W nietypowej scenerii

"Wariat i zakonnica" - reż: J. Bunsch - Nowy Teatr w Słupsku

W nietypowej, acz iście Witkacowskiej scenerii, Teatr Nowy w Słupsku prezentuje "Wariata i zakonnicę". Historię przepełnioną czarnym humorem widzowie mogą obejrzeć w ciepłowni Sydkraftu.

Właśnie do znajdującej się na obrzeżach miasta ciepłowni zaprasza widzów na swój najnowszy spektakl, który miał premierę 10 września słupski Teatr. Chodzi o „Wariata i zakonnicę” Witkacego, w reżyserii Jacka Bunscha. Aranżacja jest dopracowana , zaś miejsce nieprzypadkowe. Widzów witają ubrani w białe fartuchy aktorzy. W niewielkich grupkach prowadzą ich najpierw długim korytarzem, a następnie schodami do kotłowni, gdzie – wokół szpitalnego łóżka – zajmują miejsca. Jest zimno, zewsząd dochodzą jakieś głosy, a poczucie, że rzeczywiście zostało się zamkniętym w zakładzie dla psychicznie chorych, wzmaga się z minuty na minutę. Oczekiwanie przerywa muzyka, której autorem – o czym nie można nie wspomnieć ze względu na to, jak wpisała się w konwencję przedstawienia i podkreślała jego charakter – jest Janusz Grzywacz.

Patronem słupskiego Teatru Nowego im. Witkacego został człowiek, który prawdopodobnie Słupska nigdy nie odwiedził. Stało się jednak tak, że kilka lat temu, artysta duchem na stałe zagościł w mieście. I chociaż dla wielu, w tym dla mnie, jego miejscem jest Zakopane, nie da się ukryć jak wiele uwagi poświęcają mu słupczanie. To bez wątpienia pozytywne zjawisko, tym bardziej, że Teatr – o którym mowa – pokazuje się w Witkacowskim repertuarze nadzwyczaj dobrze.

„Wariat i zakonnica” to całe mnóstwo niespodzianek. Między innymi genialna scenografia Tadeusza Smolickiego. Udaje mu się stworzyć, w klimatycznej już przestrzeni, pewien niepokój i ograniczając elementy budujące przestrzeń sceniczną do minimum pozwala aktorom na wykorzystanie ich do granic możliwości, zaś widzowi niepotrzebnie nie zabiera uwagi. Fenomen tego człowieka to przede wszystkim doświadczenie zdobyte na podstawie obserwacji oraz niekwestionowane wyczucie. I tutaj należy poruszyć następną ważną sprawę, jaką jest wyjście do obserwatora i zaangażowanie do w działania sceniczne. Doskonale, że tak się stało, że ten element, na który Witkiewicz tak często zwracał uwagę, znalazł się w „Wariacie”. Wszelako to, co na koniec uczyli sanitariusze – Adam Jędrosz i Jerzy Karnicki – balansowało na granicy. Z drugiej strony ten, kto wybiera pierwszy rząd, powinien być przygotowany na wszystko. No, prawie wszystko… W każdym razie teatr rozwija się i powinno być w nim miejsce na odwagę zarówno ze strony sceny, jak i widowni. I za tę odwagę, przede wszystkim aktorską i reżyserską, należą się wyrazy uznania.

Przedstawienia według Witkacego poruszają wiele kwestii. Tym razem nie było inaczej i każdy mógł znaleźć dla siebie. Sztuka nie ma wyraźnego przesłania i raczej daje do myślenia na różnych płaszczyznach. Ważne jest, aby zmusić widza do myślenia, refleksji. Wobec powyższego nie ma sensu analizowanie poszczególnych zagadnień jakie ukazane są w spektaklu i co za sobą niosą. Wystarczy, że zostały poruszone na tyle klarownie, żeby przemówić mogą nawet do mniej doświadczonych odbiorców, w tym także osób, które z samym Witkiewiczem zetkną się po raz pierwszy.

Kreacje aktorskie zostały stworzone bardzo dobrze, szczególnie przez sposób ukazywania cech postaci. Doskonale udało się to w przypadku Ireny Sierakowskiej i Alberta Osika, którzy wcielili się w siostrę Annę oraz obłąkanego pisarza Mieczysława Walpurga. I o ile on, zdawało się, momentami sprawiał wrażenie normalnego człowieka – choć może to zamiar reżysera – znacznie bardziej denerwujący był Sebastian Ryś w roli jednego z doktorów. Niestety urodą nie zrekompensował potknięć dykcyjnych, które dyplomowanemu aktorowi na deskach profesjonalnego teatru nie przystoją. Przyznam, że poczułem się przez tego pana zlekceważony jako widz. Reasumując, otrzymałem tak dużą dawkę doskonałego teatru, iż nie jestem w stanie na kogokolwiek się gniewać. Pewnie jak znakomita większość widowni.

I pozostaje tylko jeden, jedyny niedosyt. Dlaczego spektakl, który trzy lata temu Bunsch ze Smolickim i Grzywaczem zrealizował Teatrze Miejskim w Gdyni, z Katarzyną Andukowicz i Juliuszem Warunkiem w rolach głównych, do złudzenia Pomorzanom przypomina ten ze Słupska? Poza obsadą nie zmieniło się nic, zupełnie. Czyżby ktoś był zbyt leniwy lub zadufany w sobie, czy po prostu zapomniał zasadach o zmienności i odkrywaniu na nowo – głoszonych przez Mistrza? Tę kwestię pozostawiam każdemu z osobna.

Maciej Doryk
Dziennik Teatralny Rzeszów
6 października 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...