W środku taka stara może nie jestem, ale gdzie mi do seksu

rozmowa z Stanisławą Celińską

- "Nowa Warszawa" ma przypomnieć historię tego miasta, jego takie nieoczywiste piękno. To ludzie mają płakać i się wzruszać. Kiedyś reżyser Bohdan Cybulski powtarzał mi: "Stasiu, wszystko może być, i łzy, i sperma, ale nie zgub tematu". I cały czas mam to na uwadze - mówi STANISŁAWA CELIŃSKA, aktorka Nowgo Teatru w Warszawie. «- Śpiewać o miłości do chłopa to ma sens, ale o miłości do miasta? - dziwiła się STANISŁAWA CELIŃSKA - polska aktorka teatralna i filmowa. Przekonali ją i tak powstała płyta "Nowa Warszawa", z której piosenki usłyszymy na koncercie w Krakowie.

Pani Stanisławo, przepraszam za to, co teraz zrobię. Wierzę, że mi Pani wybaczy.

- Zależy co Pan zrobi. Mam nadzieję, że nic strasznego.

"Warszawa da się lubić / Warszawa da się lubić / tutaj szczęście, można znaleźć / tutaj serce, można zgubić". Prawda?

- Prawda, prawda. Ale muszę to powiedzieć: jak Panu ładnie poszło to śpiewanie.

Pani jak mało kto wie, ile mnie to kosztowało.

- Oj wiem, mnie ten pomysł płyty z piosenkami o Warszawie też stresował.

Panią? Przecież śpiewała Pani na początku kariery. Był rok 1969, opolski festiwal, a Pani wystartowała z piosenką "Ptakom podobni".

- Prawda, tylko ja wtedy nie byłam taką starą babą jak teraz. To po pierwsze. A po drugie, wydawało mi się, że ten temat jest taki oczywisty. Zastanawiałam się, po co jeszcze raz te piosenki nagrywać. Bo śpiewać o miłości do chłopa to może i miałoby sens, ale do miasta? Idiotyczne. A te słowa i melodie jeszcze takie znane, każdy wie, jak brzmią. Co tu nowego można zrobić? - myślałam.

Skąd się wziął pomysł?

- To projekt muzyczny sygnowany przez Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego, a namówił mnie do niego Mike Urbaniak. Powiedział, że właściwie jestem jak Warszawa, bo upadłam i potem podniosłam się z gruzów. Przekonał mnie. Wzięliśmy różne piosenki na płytę. Są takie przedwojenne i takie, które wszyscy słyszeli już w wykonaniu Ireny Santor, Stanisława Soyki, Bajmu, Czesława Niemena, T.Love. Wszystko zaaranżował Bartek Wąsik. A gra te melodie Royal String Quartet. Cudnie zresztą, po królewsku, zgodnie z nazwą.

Dziwne to połączenie - z jednej strony Stanisława Celińska, uznana aktorka z dorobkiem i życiowym doświadczeniem, z drugiej - młodzi muzycy. Jak się pracowało z młodzieżą?

- Cudownie. Nie wyobraża Pan sobie, ile energii dzięki nim zyskałam. Obserwowanie ich, trzydziestolatków, takich kwitnących, żyjących pasją, i to mi dało drugą młodość. To wspólne śpiewanie odjęło mi lat. Boja wcale taka stara w środku nie jestem, jakby się mogło wydawać. Gdy widziałam, jakimi sposobami grają, i usłyszałam, z jakich różnych brzmień składają te melodie, naprawdę zrobiło mi się ciepło na sercu. Poczułam, jak bardzo chcę z nimi pracować. Wiedziałam, że z nimi się uda. Widząc, ile oni z siebie dają, jak nie odpuszczają, postanowiłam, że sama muszę im dorównać.

Nie było taryfy ulgowej dla Stanisławy Celińskiej?

- Pewnie mi Pan nie uwierzy, ale nie. Jak coś mi nie wychodziło, brzmiało jakoś fałszywie, nie tak, jak powinno, to zasada była prosta: "jeszcze raz". Bo taki hołd z miłości do miasta musiał porządnie brzmieć.

"Płyta - hołd z miłości do miasta"? Nie za mocno? Za pompatycznie?

- Ale kiedy to prawda. Ja sama nie wiedziałam, że aż tak kocham to miasto. Jak się tu mieszka, codziennie mija znane budynki i ulice, to jakoś się człowiekowi to opatrzy, wszystko mu powszednieje. Magii jest mniej. Ale jak tak człowiek sobie pomyśli przy takiej okazji jak ta płyta, ile tu wspomnień, ile sentymentów, ile emocji, to naprawdę kończy się po słowami "Warszawo, ja Cię kocham".

