W Nowym off, że aż uff
"Ślepcy" - reż: zespołowa - Teatr Nowy im.K.Dejmka Łódź"Ślepcami" Maurice\'a Maeterlincka rozpoczęła działalność w Teatrze Nowym im. K. Dejmka scena Off. Sprawą sporną przy zapowiedzianych operacjach na tekście i "alternatywnej" inscenizacji wydawało się pozostawianie w programie spektaklu belgijskiego hrabiego w roli autora. Tymczasem "Ślepcy" A.D. 2010 w dużej mierze wyrastają z ducha dramatu, czy też raczej - od ducha tego, pomimo zapowiedzi, uwolnić się nie mogą.
Dla Marka Strąkowskiego i grupy aktorów (reżyserię mamy tu zbiorową) punktem wyjścia jest oryginalny pomysł Maeterlincka, aby w bezradności grupy niewidomych, pozostawionych w lesie po śmierci opiekuna (księdza), z dala od bezpiecznego, ale zawsze przytułku, ukazać grozę nigdy do końca nie poznanej egzystencji, ułudę każdej wiedzy. Celem natomiast - kontestujący teatr polityczny, demaskowanie manipulacyjnego oblicza mediów i władzy. Stąd rama nadana "Ślepcom" - Ona i On (Malwina Irek i Adam Łoniewski), oblekają poczynania szóstki niewidomych w filozoficzne komentarze i psychologiczne analizy. Jednocześnie przy wtórze cesarsko-królewskich tingel-tangelowych szlagierów toczy się miedzy nimi odwieczna zmysłowa gra; niczym między komórką jajową i plemnikiem, instynktem a intelektem, pramatką i praojcem. Wszystko to pośród dość klasycznego offowego anturażu, chwytów znanych i mniej lub bardziej lubianych. A wspomniany cel? Ten pozostaje odległy.
Burzycielskich aspiracji twórców nie da się odczytać ze sceny. Maeterlinck pozostaje tylko Maeterlinckiem odzianym w szatę nowszej inscenizacji, która też nie zaskakuje, ale co najgorsze - nie porywa.
Wzdłuż ścian rzędy nieosłoniętych reflektorów, plac gry, na który rzucane są projekcje niemych, bo dla widza niesłyszalnych wypowiedzi aktorów, gigantyczna fiolka z nie do końca ukształtowanym płodem, vis a vis widzów - platformy z krzesłami dla Niego i Niej. Wszystko to się nie klei, trudno też orzec, iż to niezborność celowa.
Aktorzy zwracając się do publiczności, świadomie do niej monologując, jak Łoniewski, subtelnie burzą "czwartą ścianę". W to miejsce stopniowo stawiana jest inną - ściana niezrozumienia. Przedstawienie, pomimo ciekawej choreografii grupy ślepców, bardzo dobrej gry Michała Napiątka i dobrej Malwiny Irek, jest siermiężne. "Filozoficznym" dywagacjom daleko od odkrywczości. Są niepokojąco bezpieczne i przez to mało alternatywne. Podawane (głównie przez Łoniewskiego) w zawrotnym tempie męczą, bo nadążyć za nimi nie sposób.
Teatr offowy, jeśli jeszcze można dziś mówić o takim podziale, nie jest powoływany ustawą czy rozporządzeniem, a powstaje z określonych przekonań. Prostą i najlepszą receptą może byłoby zatem najpierw robić dobry artystyczny teatr, a dopiero później szukać dla niego nazw. Po premierze w tych samych wnętrzach "Brygady szlifierza Karhana" widzowie zabierali na pamiątkę zalegające na podłodze metalowe nakrętki. Póki co ze "Ślepców" nie wynosi się nic.