W pudle

"Pigmalion" - reż. Wojtek Ziemilski - Komuna/Warszawa (d. Komuna Otwock)

"Istnieją niewątpliwie kobiety o niewolniczym usposobieniu, tak jak i mężczyźni. I podobnie jak mężczyźni, kobiety podziwiają silniejszych od siebie. Ale podziwiać silnego i żyć pod jego mocną ręką to dwie różne sprawy"

Wiele osób mówi, że żyjemy w czasach, gdy język jest wszystkim - twierdzi Wojciech Ziemilski. Na wariację na temat "Pigmaliona" wybrał teatr Komuna//Warszawa, w którego przedstawieniach ciągle powraca refleksja o rozdźwięku między językiem a czynem, teorią a praktyką. Być może dlatego nikt na scenie nie deklamuje tekstu George'a Bernarda Shawa. Tylko gdzie jest ta scena?

Swoją operację na "Pigmalionie" - opowieści o wtórnej akwizycji języka - Ziemilski określa mianem ćwiczenia z empatii ekstremalnej. W sztuce Shawa kwiaciarka uliczna Eliza Doolittle wpada w macki kompulsywnego lingwisty Higginsa. Dżentelmen, który nienawidzi hipokryzji establishmentu, sam go wspiera, ucząc pięknej wymowy nieokrzesanych, świeżo upieczonych bogaczy i domorosłych światowców. Dziewczyna jest dla niego kreaturą, kozą, stworzeniem o "rozkosznie niskim poziomie", wywłoką uliczną (tak to przynajmniej brzmi w przekładzie Floriana Sobieniowskiego) - wdzięcznym obiektem do tortur i pseudonaukowych badań. Higgins pozbawia Elizę tożsamości klasowej i alienuje od społeczeństwa, lepiąc z niej piękną i bezsilną lalkę, którą może pokazywać w wyższych sferach. Trudno nie czuć sympatii do nieszczęsnej i niechęci do okrutnika. U Ziemilskiego jednak nie idzie o takie bezpieczne, wywoływane przez starą literaturę uczucia.

Współczesny "Pigmalion" powraca w wersji minimalistycznej i niekompletnej, jakby skupiony na refleksji, że przekazywanie języka jest przekazywaniem kultury, a empatia - jeśli się wydarza - zawsze jest prawdziwa i wymaga oparcia w materiale konkretnym i autentycznym. Eksperyment reżysera przypomina perwersyjną i okrutną zabawę z jego "Prologu", w którym grupie piętnastu widzów i zarazem uczestników ze słuchawkami na uszach wydawano polecenia. Rzecz w założeniu autora miała być wyzwalająca, ale dla niektórych stała się skrajnym doświadczeniem przemocy psychicznej. W "Pigmalionie" widzo-uczestnik jest jeden i - tak jak Eliza z dramatu Shawa - podlega serii zabiegów, mających uczynić z jednostki zastanej jednostkę odmienioną, poruszoną. Nad eksperymentem czuwa jedna aktorka, która wprowadza widzo-uczestnika do zamkniętej przestrzeni kartonu, przyjmującego dowolny kształt w zależności od potrzeb, nacisku z wewnątrz i przebiegu teatralnych zabaw w turlanie się w tekturze, w bieganie w otoczeniu tektury, w składanie tektury...

Brzmi absurdalnie i tak też reaguje publiczność, wychodząc w trakcie przedstawienia znudzona i poirytowana. Zanim karton zacznie swoje wędrówki po sali, wywołując salwy śmiechu i (zapewne) reakcje niedowierzania, że to się dzieje naprawdę, tkwi dłuższy czas w miejscu, a aktorka udziela cichych instrukcji swojej ofierze? Żeby nie było nam zbyt wygodnie w czasie obserwowania wyczynów mobilnego kartonu z teatru współczesnego, aktorka wprowadza element ekshibicjonistyczny, zdając relację z prawdziwej, bolesnej historii związanej z uwięzieniem w języku, którą przeżyła ze swym synem Kaziem. Obserwowanie tego, jak dziecko próbuje podjąć kontakt z otoczeniem, choć zaprezentowane w formie wideo, może działać silniej niż to, co widzimy na scenie. Kazio, podobnie jak przypadkowa osoba z widowni, nikogo nie udaje, po prostu jest i dobrowolnie uczestniczy w zaproponowanej mu grze.

Ziemilski, będąc - jak sam twierdzi - wielkim fanem publiczności, nigdy nie posuwa się w "Pigmalionie" za daleko, choć na pewno próbuje przebić niewidzialną barierę między sceną a widownią. Chce zaktywizować odbiorcę i pobudzić go w większym stopniu do emocji niż refleksji - zapewne z poczucia niesmaku do drogi intelektualnej, dobrej do okrutnych przedsięwzięć pokroju bezdusznych zabaw Higginsa. W wypadku poznańskiej publiczności docelowym widzem Ziemilskiego jest przede wszystkim osobnik dzieciaty, bo wśród takiej części mieszkańców miasta prowadzono też badania antropologiczne w projekcie interdyscyplinarnym "My, mieszczanie". Powody były zrozumiałe - gdy wyprodukujemy potomków, kończy się czas beztroski i zaczynają nas coraz szczelniej oplatać zobowiązania społeczne, z którymi przychodzą też żelazne reguły co do używania odpowiednika języka, kodów wymaganych w określonych sytuacjach komunikacyjnych. Wracamy do "Pigmaliona", tym razem do pouczającej przedmowy autora na temat społecznej tresury:

"Wreszcie, na pociechę tym, którzy martwią się gminnym akcentem stanowiącym przeszkodę do objęcia wyższego stanowiska, chciałbym dodać, że przemiana, jaka dzięki prof. Higginsowi dokonała się w kwiaciarce ulicznej, nie jest ani niemożliwa, ani niezwykła [...] Niech ambitne kwiaciarki, które przeczytają tę sztukę, nie wyobrażają sobie, że będą mogły podawać się za wytworne damy naśladując ich wymowę, ale nie mając odpowiedniego wyszkolenia. [...] Małpowanie może je tylko ośmieszyć".

Marek Bohniarz
eczaskultury.pl
20 listopada 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia