W stronę Bellmera

"Świat jest skandalem" - reż: Tomasz Man - Teatr Śląski w Katowicach

Tomasz Man, autor tekstu i reżyser przedstawienia, ubrał opowieść o Bellmerze w dramat biograficzny, co oznacza, że położył głównego bohatera na łożu śmierci, serwując mu swoiste acz przewidywalne ars moriendi.

Próby włączenia Hansa Bellmera do panteonu wybitnych Ślązaków i wprowadzenia go do zbiorowej świadomości trwają od co najmniej kilku lat. W pierwszej kolejności za oczyszczenie z pyłu zapomnienia korzeni prowokacyjnego surrealisty zabrali się muzealnicy: najpierw w 1996 roku w ramach Górnośląskiego Festiwalu Kameralistyki otwarto wystawę w Muzeum Śląskim, połączoną z panelem, później w tym samym muzeum w rocznicę śmierci artysty w 2002 roku wystawiono na widok publiczny jego grafiki i zdjęcia. Niektóre prace, skryte za parawanem można było zobaczyć wyłączne na własne życzenie i odpowiedzialność. Trudno powiedzieć, by od tamtego czasu Hans Bellmer głębiej zakorzenił się w pejzażu kulturalnym Katowic i na dobre zadomowił w świadomości mieszkańców. Wiedza na temat jego sztuki istnieje wśród osób na sztukę zorientowanych, studenci kierunków humanistycznych-przynajmniej teoretycznie - powinni z taką wiedzą opuścić mury akademii. Pozostałym być może, jak powidok, zamajaczy w pamięci Cafe Bellmer przy Małej Scenie Teatru Wyspiańskiego, dzielącą z wybitnym artystą nazwę. Rozumiem więc powody, które skłoniły katowicki teatr do wystawienia sztuki biograficznej o XX-wiecznym surrealiście ze Śląskiem wpisanym w akt urodzenia. Ze szlachetnych planów wynika jednak tyle samo korzyści, co pułapek. 

Tomasz Man, autor tekstu i reżyser przedstawienia, ubrał opowieść o Bellmerze w dramat biograficzny, co oznacza, że położył głównego bohatera na łożu śmierci, serwując mu swoiste acz przewidywalne ars moriendi. Niczym zjawy z przeszłości pojawiają się przed oczami bohatera uczestnicy jego teatru życia: nadopiekuńcza matka (Bogumiła Murzyńska), apodyktyczny ojciec (Grzegorz Przybył), rozhisteryzowana kochanka a później żona (Anna Kadulska), lolitkowata kuzynka (Dorota Chaniecka), pierwsza żona, a w innej odsłonie córka szukająca prawdy o ojcu oskarżanym przez matkę o skłonności pedofilskie (Dorota Chaniecka), faszyzujący sąsiad (Grzegorz Przybył), krzykliwy Grosz (Michał Rolnicki) i jeszcze parę innych postaci, które tworzą galerię piętnastu osób, które - jak wolno przypuszczać - odcisnęły największe piętno na życiu i twórczości artysty. Rozliczenie z życiem dopada Bellmera (Andrzej Lipski) na szpitalnym łóżku, na którym leży częściowo sparaliżowany tuż przed śmiercią. Niedowład ciała potęguje jego bezradność, gdy z lekkim strachem, a innym razem ze zmęczeniem i rezygnacją, konfrontuje się z własną przeszłością. Zamknięty w sobie, wycofany, bierny, pozwala swobodnie napływać postaciom, obrazom i zdarzeniom, kurczy się pod ich natłokiem, bezwolnie obserwuje. Gdzie się podział artysta, którego grafiki i zdjęcia nagich, kalekich lalek bulwersowały Europę? Którego sprzeciw wobec faszyzmu nie zawsze spotykał się z ciepłym przyjęciem, bo chętniej przyklejano mu metkę dewianta, a jego życie prywatne miało tyle samo wklęsłości i wybrzuszeń, co pełne erotyzmu obrazki? 

