jednak najmniejszego problemu ze stworzeniem w teatralnej przestrzeni gęstego lasu. Na wprost publiczności znajduje się olbrzymia szafa z lustrzanymi drzwiami. Po chwili wrota zostają otwarte i naszym oczom ukazuje się główny bohater spektaklu, czyli wielkie Jajo. Sroka (Ewa Wróblewska), Mrówka (Łukasz Bzura), Paw (Ewa Wróblewska), Żółw (Krzysztof Ciesielski), Wąż (Żaneta Małkowska), Żaba (Krzysztof Ciesielski) i rapujące (!) Wróble (Łukasz Bzura) zaczynają walkę o względy Jaja, choć żadne z nich nie ma pojęcia, co się z niego wykluje. Każde zwierzę przedstawia się w jak najlepszym świetle, prezentując pozostałym rozległy wachlarz swoich zalet, udowadniając tym samym, że to właśnie ono będzie najlepszym opiekunem dla pisklaka, który wkrótce przyjdzie na świat. Okazuje się jednak, że w życiu rzadko coś przebiega tak, jak sobie to zaplanowaliśmy i że trudno przewidzieć nawet własne reakcje.
Druga część spektaklu zaczyna się od pęknięcia skorupki, z której wykluwa się stworzenie, które, niestety, nie spełnia oczekiwań otoczenia. Okazuje się, iż jest niezbyt urodziwe, ma za krótki dziób i nie przystaje do urody pozostałych mieszkańców lasu, którzy nagle zmieniają zdanie i starają się wymigać od opieki nad maleństwem. Przerzucają się argumentami i robią wszystko, aby to nie oni zostali obarczeni obowiązkami, którym w pojedynkę nie są w stanie sprostać. Na szczęście wszystko dobrze się kończy, ostatecznie każde ze zwierząt obwołuje się członkiem rodziny Brzydala (Włodzimierz Twardowski), okazuje się bowiem, że maluch może nie jest ładny, ma za to dobre serce. Przedstawienie kończy się piosenką, z której możemy się dowiedzieć, że „nieważna jest uroda i nieważna długość dzioba, najważniejsze dobre serce, czegóż można pragnąć więcej”. Dodatkowo mieszkańcy lasu przekonują się, iż „w jedności siła”, tym samym utwierdzając się w przekonaniu, że wspólnie są w stanie zastąpić porzuconemu pisklakowi rodzinę. Z takiego zakończenia będą zadowolone nie tylko dzieci, bowiem dla rodziców nie bez znaczenia są humory pociech opuszczających teatr. Wielbiciele happy endów nie rozczarują się.
Atutem przedstawienia (nie tylko tego, jest to bowiem normą w Teatrze Lalki i Aktora „Pinokio”) jest specyficzna muzyka oraz śpiewane na żywo piosenki. Być może momentami niektóre słowa są słabo słyszalne, jednak widz nie jest „oszukiwany” puszczanymi z playbacku nagraniami, a to niestety często się zdarza w przedstawieniach dla dzieci. Każda piosenka zawiera charakterystykę kolejnego zwierzęcia, czyli - w rzeczywistości - jakiegoś typu ludzkiego, z którym możemy się zetknąć na co dzień. Spektakl grany jest w żywym i lalkowym planie, dlatego stroje postaci-aktorów, podobnie jak scenografia, są umowne, choć pomysłowe. Aktor animujący Żółwia ma na głowie czapeczkę nasuwającą skojarzenia z głową tego zwierzęcia, natomiast aktorka grająca Pawia kroczy po scenie tak majestatycznie, iż nie ma wątpliwości, jakie zwierzę gra. A zatem twórcy przedstawienia osiągnęli swój cel sięgając po najprostsze, lecz przemawiające do wyobraźni środki wyrazu.