W mieście Czarnej Izy i Antka Kochanka

nieprowincjonalny teatr wałbrzyski

Skojarzenia z hasłem "Wałbrzych" są od lat niezmienne: zamknięte kopalnie, biedaszyby i działający całą dobę skup złomu. Po tegorocznej edycji Warszawskich Spotkań Teatralnych może dołączyć do nich jeszcze jedno: świetny, oryginalny teatr

Nie można powiedzieć, żeby zajęte swoimi problemami miasto na początku XXI w. szczególnie niecierpliwie czekało na ruchy nowej dyrekcji swojego teatru. Piotr Kruszczyński, dyrektor artystyczny Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu w latach 2002-2008, zaczął delikatnie, od tego, co ludzie znali z telewizora: adaptacji ekranizacji i klasyki Teatru Telewizji. Każdy spektakl jednak nasycony był lokalnymi aluzjami. - Widoczne na każdym kroku skutki upadku pogórniczego miasta narzucają temat - wykłada swoją strategię. Wraz z reżyserami skupialiśmy się na poszukiwaniu sposobów przełożenia dramatu miasta na język sztuki. Chciałem, żeby jego mieszkańcy poczuli, że nie są ze swoimi problemami sami. W "Locie nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya w reż. Mai Kleczewskiej buntownik McMurphy nie ginie. Spektakl kończy scena, w której Wódz Bromden wywozi go na wózku z teatru i wiezie ulicami Wałbrzycha. - To była aluzja do naszej sytuacji: obcych w mieście, którzy próbują wyzwolić je z marazmu jak McMurphy pacjentów zakładu psychiatrycznego - tłumaczy Kruszczyński.

Akcja "Czyż nie dobija się koni?" Horace\'a McCoya, także w reż. Kleczewskiej, toczyła się w ogarniętym bezrobociem robotniczym miasteczku, ożywionym przez konkurs taneczny i szansę wygrania wielkich pieniędzy.

Akcję Gogolowskiego "Rewizora" Jan Klata przeniósł w realia Wałbrzycha epoki gierkowskiej małej stabilizacji, z nostalgią wspominanej na Śląsku jako czas prosperity. W "...córce Fizdejki", według Witkacego, Klata akcję umieścił na nieistniejącym wałbrzyskim lotnisku, które składa się tylko z sali odlotów, co było aluzją do powszechnego w mieście marzenia o wyjeździe. W rolach litewskich bojarów wystąpili wałbrzyscy bezrobotni: wąsaci, z reklamówkami w rękach. I im marzenie o wyjeździe z Wałbrzycha się akurat spełniło - ze spektaklem Klaty objechali festiwale, z Warszawskimi Spotkaniami Teatralnymi włącznie.

Cykl kończyła diagnoza bardziej wprost - "Kopalnia", napisana przez Michała Walczaka na zamówienie teatru. Sztuka językiem metafor i symboli budująca lustro dla marazmu, w jakim mieszkańcy Wałbrzycha tkwią od czasu zamknięcia kopalni. Na jeden z ostatnich spektakli zaprosili górników: tych z emeryturami - przyszli w galowych mundurach, z pióropuszami na czapach, i tych zwolnionych, bez świadczeń, dziś kopaczy z biedaszybów. - Po spektaklu rozpętała się kłótnia - wspomina Kruszczyński - w wyniku której nawet zatwardziały idealista zrozumiałby, że teatr nie jest w stanie naprawiać świata. Może jedynie jątrzyć, niepokoić, prowokować. Do dziś czuję swoją bezradność wobec fali goryczy wylewającej się z ust bezrobotnych górników, którzy notabene zawartą w naszym spektaklu wizję katastrofy miasta odebrali jako zbyt metaforyczną i nadmiernie wyestetyzowaną.

Fotogenicznie

- "Kopalnia" współtworzyła medialny mit Wałbrzycha - stwierdza dziś Michał Walczak- malowniczego, zaniedbanego miasta bezrobotnych i biedaszybów. Teatr i film chętnie eksploatowały ten fotogeniczny stereotyp. Może należało bardziej z nim walczyć? Nie wszystko w spektaklu się udało, brakowało ironii, dystansu. Czuło się nieustanne napięcie między Wałbrzychem teatralnym, wyobrażonym, a tym realnym, wymykającym się jednoznacznym diagnozom.

Romantyczne hałdy i kamienice z wybitymi oknami zachęcały do snucia na ich tle melancholijnych, słodko-gorzkich opowieści o marazmie i niespełnionych marzeniach tzw. zwykłych ludzi. Kręcone w Wałbrzychu i okolicach filmy, ze "Sztuczkami" Andrzeja Jakimowskiego na czele, zdobywały nagrody na krajowych i międzynarodowych festiwalach, miały też wierną widownię. Przeszły tę samą drogę, którą kilka lat wcześniej przebyły wałbrzyskie spektakle, przyciągające recenzentów z ogólnopolskich pism, podróżujące, z sukcesem, po festiwalach ("Kopalnia" była prezentowana w ramach Roku Polskiego we Francji).

Magicznie

Przypieczętowaniem sukcesu sześcioletniej dyrekcji Kruszczyńskiego był fakt, że władze opiekującego się teatrem województwa zaakceptowały wskazanego przez dyrektora następcę. W 2008 r. w Wałbrzychu nastąpiło rzadkie w polskim teatrze pokojowe przekazanie władzy. Sebastian Majewski - reżyser, dramaturg spektakli Jana Klaty i szef alternatywnej wrocławskiej grupy Scena Witkacego-znał dobrze "Szaniawskiego", wcześniej pracował tu jako spec od promocji.

Wrocławianin, z dzieciństwa pamięta zupełnie inny Wałbrzych niż ten, który ogląda dziś z okien teatru: - Wtedy to było tętniące życiem przemysłowe miasto, w powietrzu czuć było koks, nad miastem unosił się smog prosperity. Dziś mieszkańcy oprowadzają przyjezdnych po widmowym mieście: tu było kino, tam - restauracje i kawiarnie, sklep jubilera, gdzie wszyscy kupowali zegarki... Starałem się utrzymać kontakt z miastem. Jednak zamiast diagnozy społecznej, zaproponowaliśmy Wałbrzych magiczny. Budowaliśmy rewers do awersu.

Rewersem do wałbrzyskiej rzeczywistości były teatralne wersje miejskich legend. Pierwsza była Czarna Iza Wałbrzyska, dama z półświatka lat 50.; zamordowana w niewyjaśnionych okolicznościach. W mieszającym peerelowskie realia z elementami surrealizmu przedstawieniu zabójstwo Izy staje się aktem mającym oczyścić miasto z grzechów, tchnąć w nie nową energię, dać drugie życie. Wkrótce do Izy dołączył Antek Kochanek - tajemniczy patron jednej z wałbrzyskich ulic. W przedstawieniu "Świadectwa wzlotu upadku wzlotu wzlotu upadku upadku i tak dalej Antka Kochanka" losy bohatera pomagały rekonstruować m.in. Róża Luksemburg, księżna Daisy von Pless z zamku Książ, atakże sam Bóg (ustami Edyty Stein). Realia Wałbrzycha, wymieszane z szaloną wyobraźnią Sebastiana Majewskiego, stały się także podstawą kolejnych odcinków teatralnej telenoweli "Z życia Iglaków". Reklamując cykl, artyści siedzieli na rynku z butelkami z napisem "Spójrz do środka". Ludzie byli zaciekawieni, ale bali się zajrzeć. Do odwiedzin teatru zachęcali także, umieszczając na banerach reklamowych twarze pracowników teatru: pani z działu współpracy z widzami, kierowniczki sekretariatu i kadr, oświetleniowca, z komunikatem: pracują tu wasi sąsiedzi, wpadnijcie zobaczyć, co robią.

- W niektórych przypadkach nam wyszło - stwierdza Majewski - ale generalnie mam poczucie, że mieszkańcy byli już znudzeni teatrem, który ich diagnozuje. My i widzowie -przyznaje - to trudna miłość. Czasem mamy wrażenie, że chcą nas sprowadzić do roli dostarczycieli weekendowej rozrywki. Mają też ochotę na coś, co nazywają klasycznym teatrem, chociaż sami do końca chyba nie wiedzą, co ten termin oznacza, bo kiedy na nasz festiwal Fanaberie Teatralne sprowadzamy również klasyczne spektakle, tzw. prawdziwy teatr, to potrafią się nudzić.

