W sidłach namiętności
"Ardef" - 9. Wałbrzyskie Fanaberie TeatralneMityczna historia Fedry, żony Tezeusza, zakochanej we własnym pasierbie, Hipolicie, inspirowała twórców teatru już od czasów Eurypidesa. Ludzki wymiar tej tragicznej postaci, "ani zupełnie winnej, ani zupełnie bez winy" ukazał w swym dramacie Jean Baptiste Racine. I właśnie jego przepełniony pasją tekst stał się inspiracją dla wspaniałego monodramu Anny Skubik w reżyserii Bogusława Kierca
Przedstawienie nosi przewrotny tytuł „Ardef”; na scenie widzimy więc Fedrę „na wspak”, w historii opowiadanej od końca, w formie retrospekcji. Już w pierwszej scenie widzimy Fedrę, która po zażyciu trucizny czeka na nieuchronną śmierć. Historia jej grzesznej miłości ożywa więc jak gdyby w jej podświadomości – to ona jest narratorką, narzuca widzowi swoją wizję wydarzeń. Nie usprawiedliwia się jednak i nie tłumaczy. A wspominane przez nią wypadki układają się w przejmującą spowiedź kobiety w sidłach emocji.
Anna Skubik od pierwszej chwili gra całą sobą; nie ma w jej opowiadaniu miejsca na łatwe rozwiązania i jednoznaczności. Ukazuje się widzowi z bladą jak maska twarzą i upiętymi do góry włosami, pod oczami lśnią niczym łzy niewielkie cekiny. Aktorka nosi ciemną, okazałą suknię, odsłaniającą biust. Od początku jawi się nam jako kobieta silna i niezależna, władcza matrona, bezradna wobec siły własnych uczuć. W długi tren sukni wplecione są również lalki (autorstwa Anny Żak), które obrazują postaci Hipolita i Fedry (czy może raczej jej alter ego lub „id”, ciemną stronę; jej uosobieniem w dramacie Racine\'a była piastunka Enona). Fedra wkracza na scenę przy niepokojących dźwiękach muzyki o wyrazistym rytmie. Muzyka Stephana Micusa i Daniela Georgieva budować będzie emocjonalne napięcie w całym przedstawieniu.
Całość spektaklu opiera się na monologach Fedry oraz jej dialogach z postaciami wyobrażanymi przez lalki. Lalki to zresztą przerażające, nieludzkie, o pofałdowanym, jakby niedokończonym ciele, fantomy o nabrzmiałych wargach. Funkcjonują niejako w świadomości głównej bohaterki, w rozmywającym się wspomnieniu. Skubik znakomicie odgrywa dwie postacie naraz, prowadzi rozmowy sama ze sobą, a jednak zachowuje rozdział między postaciami. Przepięknie skomponowana jest zatem scena, w której równocześnie jest Fedrą wyznającą miłość pasierbowi i samym Hipolitem, przerażonym gwałtownością jej uczuć.
Kolejnym scenom towarzyszy bardzo wysoka temperatura emocjonalna. Skubik wznosi się na aktorskie wyżyny zwłaszcza w monologach o miłości Hipolita do Arycji (i własnej o tę miłość zazdrości) czy o śmierci pasierba. Potrafi być dynamiczna i subtelna, piękna i straszna. Na scenie uwydatnia głębię psychologii postaci, zarysowanej przez Racine\'a (jak mówi sam tragik: „uwikłana została przez los i gniew bogów w występną miłość, która przede wszystkim ją samą napełnią odrazą i dokłada wszelkich starań, by ją przezwyciężyć”). Fedra tęskni za miłością idealną, Hipolit zaś jest uosobieniem niewinności, a zarazem siły, przeciwieństwem kochliwego Tezeusza. W rozmowie z nim bohaterka jawi się widzowi jako silna femme fatale, a zarazem przymilna, jakby kochająca po raz pierwszy młoda dziewczyna.
W przedstawieniu wykorzystano fragmenty tekstu greckiego. Motyw ten sprawia, że w spektaklu pobrzmiewa echo teatru antycznego; wpisuje „Ardef” w wielowiekową tradycję odczytań mitu o Fedrze. Mówiona w oryginale greckim modlitwa do Afrodyty, powtarzana jest po polsku w ostatniej scenie. Fedra umiera, stopniowo osuwając się na podłogę i klękając na rozłożonej niczym kwiat sukni. W tym momencie aktorka wychodzi w roli, by dokonać przekładu recytowanego uprzednio tekstu. Skarga do bogini za zesłanie na bohaterkę najgorszych cierpień brzmi w tym miejscu szczególnie mocno; przepełniona jest boleścią.
„Ardef” to niezwykle kameralne widowisko aktorskie i lalkarskie. Oszczędność środków wyrazu bynajmniej nie szkodzi przedstawieniu, lecz pozwala skupić uwagę na tym, co najistotniejsze. Widz dociera bowiem do samego jądra sztuki, silnie wpisanej w tradycję. A płynny rytm tekstu w przekładzie Artura Międzyrzeckiego pozwala na odkrycie głębi jego piękna. Owego dotkliwie poruszającego nas piękna, mającego swe źródło w ludzkich namiętnościach.