Ale zdarzyło się Pani zdradzić Warszawę.

- Ale tylko raz. Wyprowadziłam się do Poznania, pracowałam tam jakiś czas. I dobrze mi to zrobiło. Nabrałam dystansu, zobaczyłam ją na nowo: z jej grajdołowatością i prowincjonalnością. Nie musiałam się już z tym miastem mierzyć.

"... i kocham to miasto zmęczone jak ja" - tak słowa biegną w jednej z piosenek. A Pani? Czuje się zmęczona życiowymi doświadczeniami?

- Czasem tak, bo już mam swoje lata. A i tych doświadczeń dużo. Nigdy ich nie ukrywam, sama powtarzam, że miałam swoje problemy, choćby z alkoholem. Upadałam, wydawało mi się, że sobie nie poradzę. Nieraz klęczałam w kościele i modliłam się, żeby się to już skończyło. Ale się podniosłam, znalazłam w sobie wystarczająco dużo silnej woli.

W życiu przeszła Pani przez całą Warszawę: urodzona przy ulicy Stalowej na Pradze, po śmierci ojca zamieszkała Pani z matką we Włochach, potem w podwarszawskim Legionowie, następnie przy Solnej, na Żoliborzu, z mężem i dziećmi przy Marszałkowskiej, następnie były Solec i Stegny, Mokotów, Grochów, wreszcie Ursynów. Miasto - świadek całego życia.

- Prawda. Ile to miasto widziało, w ilu sytuacjach życiowych mnie obserwowało?

Na zgliszczach powojennego miasta robiła Pani podobno teatrzyk.

- To prawda. Urodziłam się dwa lata po wojnie. Pamiętam te zgliszcza. Sama nosiłam cegły na budowę kościoła przy ulicy Chłodnej. My mieszkaliśmy na terenie dawnej dzielnicy żydowskiej, wykopywaliśmy z ziemi różne skarby. A to jakieś koraliki, a to kawałki żyrandoli. No i na podwórku działał teatrzyk, który oczywiście ja prowadziłam, bo od małego czułam, że chcę pracować na scenie. Że to jest to.

Mama skrzypaczka pewnie była zachwycona, że córka ma artystyczne skłonności.

- Chyba Pan żartuje. Gdzie tam, wręcz przeciwnie. Wiedziała, że to ciężki kawałek chleba. Dlatego też nigdy mnie nie zapisała na żadne zajęcia muzyczne. Może bym została muzykiem? Ale ona bała się, że zechcę - tak jak ona - grać. I tak skończyłam jako aktorka.

Ale na lekcje śpiewu Pani chodziła.

- Tak, ale gdy - jeszcze jako mała dziewczynka - przeczytałam gdzieś o Helenie Modrzejewskiej, to już wiedziałam, kim chcę zostać.

Muzyka jednak Pani jakoś przez życie towarzyszyła.

- Tak. Całe życie taszczyłam za sobą jeden mebel - pianino. Z mieszkania do mieszkania. Bo zawsze mi się wydawało, że co to by było za życie bez tego pianina. Dziś stoi w mieszkaniu mojej córki na Mokotowie. Ilekroć u niej jestem, to sobie do niego zasiadam. I gram. I ile mi to radości sprawia, to Pan sobie nie wyobraża. Tak dużo wspomnień do mnie przychodzi, gdy tak skaczę po tych klawiszach.

No to może jednak trzeba się było tą muzyką w życiu zająć. Przecież po występie w Opolu to chyba wszystkie drzwi stały przed Stanisławą Celińską - piosenkarką - otworem.

- Przed wyjazdem na festiwal profesor Aleksander Bardini powiedział mi, że "Opole to jest takie odwrotne piwo. Więcej piany niż piwa. Pamiętaj, że twoim domem jest teatr". Posłuchałam go. Choć całkiem ze śpiewania nie zrezygnowałam, miałam swoje recitale.

Tak z ręką na sercu - ile razy Pani sobie popłakała, gdy przygotowywała Pani "Nową Warszawę"?

- No, trochę popłakałam. Bo te piosenki zrodziły tyle wspomnień, przypomniały wielu ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Gdy usłyszałam, jak Bartek Wąsik śpiewa "Warszawo ma", to zaraz mi się przypomniała Zofia Mrozowska, która to przecież tak pięknie i tak wzruszająco śpiewała w "Zakazanych piosenkach". A potem przypomniało mi się moje dzieciństwo i ta moja Warszawa. Popłakałam się, bo wraz z tą piosenką ożyły wszystkie dusze. To, co miało być zasklepione, leżeć na dnie mojego wnętrza w wiecznym uśpieniu, teraz popłynęło strugą. Ale już jest inaczej. Bo wciąż pamiętam, że to nie jest płyta dla mnie.

To dla kogo?

- Teraz ma zadrgać w innych, bo w moim życiu te słowa i melodie już odegrały swoją rolę. "Nowa Warszawa" ma przypomnieć historię tego miasta, jego takie nieoczywiste piękno. To ludzie mają płakać i się wzruszać. Kiedyś reżyser Bohdan Cybulski powtarzał mi: "Stasiu, wszystko może być, i łzy, i sperma, ale nie zgub tematu". I cały czas mam to na uwadze.

Jak Pani o tym wspomniała, nie wiedzieć czemu przyszła mi do głowy Pani współpraca z Krzysztofem Warlikowskim. Też z Was taki nieoczywisty duet. Zestaw zaskakujący jak Pani i młodzi ludzie z Royal String Quartet.

- Ktoś kiedyś powiedział, że każdy aktor ma swojego Konrada Swinarskiego. Takiego reżysera, który go natchnie i odkryje. I ja takiego właśnie znalazłam.

Nie wahała się Pani? W niektórych kręgach Warlikowski ma wręcz opinię teatralnego szarlatana.

- Wiele razy się wahałam. Awanturuję się zresztą z nim i wykłócam cały czas. Ale mam do niego zaufanie, choć bywa, że na pierwszy rzut oka jego pomysły wydają mi się niedorzeczne. Tak było, gdy zaangażował mnie do "Oczyszczonych". Powiedział mi wtedy: "Ty będziesz tancerką erotyczną". Byłam w szoku, krzyknęłam: "No coś ty!". No bo gdzie ja do seksu? Mam swoje lata, stara baba jestem. A on mówi, że tak musi być i że to wyjdzie. Co miałam robić, zaufałam mu.

Potrafi Panią okiełznać?

- Jak byłam mała, to kochałam taki film "Biała grzywa". To było o chłopcu i dzikim koniu, którego chłopiec oswaja. Powoli stają się zgraną parą. Ze mną i z Krzysiem jest podobnie.

Rola tancerki erotycznej w "Oczyszczonych" to chyba było jednak wyzwanie dla statecznej aktorki.

- Ta postać mnie urzekła swoim pragnieniem miłości. Swoim upartym wołaniem o odrobinę uwagi. To kobieta, która zakochuje się w mężczyźnie i chce mu się podobać. Ma dość wulgarności, chce dać mu uczucie. A on mówi: "Ja tylko żartowałem". Jej krzyk jest jak wycie zranionego zwierzęcia. I on właśnie obudził w nim człowieka. To jest potęga miłości, jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało. On wraca do niej, kochają się. Przecież ona tu niemal jest świętą, nawraca go. Jak wiele musiała przejść. I ja też swoje przeszłam. Żeby się czegoś o tej kobiecie dowiedzieć, poszłam nawet zobaczyć takie tancerki.

To się nazywa prawdziwy profesjonalizm!

- Oczywiście pani, która sprzedawała tam bilety, mnie rozpoznała i popatrzyła podejrzliwie. Mówię jej więc: "Nie, nie zmieniłam orientacji. To doświadczenie jest mi potrzebne do roli, po prostu chcę zobaczyć erotyczny taniec". Wybrałam sobie najstarszą tancerkę, bo nie chciałam mieć kompleksów. Poszłam do kabiny i wie Pan co? Podobało mi się to miejsce. Tak miło i ciepło. Zobaczyłam taniec i zrozumiałam, o co chodzi. Już wiedziałam, że ciało cały czas musi się wić, być w nieustannym ruchu. Zafascynowało mnie to tak bardzo, że nawet nie pamiętam, czy ta kobieta rozebrała się czy nie. W głowie został mi tylko ten ruch. Gdy już płaciłam, to ta sama pani sprzedająca bilety mówi mi: "Wie pani, ja też tańczę". Miała jakieś pięćdziesiąt lat, była ładna i zadbana.

Ważny był ten spektakl dla Pani?

- Zrozumiałam to, gdy po przedstawieniu podeszła do mnie kobieta w moim wieku i powiedziała mi: "Bardzo pani dziękuję. Pokazała pani, że my też mamy jeszcze prawo do miłości". Warto się było rozebrać dla takich słów.

Łukasz Gazur
Dziennik Polski nr 80/05.04 dodatek
9 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...