W poszukiwaniu wrażeń
"Korzeniec" - reż: Remigiusz Brzyk - Teatr Zagłębia w SosnowcuW tekście tym nawet przez moment nie będę obiektywny. "Korzeniec" bardzo mi się podobał, zachwycił mnie swoją wielowarstwową konstrukcją, która dosłownie wwiercała się w mózg odbiorcy. W sztuce tej jest coś hipnotyzującego, coś co nie pozwala na oderwanie wzroku od sceny. Z każdą chwilą pragnie się więcej, a kiedy już nadchodzi koniec, w człowieku powstaje dziwna pustka, którą po chwili zapełnia melancholia
„Ale kiedy to było? Kiedyś na każdym kroku
cios obuchem sensu, dziś tylko niuanse...” -
A. Sosnowski „Rozmowa na wyciecze”
Warstwa I: Morderstwo i sens
Daleki jestem od nazywania „Korzeńca” kryminałem mimo, że powstał na podstawie książki Zbigniewa Białasa o tym samym tytule, w której znajdują się elementy charakterystyczne dla tego gatunku literatury popularnej. Jest morderstwo i detektyw, który rozwiązuje zagadkę. Podobnie jest w adaptacji teatralnej.
Jednak nie to stanowi główny temat spektaklu. Zabójstwo staje się przyczyną do opowiedzenia kilku innych, cennych historii, w których uczestniczy prawdziwa feeria wyraźistych postaci. Począwszy od żony nieszczęśliwie zamordowanego Korzeńca, skończywszy na dwóch zbirach, których komentarze niejednokrotnie powodowały wybuch śmiechu na sali. Każda z postaci jest ze sobą w jakiś sposób powiązana. Ich losy splatają się, tworząc sieć, w której łatwo można się zgubić, ponieważ nie wszystkie elementy są nam dane bezpośrednio. Wiele emocji pojawia się między słowami, rodzą się w połowie gestu i utrwalają się w wyobraźni widza. Sprawia to, że postaci stają się niezwykle skomplikowanymi strukturami, które cały czas opowiadają o sobie. A zabity Korzeniec, król kafelkarzy? To sensacja, która porusza Sosnowiec, najbardziej redaktora gazety. Jest obok, to trup równoległy, który sekunduje żywym w ich poszukiwaniu sensu.
Warstwa II: Duch Sosnowic
Miasto tylko pozornie jest tłem dla wydarzeń. W słowach bohaterów odbija się dusza Sosnowca. Przestrzeń ta zostaje podzielona na kilka miejsc, które posiadają określone granice (przejście graniczne, apteka, festyn itp.). Przenikają one do postaci, nadają im dodatkowej głębi. Każdy staje się naznaczony Sosnowcem - tym dusznym, śmierdzącym, a jednocześnie, na swój sposób pięknym, miastem.
Miasto to bohater drugoplanowy, o którym nie sposób zapomnieć. Ciągle pojawia się w wypowiedziach postaci, \'stoi\' zawsze tuż za nimi. Dla jednych jest miejscem, z którego chcą uciec, inni znowu go uwielbiają i doskonale znają wszystkie jego zakamarki. Odkrycie tajemnicy Sosnowca, tego, dlaczego jednocześnie odpycha i przyciąga, wydaje się być praktycznie niemożliwe. Aby to uczynić, należałoby zebrać historie wszystkich mieszkańców i stworzyć z nich modele, które należy potem zaprezentować na scenie. Ciekawe, że ta sztuka udała się Remigiuszowi Brzykowi. Jednak nie zdradzę odpowiedzi na pytanie „jaki w końcu jest ten Sosnowiec?”. Na pewno dla każdego będzie inna, a ta różnorodność jest właśnie najpiękniejsza.
„Korzeniec” to tylko początek poszukiwań Ducha Miasta. Preludium, które można zastosować do wędrówek po współczesnym Sosnowcu. Spektakl ten jest niezwykle istotny, ponieważ każe rozejrzeć się po przestrzeni, w której się poruszamy i jej doświadczyć, a nie tylko ją zobaczyć. To jest potęga i siła „Korzeńca” - przez niego doświadczamy przestrzeni, której fundamenty znajdują się w rzeczywistości. Nie wszystko jest tutaj grą wyobraźni.
Warstwa III: Halucynacja
Oglądałem „Korzeńca” i czułem, jak wrastam w sztukę, jak docierają do mnie wszystkie emocje, wplecione w tekst i ruch. I wtedy zacząłem się zastanawiać – z czym ja właściwie mam do czynienia: czy jest to koszmar, czy halucynacja?
„Korzeniec” nie jest złym snem, produktem Mary siadającej na piersi. Zbyt wiele w nim melancholijnego piękna, zakodowanej tęsknoty i pragnienia lepszego świata. Może się wydawać koszmarem, ponieważ pojawia się w nim specyficzna drapieżność wynikająca z chciwości. Wychodzi ona na jaw w ostatnim monologu biednej Żydówki, będącym traktatem o upadku marzeń, o tym, że nie wszystko jest takie piękne, a nawet ludzie oddani wielkiej sprawie popełniają groteskowe błędy. W takim razie czego oczekiwać od tych, którzy muszą mierzyć się z codziennością? W „Korzeńcu” oni również stają się bohaterami, ale swoje życie składają na ołtarzu Świata, a nie tylko Ojczyzny.
Ta straszna wizja pełnej niebezpieczeństw rzeczywistości skontrowana jest postawą redaktora oraz żony zmarłego. Oboje szukają odpowiedzi, ale zdają inne pytania. On pragnie zrozumieć, dlaczego zabito Korzeńca, ona chce zdobyć temat dla swojej kolejnej powieści i tylko pozornie zastanawia się kto zabił. W jej gestach widać częściej niepokój, który można opisać jako strach przed niemożnością opisania tragedii. A tylko to, co zostaje opowiedziane, może być oswojone.
W tej gonitwie dwójki bohaterów towarzyszy nam wrażenie halucynacji. Najmocniej widać to na pełnym zgiełku festynie. Na scenie znajduje się tylko jedna, ubrana na biało postać. Człowiek ten prowadzi festyn, ale w jego uprzejmości jest coś sztucznego, jego radość podszyta jest nikczemnością. Ten rozdźwięk buduje wrażenie, że widz ma do czynienia z fantazją wariata, który został nafaszerowany psychotropami. Bo czy możliwe jest, że jedna osoba nosi w sobie aż tyle skrajności? A okazuje się, że świat przedstawiony w „Korzeńcu” zbudowany jest właśnie z takich przeciwieństw.
Halucynogenność tego spektaklu polega na tym, że zaciera on granice pomiędzy jednym uczuciem, a drugim. Wrażenia, które przekazują postacie ciągle się przenikają i nagle pojawia się odczucie całości. Budzi się ono na samym końcu, nagle i jest jak olśnienie, które trwa dosłownie kilka sekund.
Warstwa IV: Melancholia poKorzeńcowa
Kiedy mija olśnienie, kiedy światło zrozumienia zblednie okazuje się, że nie wszystko jest tak całkowicie jasne. Oczywiście, po spektaklu łatwo powiedzieć, że ktoś był zły, a ktoś dobry. Kogoś życie skrzywdziło, a innego nagrodziło. Jednak w duszy kiełkuje wątpliwość: czy aby na pewno jest tak, jak mi się wydaje? Czy mogę tak łatwo i jednoznacznie oceniać postępowanie poszczególnych postaci?
Nie. „Korzeniec”, sam w sobie, nie proponuje jakichkolwiek jasnych podziałów. Odróżnienie czerni i bieli jest niemożliwe, przez to spektakl ten staje się moralnie szary. To każdy widz ma ocenić, ma dać sobie odpowiedź. A jeżeli nie jest pewien, to powinien po raz kolejny obejrzeć spektakl. Na pewno zauważy nowe elementy, które rozbiją jego wcześniejsze rozumienie i na nowo ustawią wartości świata przedstawionego.
Moje przesłanie, które wyczytałem z „Korzeńca” brzmi: Nie wszystko jest takie, jakim wydaje się być. Śmierć może okazać się groteskowym chichotem losu rozlegającym się w niebiosach. Żyjmy, bo prawdziwy bohater to ten, który rozumie nurt codzienności.