W pogoni za krwią
"Jak umierają słonie" - reż. Marcin Liber - Teatr Współczesny w SzczecinieTO gorzki spektakl o tym, ze świat karmi się ludzką tragedią, że śmierć jest towarem, na sprzedaży którego rodzą się fortuny. "Jak umierają słonie" Magdy Fertacz w reżyserii Marcina Libera od kilku dni wystawiane jest na deskach Teatru Współczesnego w Szczecinie. To przedstawienie, które szkoda przegapić.
BAZĄ sztuki są dwie książki Grażyny Jagielskiej - "Anioły jedzą trzy razy dziennie" i "Miłość z kamienia". Autorka opisuje w nich swoją walkę z traumą, jaką jest dla niej małżeństwo z korespondentem wojennym. Jagielska spędziła kilka miesięcy w szpitalu, lecząc się ze skutków stresu bojowego, którym przypłaciła wyjazdy męża na tereny kolejnych zbrojnych konfliktów (było tych wyjazdów razem 53).
Akcja rozgrywa się w domu głównej bohaterki nawiedzanym przez duchy. Jest wśród nich Marie Colvin, amerykańska dziennikarka, słynna z relacji z konfliktów na Bliskim Wschodzie i zabita podczas wojny w Syrii. Jest fotoreporter David, uosabiający cechy czterech członków Bractwa Bang Bang dokumentującego zbrodnie apartheidu. Są również: Joshua Oppenheimer, reżyser "Sceny zbrodni", pokazującej koszmar antykomunistycznej czystki w Indonezji, i Anwar Congo, najważniejsza postać tego filmu, przyznający się do własnoręcznego zamordowania tysiąca osób. Kompletu dopełniają James Foley, amerykański reporter ścięty przez bojowników Państwa Islamskiego (nagranie jego egzekucji zamieszczono w internecie), Tają - ofiara wojennych gwałtów i bestialstwa oraz Ratownik, próbujący otrząsnąć się ze wspomnień z Afganistanu.
Wprowadzenie takich postaci, pozwala reżyserowi na zobrazowanie tezy, której nie krył, przystępując do realizacji sztuki: że ma ona opowiadać o kryzysie mediów. "Jak umierają słonie" to faktycznie historia o tym, do czego prowadzi terror żółtych pasków i pogoń za oglądalnością. Również i o tym, gdzie jest granica między dziennikarzem a człowiekiem. Przywołane zostaje w spektaklu słynne, nagrodzone Pulitzerem zdjęcie Kevina Cartera. Jest na nim umierająca sudańska dziewczynka i sęp czekający na jej śmierć. Liber powtarza powszechnie stawiane pytanie: czy reporter ma tylko relacjonować wydarzenia, czy powinien starać się pomóc? Ta moneta ma jednak i drugą stronę: telewizje i tabloidy pokazują przecież to, czego oczekują widzowie. Kryzys mediów zatem wynika z szerszego kryzysu człowieczeństwa, spadku naszej wrażliwości, fascynacji nieszczęściem, zobojętnienia (w przedstawieniu ładnie ilustruje to beztroska zabawa frisbee skontrastowana z całym okrucieństwem przedstawianych wydarzeń).
"Jak umierają słonie" to spektakl, w którym mocna treść obudowana jest równie mocną formą. Na scenie jest i samochód, i telewizor, z którego sączą się krwawe obrazy, i kamera, do której swoje ostatnie przesłanie nagrywa jeden z bohaterów, i gitara elektryczna, i zbryzgana krwią ściana. Niektórzy z widzów krzywili się na zbyt grubą kreskę niektórych scenograficznych rozwiązań (maski sępów noszone przez bohaterów czy ziemia rozsypana na scenie) - być może faktycznie można było rozpisać wszystko bardziej metaforycznie. Z drugiej jednak strony - czy rzeczywistość wojenna i medialna mają w sobie choćby odrobinę delikatności?