Man do skonstruowania fabuły wykorzystał logikę snu, z jego achronologią i skłonnością do dygresji. Bohaterowie pojawiają się w przypadkowym porządku, a całością rządzi raczej amplituda emocji aniżeli logika następstwa zdarzeń, chociaż niewątpliwie można z nich ułożyć krótki biogram artysty: konflikt z ojcem, ucieczka do Berlina i wejście w orbitę stołecznej bohemy, dobijający się do drzwi pracowni faszyzm, nieudane życie osobiste i wielki sukces w Paryżu. W międzyczasie pojawi się fascynacja młodocianą kuzynką, ledwie zaznaczone zafiksowanie na lalce jako obiekcie erotycznym i plastycznym, dojrzewanie do własnej drogi twórczej, która pozwoli wejść na artystyczne salony, choć twórczość dzieje się jakby obok codziennego życia, trochę na jego marginesach. Nie ma w tej przez teatr pisanej biografii zdarzeń niepotrzebnych, sytuacji zmąconych, zwrotnic nie zmieniających toru ruchu, jest akcja i reakcja, przyczyna i skutek, przeszłość ma swoje konsekwencje w przyszłości. Bellmer okazuje się zwykłym, skromnym, cichym i wrażliwym człowiekiem, artystą od urodzenia z odciśniętym na czole piętnem Innego. Nie można go nie lubić ani mu nie współczuć, skoro świat kopie go od kołyski. 

A jednak ten pastelowy portret nie do końca mnie przekonuje. 

"Świat jest skandalem" miał zapewne pokazać Bellmera bardziej jako człowieka niż artystę, i to się częściowo udało. W tych fragmentach biografii Andrzej Lipski jest bardziej przekonujący aniżeli w momentach, gdy Bellmer naigrywa się z mieszczaństwa. Tyle że ten ludzki portret jest wybielony, pomnikowy, jakby zrobiony na zamówienie, zwłaszcza że dość nachalnie podkreśla się przywiązanie artysty do Śląska. Pojawiają się jakieś insynuacje, podejrzenia żony o nadmierne zainteresowanie małymi dziewczynkami, nieudane emocjonalnie związki, toksyczne dzieciństwo, jakkolwiek w każdej z tych sytuacji Bellmer jest raczej kierowany niż sam decyduje, jest ofiarą rzeczywistości, marionetką w rękach ludzi i losu na siłę wciśniętą w gorset obserwatora. Oczywiście, w obronie można powiedzieć, że konwencja jest czytelna. Tuż przed śmiercią przychodzą do bohatera wspomnienia i postaci z przeszłości, na których pojawianie się nie ma wpływu. Skoro jednak wszystko dzieje się w jego głowie, aż się prosi, żeby od czasu do czasu dodał swój komentarz. 

Tworząc przedśmiertny kalejdoskop Bellmera Man wykorzystał pomysł wypróbowany w poprzednich swoich spektaklach. W oszczędnej scenograficznie przestrzeni aktorzy grają kilka postaci na raz. Michał Rolnicki czy Dorota Chaniecka doskonale radzą sobie ze zmianą kostiumów i twarzy, ale już kobiety w wydaniu Anny Kadulskiej męczą nachalną histerią, jakby ich relacje z Bellmerem były możliwe tylko na jednym diapazonie. Kolaż zdarzeń tkany przez zmieniające się postaci niestety pod koniec przedstawienia się wyczerpuje. Kolejne epizody nie tylko nie wnoszą nowej refleksji, ale ciągle oddalają od finału, który jest chyba najsłabszym, bo dość konwencjonalnym i naiwnym elementem spektaklu. Kiedy Bellmer po raz kolejny spotyka się z sobą jako dzieckiem, umiera. 

Dobrze, że teatr podążył w stronę Bellmera, szkoda, że zatrzymał się na streszczeniu biografii. Aie kto wie, może kolejne próby zaowocują szerszym spojrzeniem i pojawi się chociażby refleksja na temat sztuki, która ciągle wikła się w trudne sprawy odbioru.

Aneta Głowacka
Śląsk
24 grudnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia