W małym, angielskim domku
"Faust" - reż. Karolina Sofulak - Teatr Wielki w PoznaniuZaczyna się standardowo. Na scenie nocny mrok, światło delikatnie rozświetla pracownię uczonego, a w niej biurko z mnóstwem papierów i czaszką. Pośrodku szafa pełna ksiąg i rękopisów, z drugiej strony łóżko, na którym próbuje usnąć Faust. Nie jest jednak starcem u kresu życia, rozczarowanym tym, że wiedza nie zapewniła mu niczego.
To mężczyzna w pełni sił, kiedy pojawi się Mefisto, oczekuje od niego, by dał mu "młodość i młode kochanki". By spełnić jego życzenie, reżyserka Karolina Sofulak - realizująca w poznańskim Teatrze Wielkim pierwszy w pełni samodzielny spektakl w Polsce - przeniosła bohatera opery Charlesa Gounoda w nasze, hedonistyczne czasy. Sofulak pracuje w Wielkiej Brytanii, zaczynała jako asystent reżysera u czołowych twórców tamtejszego teatru operowego, potem robiła wznowienia ich inscenizacji, od niedawna zaczyna działać samodzielnie (Rycerskość wieśniacza Mascagniego w Opera North).
Podejście brytyjskich reżyserów do opery jest jej zatem bliskie, co widać po poznańskim Fauście, ale to dobra szkoła, w wielu przypadkach lepsza od niemieckiej. Brytyjczycy zdecydowanie bardziej szanują dzieło operowe, we współczesności szukają czegoś więcej niż szokującej scenerii i taniego kostiumu. Brytyjskim tropem podążyła więc Karolina Sofulak, realizując w Poznaniu "Fausta". Z trójki głównych bohaterów, inaczej wyeksponowanych w operze Gounoda niż w dramacie Goethego, interesują ją Faust i Małgorzata. Czy on byłby w stanie zaspokoić swe pragnienia w naszych czasach? Czy ona, ulegając mało znanemu jej mężczyźnie, zasługuje na potępienie? Mefisto jest tym razem menedżerem organizującym Faustowi wyprawę w nieznane. Nie ma w nim nic z wysłannika piekieł ani z upadłego anioła, a poza jedną sceną w czwartym akcie Karolina Sofulak nie użyła wyraźnych symboli religijnych. Znakiem krzyża są w spektaklu na przykład skrzyżowane ręce kamratów Walentego.
Faust po przemianie pojawia się wśród rozbawionego tłumu w szykownym renesansowym stroju. Jego ubiór to raczej znak, że do końca pozostanie kimś obcym, kto nie odnalazł się w innej rzeczywistości. Pokonawszy drogę przez kilka stuleci, nie trafił na odpustową zabawę, lecz na siłownię, gdzie trenują mężczyźni, i do salonu kosmetycznego kobiet. Dobra sylwetka i uroda to znaki współczesności, ale w świecie wykreowanym przez reżyserkę nie mają one większego znaczenia. Ludzie i tak noszą ubrania z najtańszych sieciówek, żyją w czarno-białych, rysowanych na horyzoncie sceny krzywych budynkach (scenografia Charles Edwards) z mnóstwem okien, bo tu wszyscy o wszystkich lubią wszystko wiedzieć.
Biały domek Małgorzaty, którego urok opiewa Faust w arii, to typowe mieszkanie angielskich klas niższych. W ciasnym pokoju stoi podniszczona wersalka, jest święty obraz oraz trochę książek; jedną z nich Małgorzata będzie czytać z Faustem i dzięki temu poczują, że coś ich łączy. W tym czasie za ścianą, w kuchni, Marta popija sherry z Mefistem. Być może gdyby Faust trafił w środowiska hipstersko-biznesowe, o czystą rozkosz byłoby łatwiej, ale Karolina Sofulak pozostała wierna Gounodowi, u którego Małgorzata jest ubogą dziewczyną. Jej matka zmarła, a brat Walenty poszedł na wojnę. W spektaklu on z kumplami także idzie się bić, ale przypomina to walki kiboli albo rozprawę z imigrantami zaśmiecającymi jego kraj.
Każdy pomysł dodany przez reżyserkę ma uzasadnienie i jest konsekwentnie wykorzystany. Przez szafę Fausta w pierwszym obrazie wchodzi Mefisto; potem staje się ona wehikułem, dzięki któremu bohaterowie odbywają podróż w czasie. Zamienia się w automat do gry, gdy Mefisto śpiewa o złotym cielcu lub w konfesjonał, gdy porzucona Małgorzata szuka schronienia w kościele. Z kolei łóżko Fausta powraca podczas miłosnego duetu z Małgorzatą, stając się symbolem uczuciowego spełnienia, a potem również erotycznych uciech w Nocy Walpurgii, dość wszakże banalnie rozwiązanej choreograficznie przez Jarosława Stańka. Szczególnie zaś ciekawie potraktowana została postać Siebla.
Współczesny teatr z trudem znajduje uzasadnienie, dlaczego tę partię śpiewa kobieta. Dla Karoliny Sofulak Siebel ma problemy z tożsamością płciową. Jest inny, bo czuje się kobietą w ciele chłopca, dlatego bywa poniżany przez kumpli Walentego, a najszczęśliwszy staje się, gdy Małgorzata śpiewa arię z klejnotami, a on, słuchając, zakłada te błyskotki na siebie.
Siebel to jedna z najlepszych ról premierowej obsady Fausta w Poznaniu. Magdalena Wilczyńska-Goś wypadła naturalnie, potrafiła - także środkami wokalnymi - przekazać delikatność tej postaci, jej zagubienie, skrywane tęsknoty i bardziej fascynację Małgorzatą jako kobietą niż uczucie do niej, które mógłby skrywać młody chłopak. Innymi środkami postać Walentego zbudował Michał Partyka, nieunikający grubej kreski w kreśleniu portretu mocnego faceta i pewnie prowadzący barytonowy głos, ale ani przez moment nieśpiewający siłowo. W roli Fausta wystąpił koreański tenor Sehoon Moon. W sposób typowy dla jego rodaków zadziwiająco swobodnie umie wykorzystywać rezonatory głowowe. Po górne dźwięki sięga w sposób pewny, z wysokim C w arii Salut, demeure chaste e pure nie było więc kłopotu, ale zabrzmiało nieco krzykliwie, a pewna ostrość głosu przeszkadzała w całej partii. Pewności brakowało u Moniki Mych-Nowickiej, która Małgorzatę obdarzyła ciepłym liryzmem, ale w momentach wymagających mocniejszego wyrazu miała sporo trudności. Rafał Korpik dowiedział się kilka godzin przed spektaklem, że będzie Mefistem na premierze. Aktorsko ujął postać ciekawie, w dolnych rejestrach jego głos miał ładną barwę, powyżej średnicy ciągle odnosiło się wrażenie, że artysta szuka właściwego dźwięku. Również sposób prowadzenia orkiestry przez Gabriela Chmurę nie mógł w pełni zadowolić. Dynamicznie, momentowi wręcz ostro granemu "Faustowi" przydałoby się znacznie więcej liryzmu.
A co z bohaterami Gounoda w ujęciu Karoliny Sofulak? Faust jest największym przegranym, nie znalazł dzisiaj tego, czego szukał. Na dodatek zrozumiał, że utracił szansę na zdobycie czegoś bardziej wartościowego niż zmysłowa rozkosz. A poprzez losy Małgorzaty reżyserka chciała nam uświadomić, że wewnętrzną czystość można zachować i wtedy, gdy czasami pobłądzimy. Szlachetny morał zepsuł wszakże w finale naiwnie szczęśliwy Siebel, który wreszcie wśród aniołów mógł bez obaw założyć kobiecą suknię.