W pierwszym rzędzie wszystkie siły na "Wesele"

rozmowa z Adamem Baumannem

Rozmowa z Adamem Baumannem, aktorem Teatru Śląskiego w Katowicach.

Barbara Wojnarowska: Pięć lat temu obchodził Pan 35 jubileusz pracy scenicznej, ma pan za sobą wiele ról teatralnych oraz filmowych. A czy pamięta Pan swój debiut aktorski?

Adam Baumann
: Dodam jeszcze, że w tym roku będę obchodził 40 - lecie pracy. Natomiast debiut mój nastąpił na deskach Teatru Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu, notabene teatru, którego już nie ma i jest tam teraz dom kultury. Była to sztuka Kazimierza Korcellego "Czarniecki i jego żołnierze". Miałem tam przyjemność, jako bardzo młody człowiek, zagrać rotmistrza jazdy polskiej. To był koniec lat 60, czyli bardzo dawno temu.

B.W.: Czy jest jakaś rola, którą chciałby Pan zagrać, a jeszcze nie miał okazji?

A.B.:
W moim wieku można marzyć o wielu rzeczach, ale po 40 latach pracy na scenie niewiele pozostało ról, o których się jeszcze marzy. Wszystkie role, o których kiedyś marzyłem są już poza mną. Nie narzekam na swoją drogę artystyczną, ponieważ w ciągu tych 40 lat udało mi się zagrać bardzo wiele znaczących, głównych ról z całego wachlarza repertuaru od farsy po dramat, od Witkacego po Kafkę i Szekspira. Więc jeśli pani pyta o moje obecne marzenia, to przede wszystkim marzę, żebym był zdrowy i w dobrej kondycji. W tej chwili, że tak powiem kolokwialnie, przyjmuję dobrodziejstwo inwentarza, to co mi się proponuje. Nie mogę narzekać, że gram "ogony", czy mniejsze role, ponieważ jest to wpisane w ten zawód i trzeba dużo pokory, żeby ten swój wózeczek dalej ciągnąć. Ja będąc w Teatrze Śląskim od 30 lat, zdobyłem pięć złotych masek, więc jest to niebanalny dorobek.

B.W.: Pochodzi Pan z Grudziądza, później związał się Pan na trzy sezony z Teatrem Jaracza w Olsztynie, aż w końcu znalazł się Pan w Katowicach. Jak do tego doszło?

A.B.:
Tak do tego doszło, że z Grudziądza wywędrowałem do Olsztyna z panem Krzysztofem Rozciszewskim, który był wtedy dyrektorem Teatru Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu i objął dyrekcję Teatru Jaracza w Olsztynie. Po trzech sezonach ciężkiej i wspaniałej pracy w pięknym mieście, położonym wśród jezior, pan Rozciszewski otrzymał propozycję objęcia Teatru Śląskiego i niektórym aktorom olsztyńskim, w tym również mnie, zaproponował pracę w Katowicach. Wtedy myślałem, że zabawię tu kilka sezonów i wyemigruję gdzieś dalej, ale stało się inaczej.

B.W.: Co Pana tutaj zatrzymało?

A.B.: Będąc w Katowicach, miałem zamiar zmienić teatr dwukrotnie. Pierwszy raz na Teatr Współczesny we Wrocławiu. Tam miałem wszystko poukładane, ale zmienił się dyrektor i nic z tego nie wyszło. Moje drugie podejście do opuszczenia Katowic, broń Boże nic mnie tu nie goniło, ale myślałem, że urozmaicę sobie życiorys teatralny i chciałem się przenieść do Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Głównie dlatego, że mieszkali tam nadal moi rodzice, do których z Gdańska miałbym znacznie bliżej. Wtedy dyrektorem był Maciek Prus, ale jak już miałem wszystko dogadane i zadzwoniłem do niego, to usłyszałem: "no wszystko jest dobre, ale przestałem być dyrektorem."(śmiech)

Od tamtej pory przestałem myśleć o wyemigrowaniu z Katowic, bo widziałem, że to nie ma sensu. I tak minęło 30 lat. Poza tym w między czasie ożeniłem się i tak zostałem po prostu.

B.W.: Poza teatrem ma Pan za sobą wiele ról filmowych. Jedną z nich jest rola ojca Ryśka Riedla w filmie "Skazany na bluesa". Czy taka muzyka jest Panu bliska?

A.B.:
Oczywiście, blues jest jednym z moich ulubionych gatunków muzycznych. Dżem też znałem i bardzo lubiłem. Miałem okazję poznać zespół osobiście i bliżej w czasie realizacji tego filmu. Pracę z nimi wspominam bardzo dobrze i cieszę się, że zagrałem w tym filmie.

B.W.: Ponieważ jesteśmy przed premierą "Wesela", muszę Panu zadać to pytanie: jaka jest postać Żyda w Pana wykonaniu?

A.B.:
Mogę tylko powiedzieć trochę tajemniczo, że chyba odeszliśmy od wizerunku tego przysłowiowego Żyda z "Wesela". Myślę, że dla widzów będzie sporym zaskoczeniem to, co zobaczą na scenie. Chcę również powiedzieć uczciwie, że wszystko, co zobaczą zostało oparte na tekście Stanisława Wyspiańskiego, nic nie zostało zmienione. Nie ma nic, co mogłoby widza zniesmaczyć czy zszokować. Staramy się, aby myśl Wyspiańskiego poprzez ten tekst trafiła do widza i była bardziej komunikatywna dzisiaj. Mówimy tym pięknym językiem Wyspiańskiego, którego fragmenty każdemu gdzieś tam w uszach pobrzękują od czasu do czasu.

B.W.: Praca nad nowym spektaklem to ciężka praca, ale na pewno zdarzają się również zabawne sytuacje. Czy mógłby Pan jakąś opowiedzieć?


Tutaj akurat nie było zabawnych sytuacji. Nie chcę powiedzieć, że my jesteśmy jakimiś smutasami przy realizacji tego dzieła (śmiech). Czasami zdarzają się różne śmieszne rzeczy, ale w tej chwili jesteśmy tak zaabsorbowani premierą, że pracujemy naprawdę ciężko. Wczoraj, na przykład, próba zaczęła się o godzinie 18, a ja wróciłem do domu o 23.30. Do tego mieliśmy przed południem czterogodzinną próbę. Tak więc dużą część z życia trzeba poświęcić na rzecz pracy w teatrze. Już na zebraniu inauguracyjnym dyrektor artystyczny Tadeusz Bradecki powiedział: "w pierwszym rzędzie wszystkie siły na Wesele". Nie było to słynne gierkowskie "Pomożecie? Pomożemy!" (śmiech), tylko musieliśmy sobie wszyscy uświadomić, że jest to nie byle jaki jubileusz i rzeczywiście wszystkie siły muszą zostać zmobilizowane na "Wesele", czyli innymi słowy "wszystkie ręce na pokład".

Dziękuję za rozmowę.

Barbara Wojnarowska
Dziennik Teatralny Katowice
6 października 2007
Portrety
Adam Baumann

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...