W strzępach

"Czarodziejska góra" - reż. Andrzej Chyra - Aula Collegium Da Vinci

Największym hitem tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień, zanim jeszcze się rozpoczął, okrzyknięta została opera "Czarodziejska góra" według powieści Tomasza Manna, z muzyką Pawła Mykietyna, librettem Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, w reżyserii Andrzeja Chyry. Opera powstała na zamówienie Festiwalu Malta w Poznaniu.

Jeszcze przed premierą wokół spektaklu wytworzyła się atmosfera czekającego nas arcydzieła. Tak rozbuchana reklama robi swoje. W osłupienie wprawiają mnie zachwyty większości mediów (głównie lewackich) wyrokujących, jakoby "Czarodziejska góra" była najważniejszym dziełem muzycznym XXI wieku wyznaczającym drogę innym.

Otóż mnie ten spektakl nie zachwycił. Ani pod względem partytury muzycznej, ani w warstwie libretta, ani w koncepcji inscenizacyjnej łącznie ze scenografią. Wręcz przeciwnie, uważam tę operę za zwyczajny bełkot, w którym niczym diament w popiele błyszczą wspaniałe głosy śpiewaków: Agaty Zubel (Amerykanka), Jadwigi Rappe (Pani Stöhr), Barbary Kingi Majewskiej (Kławdia), Szymona Komasy (Castorp), Szymona Maliszewskiego (Joachim) i innych. To oni niosą przedstawienie. Aż szkoda takich perełek na tak marny spektakl, choć na pewno nie jest łatwo przełożyć wielowątkową, ogromną dwutomową powieść na operę.

Tomaszowi Mannowi pisanie "Czarodziejskiej góry" zajęło aż 12 lat. Swoje dzieło ukończył w 1924 roku. Głównym bohaterem jest Hans Castorp, młody inżynier przybywający do szwajcarskiego sanatorium Berghof w Davos, by odwiedzić przebywającego tam na kuracji swego kuzyna Joachima. Zamierzał spędzić w Davos trzy tygodnie, tymczasem, gdy lekarz stwierdził u niego początki gruźlicy, pozostał w uzdrowisku aż siedem lat. Te długie siedem lat to czas dojrzewania Castorpa.

Natomiast Małgorzata Sikorska-Miszczuk dopisała Mannowi wątki, których nie ma w powieści. Główną postacią uczyniła Amerykankę, która u Manna jest tylko wspomniana, albowiem umarła, zanim do sanatorium przybył Castorp. Autorka libretta inaczej też rozłożyła akcenty pod względem ważności występujących postaci. Zmieniła intencje autorskie i idee zawarte w powieści. W jakim celu, skoro w spektaklu nic z tego nie wynika? Libretto składa się ze strzępów jakichś niedopowiedzeń, urwanych myśli. Całkowity brak czytelności.

Podobnie jest z nagraną elektroniczną muzyką Pawła Mykietyna emitowaną z komputera. Eklektyzm, fragmentaryczność, partytura sprawia wrażenie, jakby ją ktoś porwał na kawałki, a potem próbował sklejać nie w tych miejscach, co trzeba. Do tego nieporadna reżyseria Andrzeja Chyry wprowadza chaos i nie ułatwia śpiewakom t budowania postaci. Zresztą na czym mają budować, skoro ani libretto, ani muzyka nie dostarczają materiału?

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
27 września 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia