W przebraniu dam
"Pół żartem, pół sercem" - reż: Tomasz Obara - Teatr Nowy w ZabrzuAktorzy grają, drzwi trzaskają, a ludzie wychodzą - tak realizowałby się największy koszmar aktora. Ale to nic... gdyby nikt nie pozostał na widowni, wówczas można by samemu sobie napisać recenzję z odgrywanej sztuki. Przy takich praktykach nie będzie niczym dziwnym, że dwójka angielskich aktorów tułających się po Ameryce pozostaje bez zatrudnienia. Leo (Zbigniew Stryj) i Jack (Jarosław Karpuk) będą głównymi bohaterami zabrzańskiej inscenizacji sztuki Kena Ludwiga "Pół żartem, pół sercem" w Teatrze Nowym, w reżyserii Tomasza Obary
Ta dwójka nieszczęśników poszukując jakiejkolwiek możliwości zarobkowania z wykorzystaniem swojego aktorskiego fachu, przypadkowo wyczytuje w gazecie ogłoszenie, że pewna starsza Pani dobiegająca już mety swego życia pragnie obdzielić dwoje dawno nie widzianych członków rodziny swoim bogactwem. Leo i Jack postanawiają wobec tego odegrać role swojego życia wcielając się w Maxa i Steve’a. Po chwili okazuje się, że będą musieli zrewidować swój plan, gdyż Max i Steve, to skróty od imion żeńskich: Maxim i Stefanie. Cała zabawa będzie polegała na zdobyciu majątku, tak by nikt nie dowiedział się, iż Leo i Jack nie są siostrzenicami Florence (Hanna Boratyńska), która, swoją drogą, jak na osobę chylącą się ku trumnie zadziwia wigorem i poczuciem humoru.
Sam pomysł bazowy nie wydaje się być niczym szczególnym. Miarą jakości sztuki wobec tego będzie wyłuskanie z tej komediowej sytuacji wyjściowej, dowcipu ani tandetnego, ani nazbyt przeintelektualizowanego. Na szczęście para aktorska Zbigniewa Stryja i Jarosława Karpuka dobrze wie, co zrobić, by widza nie opuszczało uczucie rozbawienia. Przeskakują oni między swoimi podwójnymi rolami męsko-żeńskimi w sposób dynamiczny, zabawnie wykorzystując sytuacje fabuły. Swoje damskie wcielenia prezentują w sposób przerysowany, uwypuklając karykaturalne cechy kobiecości, jak gdyby bronili się przed przyznaniem do tego, że doskonale wiedzą na czym polega bycie kobietą.
Jeśli komuś mało by było perypetii związanych z intrygą zdobycia pieniędzy w przebraniu kobiet, to sytuację skomplikować może amor strzelający strzałami na oślep. Jack zakocha się w Audrey (Joanna Falkowska), narzeczonej syna doktora (Marian Kierycz), Leo poczuje miętę do mającej wyjść niebawem za pastora Duncana (Grzegorz Cinkowski) Meg (Dagmara Ziaja), ta natomiast obdarzy uczuciem jego żeńskie wcielenie, doktor w wyniku omyłki zacznie napastować Stefanie, a wszystkiemu z ubawem będzie się przyglądała Starsza Pani. Całość dodatkowo podszyta będzie grą słów, niedopowiedzeń, podtekstów i zwrotów akcji. Przedstawienie takiego galimatiasu może być ryzykowne, gdyż musi zostać zagrane płynnie, by śmieszyć. Można przyznać, że sztuka rozbawiania jak najbardziej udaje się aktorom Teatru Nowego.
Przestrzeń, w jakiej poruszają się aktorzy, przedstawia wnętrze amerykańskiej willi, której jedynym znakiem charakterystycznym są dekoracje z palm. Scenografia dobrze współgra z poczynaniami aktorów (w niektórych momentach wręcz kaskaderskimi), lecz wydaje się być bezpłciowa, zbyt jasna i pozbawiona jakiegoś charakterystycznego klimatu, który uniósłby sztukę na płaszczyźnie estetycznej. Aspekt ten jest lekko niwelowany przez dobrze dobrane współczesne stroje i wymagające szczególnego uwzględnienia stroje naszych „głównych bohaterek”, które noszą na sobie suknie z przedstawienia „Sen nocy letniej”, co uzupełnia i tak wyraźny smak farsy.
Niejednokrotnie punktem wyjścia dla komedii są niezbyt chwalebne uwarunkowania ludzkiej natury. Tematem bywają niskie instynkty, przywary, wszelkie wady kalające „człowieczość”. Jeśli komedia będzie nie tylko od nich wychodzić, ale i - rozwijając się w ich rytmie - na nich kończyć, będziemy mieli do czynienia tylko i wyłącznie z grubiańskim żartem. Na szczęście humor umieszczony na deskach Teatru Nowego w realizacji sztuki został dobrze wyważony, dzięki czemu nie uświadczymy uczucia niesmaku, a widownię będziemy opuszczać z miłym rozweseleniem.