W poszukiwaniu zaginionego baletu

"Le Sacre" - reż: L. Bzdyl i K. Chmielewska - Teatr Dada von Bzdülöw

Sergiusz Diagilew nie chciał wystawić dzieła Igora Strawińskiego, Mikołaja Roericha i Wacława Niżyńskiego "Święto wiosny - obrazy z życia dawnej Rusi w 2 częściach", ponieważ było zbyt poprawne. Prapremiera w Paryżu w 1913 odbyła się jednak, ponieważ librecista i autor muzyki poprawili dzieło tak drapieżnie, że wzbudziło fale krytyki i zadowolenie u Diagilewa

Barbarzyńska tematyka  baletu nie pozostawiała złudzeń, że oto widzowie mieli do czynienia ze stylistyką daleko odbiegającą od klasycznych i bezpiecznych spektakli. Muzyka i rytm wytwarzające niepokojącą energię sceniczną wiodły prym.  A Strawiński i Roerich pisali do siebie listy...

Całkiem niedawno, bo w 1993 roku Jeff Perec  natknął się na korespondencję artystów i postanowił odnaleźć pierwotne zapiski „Święta wiosny” czy „Le sacre” według wersji francuskiej. Historia poszukiwań zatoczyła szerokie kręgi na całym świecie, dodając dziełu nie tylko rozgłosu, ale także wikłając poszukiwaczy w rozmaite historie kryminalne. Ostatecznie, choć w wielkich bólach, przyjęło się, że odnalezione w Sankt Petersburgu zapisy są oryginalne, i rozesłano je do tych zespołów tańca, które zadeklarowały wystawienie tego dzieła.

Tak oto  Teatr Dada von Bzdülöw skorzystał z zaproszenia, a Leszek Bzdyl  spektakl nie tylko wyreżyserował, lecz także napisał libretto w oparciu o pomysł Mikołaja Roericha. Zobaczyliśmy w Gdańsku dzieło przemyślane, wyważone i dopracowane, z kilkoma niezwykłymi układami choreograficznymi i... wokalnymi, otwierającymi zupełnie nowe możliwości przed współczesnymi tancerzami. Połączenie fantazji z kunsztownym wykonaniem to chyba najszybciej nasuwające się skojarzenia. Pokazano widzom, jak ruch płynnie transformuje się w ciele tancerza, jak istnieje wiele możliwości skupienia gestu i jego rozproszenia w zależności od napięcia dramaturgicznego. Zobaczyliśmy sprawnych, wszechstronnych ruchowo tancerzy podporządkowanych nastrojowi spektaklu, jego rytmie i filozofii.

„Le sacre” Teatru Dada von Bzdülöw to jego dojrzałe „dziecko”, któremu pozwolono trwać w uśmiechniętym zmyśleniu, aby oswajać powoli prawdę o naturze człowieka zmierzającej często do wynaturzeń i dewiacji. Zapędy do totalitarnej zagłady to naczelna z myśli spektaklu, udowadniana przez nieustanne potyczki i walkę o dominację i władzę, skojarzonych z siłami przyrody. Historia kryminalna poszukiwania pierwowzoru  „Święta wiosny” przeplatała się w spektaklu z historią ofiary, jaką ludzie poważyli się złożyć demonicznej i życiodajnej Ziemi. Zajęto się więc archetypami zachowań, poszukiwaniem atawistycznego podłoża działań, ilustrując je ruchem.

Znakomity choreograficznie okazał się Dawid Lorenc, eksponujący lekkość, zwiewność ruchu przy jednoczesnym panowaniu nad jego siłą i koncepcją. Lorenc pokazał, jak pięknie można oddać się dynamice przedstawienia, zachowując przestrzeń na własną kreację. Stworzył wraz z Leszkiem Bzdylem i Radkiem Heweltem niezapomnianą scenę potyczki (przepychanki lub walki), balansując płynnie między ciosami (z wykorzystaniem laski jako rekwizytu) i nie powielając ruchów. Leszek Bzdyl doskonale prowadził tę walkę, pozostając w tym spektaklu częściej w roli obserwatora wydarzeń, może mentora, demiurga lub Kantora, który co jakiś czas zajmuje stanowisko, ingeruje, nakierowuje. Odpowiedzialny za choreografię jest cały zespół, szczególnie w finałowej scenie artyści pokazują to, co najważniejsze i najtrudniejsze w sztuce ruchu: świeże i oryginalne kompozycje zbudowane ciałem. Tancerze przykuwają uwagę w całej przestrzeni prezentacji, są intrygujący, ekscytujący, erotyzujący, przejmujący. Spektakl ilustruje, ale przede wszystkim buduje, świetna, zaskakująca niektórych znawców przedmiotu muzyka Mikołaja Trzaski.

Legenda „Le Sacre” rosła i pęczniała, stając się świętym Graalem, kamieniem filozoficznym, brakującym ogniwem, zaginioną ewangelią teatru tańca. Wydaje się, że największa siła zaginionych, owianych aurą mitu dzieł tkwi w ich szukaniu, a nie odnajdowaniu, które nieuchronnie dokonuje deziluzji. Jednym z najnowszych, teatralnych ujęć tego tematu mieliśmy okazję zapoznać się na tegorocznym R@porcie. Joanna Sikorska-Miszczuk uniknęła szczęśliwie banału dosłowności w Bruno Schulz: Mesjasz.

40. spektakl na 18. urodziny tanecznej wizytówki regionu rozbudza nadzieję na więcej.Tancerze zbliżają się do najświetniejszych osiągnięć polskiego teatru ruchu, ale jeszcze przed nimi ten jeden krok, który uczynili wcześniej choćby Marek Oleksy w niezapomnianych prezentacjach Henryka Tomaszewskiego czy Rafał Gąsowski w tytułowej dwuroli w „Bogu Niżyńskim”. Dada rozwija język swej sztuki, bardzo udany był fragment wokalny. Leszek Bzdyl, którego ujrzeliśmy po raz trzeci w tym roku (wcześniej: statyczny w „Makbet Remix” i rewelacyjny w „Charlie bokserem”) wrócił do nas na dobre, co, podobnie jak w przypadku Leszka Możdżera (Sfinks), jest dobrą nowiną dla wszystkich, którzy utrzymują, że także i w naszym regionie jest stałe miejsce dla wybitnych artystów.

Bzdyl zrobił „Le Sacre” za wcześnie. Ten mityczny balet jeśli już miałby być zrealizowany, powinien być punktem dojścia, po którym pozostaje już tylko obłęd, a dla słabszych jednostek śmierć. Najlepiej dla nas wszystkich, by „Le Sacre” został mitem.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
27 grudnia 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia