W szatach Boga

"Szczęśliwe dni/Końcówka" - reż. Antoni Libera - Teatr Polski w Warszawie

Z dwóch dramatów Becketta wystawionych przez Antoniego Liberę w pamięć zapadnie tylko "Końcówka" - traktat o zniewoleniu. Jednak jako pierwsze oglądamy "Szczęśliwe dni". Czy mają być kluczem do "Końcówki"? Na próżno szukać wygodnego uzasadnienia

Wyrafinowane intertekstualne paralele się znajdą, w obu dramatach wspólnych tropów jest bez liku, ale trudno uznać, że stanowi to wystarczający pretekst do podwójnego spektaklu. Sytuacją z marzeń byłoby znalezienie takiego pretekstu w aktorce. Jednak Olga Sawicka dotyka Winnie tylko powierzchownie. Gubi to, co dla tej roli najistotniejsze - własne doświadczenie, osobisty rys, który dodawałby wiarygodności scenicznemu zdarzeniu, niezależnie od tego, jak bardzo wydaje się ono odrealnione i absurdalne.

Po raz kolejny tekst Becketta został potraktowany jak morderczo surowa partytura, w której najmniejsze odstępstwo od tego, co zostało zapisane przez autora, zburzyłoby znaczenia i podteksty. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że Sawicka jako Winnie tego właśnie się boi - że zmieniając choćby samą intonację głosu czy symbolikę gestu, zapłaci zaprzepaszczeniem całej postaci. Ciasne ramy, w których umieściła samą siebie, ograniczają monolog do zadania scenicznego. Po piętnastu minutach takiego popisu łatwo już zapomnieć, kto to Winnie, skąd ta góra piasku i z jakiego powodu mielibyśmy poświęcać uwagę tak niedorzeczną sytuacją. Sawicka próbuje znaleźć jakiś kod porozumienia z widzem, choćby po to, by uzasadnić swoją relację z Willym (Zdzisław Wardejn).

Po przerwie "Końcówka". Przecierałem oczy ze zdumienia, bo przecież oba spektakle przygotował ten sam Libera, a dzieli je przepaść. Jego "Końcówka" to seans dominacji, zniewolenia. Nie ma wątpliwości, że Hamm (Andrzej Seweryn) i Clov (Jarosław Gajewski) toczą bój o przetrwanie.

Pierwszy próbuje zdominować drugiego. Obaj dostarczają sobie resztek egzystencjalnego tlenu, by przetrwać w martwym bunkrze. Są dla siebie nawzajem jedynymi gwarancjami istnienia.

Również relacja kata i ofiary zostaje przez Liberę zaznaczona niezwykle wyraźnie. Mimo że chwilami zarówno Seweryn, jak i Gajewski balansują na granicy ironii. Trudno nie zauważyć, że właśnie ironia jeszcze bardziej podsyca wzajemną torturę.

Nie ma sensu szukanie porównań dla tego, co z roli Hamma udało się uzyskać Sewerynowi - czy odwołamy się do Tadeusza Łomnickiego i jego kreacji sprzed ćwierćwiecza, czy też domniemywać będziemy, jak rozplanowałby swoją postać Zbigniew Zapasiewicz, dla którego kilka lat temu Libera obmyślał tę "Końcówkę". Seweryn ukazał coś, co zapewne byłoby też wspólnym mianownikiem dla obu wielkich jego poprzedników. Bezkompromisowe przekonanie co do własnych możliwości, wypracowanego latami doświadczenia, czego już chyba nie potrafiłby ukryć. Musi w tym być jakaś cząstka aktorskiego egoizmu, teatralnej dumy.

I chyba dobrze, że tak jest. Także dzięki temu Seweryn odnajduje dla swego Hamma niepodrabialną charakterystykę: majestatycznie panuje nad słowem, które staje się jedyną możliwością zachowania własnej pozycji w stosunku do Clova. Hamm przebiera się w szaty Boga, by własną opowieścią wytyczyć ramy świata. Dzięki słowom staje się uzurpatorem, teologiczną podróbką. W tym wyniszczającym układzie dla Clova nie ma ratunku. Gajewski własną przegraną ukazuje fizycznością. Właściwie jest mu już wszystko jedno, czy wykona kolejne zadanie i rozkaz Hamma - jego świat został całkiem zdegradowany, ciało wykonuje ruchy marionetki.

Przemysław Skrzydelski
Dziennik Gazeta Prawna
22 stycznia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia