W moim życiu wszystko przychodzi wtedy, kiedy ma być
rozmowa z Martą BizońRozmowa z Martą Bizoń, aktorką Teatru Ludowego w Krakowie, gościnnie występującą w roli Frydy w spektaklu "Frank V. Komedia Bankierska" Teatru im. Słowackiego w Krakowie
Tomasz Klauza: Podczas realizacji "Franka V. Komedii bankierskiej" po raz pierwszy spotkała się Pani z Krzysztofem Babickim - reżyserem, znanym katowickiej publiczności choćby ze znakomitej, wieńczącej miniony sezon "Panny Julii". Jak wyglądała współpraca?
Marta Bizoń: Bardzo miło to wspominam. Dziękuję Krzysztofowi, że zaangażował mnie - pomimo tego, że w momencie, gdy mi zaproponował rolę, byłam w ciąży. Premiera odbyła się zaraz po moim porodzie. Gram tę rolę na zmianę z panią Beatą Fudalej - aktorką Teatru Narodowego w Warszawie. Krzysztof jest niezmiernie spokojnym reżyserem, a ja bardzo takich lubię. Poza tym wie, o co mu chodzi. Lubię reżyserów, którzy przychodzą do pracy i mają już swój plan, swoją wizję danego przedstawienia. Oczywiście wszystko się odbywa na zasadzie prób i poszukiwań, ale twórca ma swoje założenie, którego się trzyma. Chciałabym częściej spotykać tego typu reżyserów.
T.K.: A pani rola? Z jakich elementów "lepiła" Pani tę swoją Frydę?
M.B.: Fryda jest dla mnie niezwykle śmieszną rolą, którą chciałam potraktować bardzo farsowo. Wczuć się w sekretarkę, dla której miłość jest w życiu najważniejsza. Jest ona rozdarta między prawdziwą miłością, a tą, która łączy się z wykonywaną przez nią, pozostawiającą wiele do życzenia, profesją. Ma piękne partie śpiewane - można się w niej pokazać nie tylko od strony wokalnej, ale jest to przepiękna rola dramatyczna z pewnymi rysami komediowymi. I tego starałam się trzymać - by była i śmieszna, i wzruszająca. Bardzo lubię role kobiece, które łączą w sobie te dwa wątki.
T.K.: Zadebiutowała Pani w "Wilku stepowym" w reżyserii Adama Sroki. Chciałbym zapytać, jak wyglądało to przedstawienie. Wszak niektóre fragmenty powieści Hessego wydają się niesceniczne…
M.B.: Trudno mi o tym mówić, bo to było bardzo dawno. To była moja pierwsza rola w teatrze - jeszcze jako studentki - i byłam po prostu bardzo szczęśliwa, mogąc stanąć na deskach Teatru Starego. Adam Sroka dosyć prosto wytłumaczył mi tę rolę. Grałam Marię, która była niezbyt znaczącą postacią. Próbowałam "ugryźć" teatr po raz pierwszy. I chyba się udało, skoro "Wilk stepowy" gościł dość długo na afiszu. Potem zaowocowało to współpracą z Jerzym Jarockim. Jest to rola, która na pewno ma miejsce w moim sercu, ale wówczas towarzyszyły temu tak wielkie emocje, że szczegóły się pozacierały w pamięci.
T.K.: Padło nazwisko Jerzego Jarockiego, reżysera niezwykle wymagającego, który kiedyś powiedział Annie Retmaniak: "Proszę pani, ja w pracy bywam potworem". Czy rzeczywiście tak było?
M.B.: To jest niezwykle przyjemny człowiek i reżyser. Miał do mnie takie trochę ojcowskie podejście. Pamiętam, że na bankiecie pojawiłam się z moim ówczesnym narzeczonym i tak krążyłam wokół Jarockiego, aż w końcu powiedział: "Pani Marto, proszę tutaj stanąć i przedstawić: to jest mój profesor - to jest mój narzeczony, to jest mój narzeczony - to jest mój profesor". Upatrzył sobie mnie do takich fajnych, śmiesznych rzeczy, zawsze mi wetknął jakąś "szpileczkę", ale poczytałam sobie to jako wyraz sympatii. Dlaczego mam się oburzać, że wielki Jarocki zwraca mi uwagę? Później już z nim nie współpracowałam, ale jeszcze się z tego świata nie zabieram i mam nadzieję, że on również, więc może los nas kiedyś złączy.
T.K.: Czy inaczej gra się dla tzw. normalnej, dorosłej publiczności, a inaczej dla młodzieży?
M.B.: Młodzież jest niezwykle wymagającym widzem. Rola w "Błysku rekina" wymaga ode mnie niesamowitego wysiłku. Nie mogę nawet na chwilę odpuścić, bo młodzi wyczują każdy fałsz i wykorzystają to przeciwko aktorom. Dorosła publiczność zawsze może sobie pozwolić na przymrużenie oka, natomiast młodzież bierze życie serio. Dla nich "kocham" znaczy "kocham", a "nienawidzę" - "nienawidzę". Uwielbiam grać dla młodych ludzi, ponieważ jeśli są zachwyceni i biją brawo, to znaczy, że naprawdę tak czują.
T.K.: Jest Pani aktorką śpiewającą, nagradzaną m.in. na PPA we Wrocławiu. Nie słyszałem "Neapolu", ale często wracam do dwóch płyt z piosenkami pana Leopolda Kozłowskiego. "Cymes" stanowi świetną ilustrację Pani "wokalnej ekwilibrystyki". Pani płyta Jackowi Wakarowi skojarzyła się z "Aloesem" Jana Kotta - atmosferą rozgrzanego słońcem włoskiego miasteczka. Krytyk "Dziennika" zakończył recenzję stwierdzeniem, iż ma nadzieję, że nie powiedziała Pani jeszcze w materii muzycznej ostatniego słowa…
M.B.: Bardzo długo czekałam z wydaniem pierwszej płyty, bo długo nie było materiału, z którym mogłam się identyfikować od początku do końca. Sytuacja uległa zmianie, gdy pojawiły się piosenki neapolitańskie. To było absolutnie moje, niczego nie powielałam, nie śpiewałam po raz kolejny standardów typu "Miłość ci wszystko wybaczy" czy "New York, New York", chociaż są to moje ulubione piosenki. Mogłabym nagrać trzy płyty w miesiącu, bo mam masę materiału, ale po co powielać? Na razie chodzę i szukam. Być może ktoś przetłumaczy dla mnie kilka monodramów muzycznych, myślałam o nagraniu duetów z wokalistami, których bardzo lubię - Zbyszkiem Wodeckim i Mieczysławem Szcześniakiem. W moim życiu wszystko przychodzi wtedy, kiedy ma być. Jeżeli o coś zabiegam i czegoś bardzo chcę, los pokazuje mi taką małą figę. Na razie "Neapol" to moje czwarte dziecko, bo mam dwójkę własnych, a książka "Zapiski artystki" była trzecim. Pielęgnuję je sobie, a jak uzyska pełnoletniość, przyjdzie czas na następne.
T.K.: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Marta Bizoń – aktorka Teatru Ludowego w Krakowie – Nowej Hucie. Współpracowała z największymi – Jerzym Jarockim („Sen srebrny Salomei”), Jerzym Stuhrem („Makbet”), Martą Stebnicką („Stare pianino”, „Zabłąkane gwiazdy”), Jerzym Fedorowiczem („Błysk rekina”). Była m.in. Rachelą w „Weselu”, Antygoną w tragedii Sofoklesa i Skierką w „Balladynie”. Na dużym ekranie pojawiła się m.in. w „Liście Schindlera” i „Zakochanym aniele”. Jest aktorką śpiewającą, nagradzaną m.in. na PPA we Wrocławiu. Wykonuje m.in. piosenki Edith Piaf, Agnieszki Osieckiej i Kabaretu Starszych Panów. Na koncie ma również płytę „Neapol 19.03”, której towarzyszył recital w Ludowym. Na długo przed filmową wersją musicalu „Chicago” grała Roxy Hart – w spektaklu dyplomowym krakowskiej PWST. W latach 2007 – 2008 dwa razy z rzędu otrzymała krakowską Nagrodę Syzyfa – za pracę na rzecz środowiska artystycznego.