Najnowszy sezon już nie diagnozuje i nie mitologizuje. Tworzony pod hasłem "Znamy, znamy", jest odpowiedzią teatru na zgłaszane przez wałbrzyszan pragnienie obejrzenia czegoś, co już kiedyś widzieli i znają. Odpowiedzią dość przewrotną. Inaugurująca sezon "Zemsta" Fredry w reżyserii debiutantki Weroniki Szczawińskiej niewiele ma wspólnego z realizacją lekturową, jest raczej szeregiem pytań zadawanych przez twórców sobie samym i widzom: za co kochamy tę "arcypolską komedię", czy naprawdę nas bawi, czy my rzeczywiście "wszyscy z niej". Z kolei bazująca na motywach z serialu "Czterej pancerni i pies" "Niech żyje wojna!!!" [na zdjęciu] Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki jest szaloną polemiką z propagowanym przez serial mitem wojny sprawiedliwej i wizją Polaków jako walecznych, honorowych bojowników o "wolność naszą i waszą". Politycznie niepoprawny, będący zaprzeczeniem spokojnej weekendowej rozrywki spektakl, podobnie jak wcześniejsza produkcja duetu, burleska polityczna "Był sobie Polak, Polak, Polak i Diabeł", stał się lokalnym hitem, na który wałbrzyszanie chodzą wielokrotnie, tak jak mieszkańcy innych miast na popularną farsę o przygodach taksówkarza-bigamisty.

Wkrótce kolejne premiery z cyklu "Znamy, znamy": spektakle inspirowane filmowymi "Gwiezdnymi wojnami", telewizyjną "Dynastią", legendą lektur szkolnych - "Łyskiem z pokładu Idy" Gustawa Morcinka czy historią Janosika. Oraz nowe przedstawienie duetu Demirski-Strzępka "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Wayda" - o inflacji autorytetów.

Romantycznie

Niejako przy okazji, na marginesie dwóch mitów Wałbrzycha: postindustrialnego i magicznego, narodził się mit trzeci - najtrwalszy z nich - mit Wałbrzycha jako idealnego miejsca do artystycznego startu w wielki świat.

- Mariusz Stachowiak, świetny fotograf teatru, zaprzyjaźniony z Wałbrzychem, przekonywał -wspomina Maja Kleczewska - że ludzie pełni pomysłów powinni przyjeżdżać do miejsc w impasie, dziewiczych i głodnych, jak Wałbrzych. Tylko tam mogą znaleźć spełnienie. Kluszczyński tłumaczy zapoczątkowaną przez siebie, a kontynuowaną przez Sebastiana Majewskiego ideę ściągania do miasta młodych, dobrze się zapowiadających reżyserów bardziej racjonalnie: - System teatralny w Polsce powinien być tak skonstruowany, by młodzi reżyserzy dostawali szansę debiutu w mniejszych ośrodkach, za to z dobrze przygotowanym na twórcze eksperymenty zespołem aktorskim. Taki debiut może być biletem do miejsc z większym budżetem, wyższymi honorariami i - być może - trudem teatralnej sławy.

Kolejnym dyrektorom artystycznym i dyrektor naczelnej Danucie Marosz, pracującej w Wałbrzychu od 2002 r., udało się stworzyć samonapędzający się mechanizm: świetny zespół aktorski, wy-trenowany w pracy z najlepszymi i gotowy na eksperymenty formalne, czyni z wałbrzyskiego teatru mekkę młodych, zdolnych reżyserów. Z kolei szansa pracy z młodymi, zdolnymi reżyserami ściąga do Wałbrzycha świetnych, głodnych teatru aktorów. A fakt, że w Wałbrzychu poza teatrem nie za bardzo jest gdzie wieczorem wyjść, zaś pociąg 70 km, dzielące miasto od wrocławskiej cywilizacji, pokonuje w 1 godz. 55 min - skutecznie zniechęca do odrywania się od pracy. Wałbrzyskie "daleko od szosy" sprzyja zagłębianiu się w teatr.

Tu, dzięki Kruszczyńskiemu, swoje pierwsze kroki reżyserskie stawiał Jan Klata, który wcześniej bezskutecznie dobijał się ze swoimi pomysłami do drzwi różnych teatrów. Dziś jest jednym z najlepszych polskich reżyserów. Maja Kleczewska przed sukcesem wałbrzyskiego "Lotu..." zamierzała odejść z zawodu, rozczarowana wcześniejszą pracą w krakowskim Teatrze im. Słowackiego. W Wałbrzychu znalazła swoje tematy, swój sposób pracy i zaczęła budowę pozycji jednej z czołowych reżyserek polskiego teatru. - Wałbrzych zmienił mój sposób pracy - przyznaje. - Przedtem przychodziłam na pierwszą próbę z wymyślonym przedstawieniem i wymagałam od aktorów zrealizowania mojej wizji. To rodziło szereg konfliktów, zwłaszcza że nie do końca potrafiłam te moje wizje aktorom przekazać. W Wałbrzychu otworzyłam się na dialog. Na pierwszych próbach czytaliśmy scenariusz i oglądaliśmy film, długo rozmawialiśmy, czekałam, aż poczuję, że aktorzy naprawdę chcą robić ten spektakl. Próby stały się przestrzenią rozmowy, a nie koncertem życzeń.

Także w Wałbrzychu, od sukcesu wyreżyserowanej przez Kruszczyńskiego "Piaskownicy", rozpoczęła się dramatopisarska kariera Michała Walczaka: - Pierwsze czytanie mojego dramatu, pierwsza ważna premiera, pierwszy sukces, pierwsze przyjaźnie teatralne, pierwsze nocne dyskusje o sztuce - wszystko to się zdarzyło w teatrze wałbrzyskim. Dlatego do Wałbrzycha mam sentyment ogromny. Pierwszego teatru się nie zapomina.

Także tutaj swoje najlepsze spektakle realizuje duet Paweł Demirski-Monika Strzępka. Zaś najświeższym przykładem świetnego debiutu, który odbił się głośnym echem w całym kraju, są "Opętani" - powieść Gombrowicza, zaadaptowana na scenę i wyreżyserowana przez niedawnego absolwenta krakowskiej PWST Krzysztofa Garbaczewskiego. Na tegorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych spektakl pokazany zostanie obok kolejnego, najnowszego spektaklu "młodego zdolnego" - "Odysei" z Teatru w Opolu.

Realistycznie

Przez sześć lat spędzonych w Wałbrzychu Piotr Kruszczyński nie doczekał się powstania kawiarni, w której można by posiedzieć do późna nad kubkiem kawy. Może doczeka jej Sebastian Majewski, bo latem w centrum Wałbrzycha otworzy się pierwsza galeria handlowa z prawdziwego zdarzenia. Będzie się nazywać Victoria - jak zamknięta wałbrzyska kopalnia. Niewiele to zmieni. Mieszkańcy wciąż nie widzą tu dla siebie przyszłości i marzą o wyjeździe. A pociąg do Wrocławia dalej 70 km pokonuje w dwie godziny.

- W Warszawie chcemy pokazać nie tylko teatr, ale też Wałbrzych - zapowiada Sebastian Majewski - miasto zagubionych i zniszczonych ludzi. Zniszczonych nie tylko przez przemianę systemową, ale też to, co było przed nią: górnictwo żyłowało, zabierało siły, wyniszczało tych ludzi. To były woły robocze, które miały wyrabiać normy wydobywcze. Dlatego tu nie powstała nigdy żadna elita. Teraz ci górnicy piją i sikają na głównych ulicach i placach Wałbrzycha. Jeśli chcą coś zmienić, muszą to zrobić własnymi siłami, z własnej potrzeby, nie przyjedzie żadna Alexis czy Blake z kapitałem. Żaden Wałbrzych w sepii - tylko prawdziwy. Jedno z wielu polskich podupadłych miast, które nie mają żadnego pomysłu na siebie.

Aneta Kyzioł
Polityka 05/10
8 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia