W starym kinie i na planie dramatu

"Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła?" - reż. Rafał Sisicki - Teatr Zagłębia w Sosnowcu

Na półprzeźroczystym ekranie wyświetla się ziarnisty obraz niczym w uszkodzonym filmie. Za ekranem, w głębi sceny, aktorzy poruszają się w zwolnionym tempie. Połączenie tych dwóch planów daje wrażenie oglądania starego filmu. Rafał Sisicki, reżyser "Eugeniusz Bodo - czy mnie ktoś woła?", stworzył spektakl na kształt międzywojennego filmu i oddał hołd jego gwieździe - Eugeniuszowi Bodo.

Historia toczy się dwutorowo. Poznajemy członków artystycznej bohemy, prezentujących się w wieczorowym wydaniu z lat XX. Życie stolicy tamtych czasów oddała scenografia i kostiumy Aleksandry Szempruch. Scenki z życia międzywojennego są budowane poprzez piosenki, których teksty prezentują miłosne perypetie, ale również sytuację finansową państwa, zwyczaje i problematykę społeczną, ówczesne słownictwo. A wszystko to w konwencji kolorystycznej nawiązującej do czarno-białego filmu. Na drugim torze biegną przesłuchania Eugeniusza Bodo przez NKWD. Rafał Sisicki umieszcza część akcji w kolejnych pokojach przesłuchań, w których tępi i coraz wyżsi rangą funkcjonariusze próbują "odkryć" szpiegowską działalność aktora. Obserwujemy przy tym jak łamany jest duch i ciało więźnia. Bodo początkowo traktuje przesłuchiwanie jak rolę, na końcu z trudem trzyma się na nogach.

Na początku jesteśmy olśnieni dynamicznym przeplataniem się barwnych scen taneczno-muzycznych i budzących grozę przesłuchań. Ich odmienność, w tym różny ciężar gatunkowy, dwie kreacje aktorskie (Piotr Bułka i Grzegorz Kwas) postaci głównego bohatera przyciągają uwagę widza. Później, gdy już zapoznamy się z pomysłem, zaczynamy odczuwać coś na kształt rozczarowania: czy to tak już do końca potrwa? I nagle przerwa, po której generalnie zostaje utrzymana konwencja, ale z ożywczymi zmianami, m.in. w partiach z życia międzywojnia znajdzie się więcej kwestii mówionych, nie tylko śpiewane. Atmosfera się zagęszcza, widzowi objawia się nieuchronność losu bohatera. Napięcie i emocje towarzyszą do samego końca, powodując, że prawie dwugodzinna produkcja nie pozwala się nudzić.

Mocną stroną przedstawienia jest dobór i wykonanie piosenek. To 27 utworów z repertuaru wykonywanego przez Bodo. Kompozycje te znamy nawet nie zdając sobie sprawy, kto, gdzie i kiedy je wykonywał. "Już taki jestem zimny drań", "Ach śpij kochanie" czy brawurowo wykonany w przebraniu "Sex appeal" to hity, które od niemal stu lat wciąż nas porywają. I to na Piotrze Bułce spoczywa największa śpiewacza odpowiedzialność, z której wywiązuje się dobrze, poprawnie, czasem nawet świetnie, nigdy - niezadawalająco. Układy choreograficzne Jakuba Lewandowskiego zostały do wykonań piosenek dobrane tak, że świetnie podkreślają temat, czasami interpretują czy wręcz wydobywają drugie dno. Na scenie jest tanecznie, karnawałowo i dynamicznie. Jedyny słaby element to wykonanie muzyki. Nie jest to zarzut w stosunku do Stefana Sendeckiego, a do budżetu. Wyraźnie słyszymy, że zaoszczędzono. Otrzymujemy muzykę, która, niestety, brzmi jak wyprodukowana z syntezatora. Zatrudnienie niedużej orkiestry być może zwiększyłoby koszty produkcji, ale jej brak niszczy przynajmniej połowę uroku wspaniałych piosenek.

W spektaklu poznamy trzech Eugeniuszów: dziecko, artystę międzywojnia i przesłuchiwanego. W nielicznych nie tylko opowiedzianych, ale i zobrazowanych retrospekcjach oglądamy pierwszy występ małego Gienia na scenie ojcowskiego teatru. Niczym w filmie spektakl jest montowany z naprzemiennych scen z udziałem Bodo - króla życia i Bodo - więźnia radzieckiego reżimu. O ile opowieść życia wydobywana pytaniami w trakcie przesłuchać jest czytelna i dowiadujemy się o pochodzeniu aktora, jego filmach, podróżach, stanie cywilnym, zarobkach, o tyle muzyczna część jedynie sygnalizuje pewne momenty z jego życia. Trzeba znać biografię aktora, by wychwycić np. aluzję do związku z Reri, pięknością z Tahiti (piosenka "Dla ciebie chcę być białą") czy nadania mu tytułu Króla Ekranu Polskiego z 1933 roku. Biografia Eugeniusza Bodo do końca pozostaje dla widza po części tajemnicą. Jej na przemian zabawne i tragiczne elementy nie odpowiadają na - jak się okazuje nieodgadnione do tej pory - pytanie: dlaczego go aresztowano? Dlaczego nikt się skutecznie nie upomniał o jedną z największych gwiazd polskiego kina? Dlaczego, parafrazując tytuł spektaklu, nikt nie wołał?

Inga Niedzielska
www.pelniakultury.pl
10 stycznia 2014

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...