W teatrze potrzebne są różne typy

rozmowa z Dariuszem Poleszakiem

- Niektórzy reżyserzy i dyrektorzy teatrów patrzą na nas trochę z góry. Oczywiście niesłusznie. Kiedy porówna się absolwentów renomowanych szkól i naszej, to porównanie często wypada na naszą korzyść. Bo najważniejsze jest nie to, jaką kończy się szkolę, ale jakim jest się potem na scenie - o Studium Aktorskim im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie opowiada Dariusz Poleszak, absolwent pierwszego rocznika, dzisiaj aktor i nauczyciel.

Rozmowa o aktorstwie i graniu kolorów

Jest pan absolwentem pierwszego rocznika Stadium Aktorskiego przy Teatrze im. Jaracza. Jak pan trafił do tej szkoły?

- Najpierw z "Teleexpressu" dowiedziałem się, że w Olsztynie jest teatr, a zaraz potem przeczytałem gdzieś, że jest nabór do studium. Wsiadłem w pociąg i przyjechałem. Przyznaję, źe przede wszystkim z ciekawości. Do egzaminów podszedłem najpierw na luzie, ale po pierwszym etapie zacząłem strasznie się tremować. Objawem tego był okropny ślinotok. W toalecie spotkałem Stefana Burczyka i on bardzo mi pomógł. Poklepał po ramieniu, pochwalił, że wszystko na egzaminach idzie dobrze. I potem został moim profesorem, stał się moim guru. Przejąłem zresztą przedmiot, którego mnie uczył. Teraz ja uczę prozy.

Od razu po ukończeniu, dwuletniego wówczas studium, zaczął pan grać w naszym teatrze

- Myśmy grali już będąc studentami. Ale rzeczywiście po zakończeniu nauki, ówczesny dyrektor teatru Zbigniew Marek Hass, zaproponował niektórym z nas etat adepta. Oprócz mnie propozycję dostała Agnieszka Harasimowicz, która teraz gra w Olsztyńskim Teatrze Lalek oraz Kinga Ciesielska, która jest w Warszawie i grywa w serialach. Inni koledzy poszli do szkół teatralnych. Znanym aktorem jest Mariusz Drężek i Darek Toczek. Z naszej 9-osobowej grupy tylko jeden nie pracuje w zawodzie. Koledzy w teatrze mówią często: - Wasz rocznik był najlepszy!

Teraz do studium na egzamin wstępny przyszło sto osób. Trochę mniej niz kiedyś?

- Były takie roczniki, gdzie było 120 i więcej kandydatów. Trochę tłumaczyliśmy sobie to niżem demograficznym. Szkola co prawda zdobywa renomę, ale młodzież myśli trochę inaczej. Niektórzy reżyserzy i dyrektorzy teatrów patrzą na nas trochę z góry. Oczywiście niesłusznie. Kiedy porówna się absolwentów renomowanych szkól i naszej, to porównanie często wypada na naszą korzyść. Bo najważniejsze jest nie to, jaką kończy się szkolę, ale jakim jest się potem na scenie,

Egzamin na aktora jest bardzo trudny, wymagający różnych umiejętności, takich jak taniec i śpiew, ale tez psychicznej odporności. Czy od razu wy, egzaminatorzy, widzicie kto jest utalentowany, a kto nie?

- I dlatego jest tak dużo tych egzaminów, żeby to zobaczyć. Kandydaci zdają z umuzykalnienia, dykcji, ruchu, tańca i sprawności ruchowej. Zdarza się, że ktoś dobrze tańczy, ale ma ograniczoną sprawność ruchową. Jeżeli ktoś ma problem ze słyszeniem, to raczej nie poradzi sobie z piosenką i może mieć kłopot z mówieniem wiersza, gdzie też ważny jest rytm. Dla nas podstawą są predyspozycje do zawodu, sprawność ruchowa i warunki fizyczne.

Czy chodzi o urodę?

- Nie. Nie chodzi też o gabaryty. Mówiło się, że Warszawa "przyjmuje spikerów", czyli osoby o typie urody telewizyjnej. Rzeczywiście wiele osób szło po tej szkole do telewizji. Z kolei w Krakowie zwracano uwagę na typ dramatyczny, przynajmniej jeżeli chodzi o mężczyzn.

A wy na co zwracacie uwagę?

- My tak na kandydatów nie patrzymy. Nawet jeżeli jest ktoś odrobinę puszysty, ale jest sprawny ruchowo i ma predyspozycje do zawodu, większa waga nie stanowi bariery. W teatrze są potrzebne przecież różne typy.

A jeżeli chodzi o dziewczyny?

- Jest podobnie. Na co pani zwraca uwagę patrząc na twarz aktora? - Na wyrazistość. Teraz moim ulubionym aktorem jest Idris Elba, który gra inspektora Luthera w serialu BBC. I on jest bardzo wyrazisty.

Jakie ma oczy?

- Przepastne. Jest zresztą czarny. - No właśnie. Muszą być duże. Bo jeżeli ktoś ma małe i głęboko osadzone, będzie problem z odpowiednim oświetleniem jego twarzy i z wiarygodnością. Bo oczy strasznie dużo mówią i dlatego są takie ważne.

Mnie najtrudniejsze w tych egzaminach wydają się zadania aktorskie, czyli improwizacje na zadany temat

- Nie jest tak, jak można usłyszeć, że kandydat ma zagrać widelec albo jajecznicę!

Ale trzeba jednak być gotowym na wszystko, prawda?

- Ostatnio chłopak miał uwieść jedną z aktorek. I udało mu się. Zaczęła machać rękami, zrobiła się czerwona. W zadaniu aktorskim kandydat pokazuje, czy jest elastyczny i czy umie szybko reagować na zmieniającą się sytuację. To jest niezbędne na scenie. Podczas zadań wychodzi również to, czy ktoś jest po prostu tylko dobrze przygotowany, czy potrafi wyjść z wyuczonej roli.

Jaka była najtrudniejsza etiuda?

- Ostatnio zadania aktorskie prowadzi Giovanny Castellanos, reżyser i szef sceny Margines. I on ma dosyć dziwne pomysły. Prosi o na przykład o zagranie kolorów. - Pokaż kolor czerwony - mówi. - Pokaż mi niebieski. Rzeczywiście jest to trudne. Ale czasem szczęki nam opadają, gdy widzimy, jak młodzi ludzie potrafią "na pstryk" taki niebieski zagrać. Oczywiście zdarzają się osoby, które pokazują, że są w niebieskiej koszuli i tyle. Ale ostatnio dziewczyna zatańczyła flamenco z kastanietami i od razu było wiadomo, że jest to kolor czerwony. Ktoś inny zaaranżował walkę torreadora. Ktoś inny pokazał czerń poprzez smutną sytuację. W teatrze nie lubimy grania wprost. I to jest fascynujące, że młodzi udzie mają taką wyobraźnię.

Do szkoły przyjęliście 10 osób. Jakie są?

- Kilku chłopców ma wysokie noty, ale uważam, że zdolniejsze i lepsze są dziewczyny. I tak w teatrze jest, o czym mówił często Adam Hanuszkiewicz. Kobiety szybciej dojrzewają emocjonalnie, chłopców trzeba prowadzić za rączkę i na nich chuchać. Zresztą egzamin nie jest do końca wyznacznikiem przyszłej artystycznej drogi. Bywa, że przyjmujemy kogoś z wysoką notą, a potem okazuje się, że się żegnamy, albo przynajmniej ostrzegamy. A czasem ktoś na egzaminach przeciętny, już po pierwszym semestrze wypływa i okazuje się, że jest bardzo dobry.

Potwierdza pan, że sam talent to za mało?Że potrzebnajest praca.

- Dokładnie. Jeżeli ktoś uważa po egzaminach, że jest świetny już, to od razu może się pożegnać z tą szkołą. Teatr to jest miejsce, w którym człowiek cały czas się rozwija i to jest bardzo fajne. Z Joanną Fertacz siedzieliśmy w komisji egzaminacyjnej i mówiliśmy sobie: "Boże, jak my to kochamy!' Człowiek się przecież starzeje, ale w teatrze cały czas ma poczucie świeżości i młodości. Zagrasz w spektaklu z reżyserem X, nauczysz się wielu fajnych rzeczy, tak zwanych myków teatralnych, czujesz się wzbogacony. Mija miesiąc, przychodzi zupełnie inny reżyser, z innymi pomysłami i mówisz sobie "Boże, przecież ja nic nie umiem!" I znowu trzeba się uczyć,

A nie miał pan takiego momentu, który zdarza się każdemu w każdym zawodzie, ze chciał teatr rzucić?

- Ja mam takie momenty tylko wtedy, gdy dyrektor nie obsadzi mnie w sztuce.

No właśnie!

- W ciągu ostatnich trzech lat grałem mało. To prawda, że robię doktorat i dyrektor Janusz Kijowski bardzo się z tego cieszy, bo szkoła potrzebuje ludzi z tytułami naukowymi. Zapytałem go o przestój, bo przez trzy lata wystąpiłem tylko w trzech premierach. Już niektórzy widzowie pytali mnie, czy w teatrze występuję tylko gościnnie. Ostatnio po premierze "Nikodema Dyzmy" spotkaliśmy się z dyrektorem w salonie samochodowym. Podbiegł do mnie jego właściciel z gratulacjami. Strasznie mi kadził, a od tego aktor zawsze rośnie. W tym momencie zobaczyłem, że idzie Janusz Kijowski. Powiedziałem właścicielowi: "Proszę, niech pan powie to wszystko dyrektorowi!"

Na czym polega wykładanie prozy? Przecież wszyscy mówimy prozą.

- Tylko, jak pan Jourdain w "Mieszczaninie szlachcicem" Moliera, nie zdajemy sobie z tego sprawy. Teraz ten przedmiot będzie się nazywał "gra aktorska prozaą". Prekursorką tego przedmiotu była w polskim szkolnictwie Maja Komorowska. Ktoś, kto pracuje na scenie, musi być świadomy, że proza ma rytm i musi umieć to wykorzystać. Na początku proszę studentów o przygotowanie własnych tekstów. Potem szukamy tekstów współczesnych, bliskich młodzieży. Często sięgamy po "Dzienniki" Gombrowicza. I tu się pojawia problem. Kiedyś nie do pomyślenia było, żeby ludzie, zapaleni do pracy w teatrze, nie czytali Gombrowicza. A teraz nawet z tymi zapaleńcami bywa różnie. Zdarza się, że nie wiedzą, kim był Gombrowicz. Ale to nie jest wina tych ludzi. To świat wiruje za szybko. No, i ta masakryczna matura, o której mówi się już od lat. Przecież nawet Wislawa Szymborska nie zdała z analizy własnego wiersza. Absolwenci liceów mówią, że w pierwszej klasie coś jeszcze omawiali z lektur, a przez ostatnie dwa lata rozwiązywali testy. Zdarza się, że gdy pytam studentów animacji kulturalnej, na czym ostatnio byli w teatrze, odpowiadają, że na niczym.

Podobno jest pan głobtroterem i objechał pan całą Europę.

- Nie całą, czeka na mnie jeszcze Skandynawia. A czeka dlatego, że ja uwielbiam ciepłe kraje. Nienawidzę Bałtyku. Moją ulubioną wyspą jest Ischia niedaleko Neapolu. Uwielbiam też Chorwację. W tym roku też się tam wybieram.

Dariusz Poleszak - Urodził się w Wysokiem Mazowieckiem. Po maturze zdawał do PWST w Warszawie. Przygotowywała go Irena Jun. - Nie przyjęto mnie, nie poznali się i obraziłem się na szkołę - mówi. Ponieważ groziło mu wojsko, ukończył studium kulturalno-oświatowe w Ciechanowie. Otrzymał dyplom instruktora teatralnego. Skończył pedagogikę ogólną i pedagogikę z przedsiębiorczością na UWM. Ma uprawnienia nauczycielskie. Jest na studiach doktoranckich. Jego promotorem jest prof. Józef Górniewicz. Prowadzi zajęcia na kierunku animacja kulturalna.

Jest absolwentem pierwszego rocznika Studium Aktorskiego przy Teatrze im. Stefana Jaracza, które ukończył w 1993 roku. Zadebiutował w roli Kazia w "Żołnierzu Królowej Madagaskaru", za którą otrzymał Teatralną Kreację roku. Zagrał m.in. w "Weselu", "Kordianie" (rola tytułowa, nagrodzona Teatralną Kreacją Roku), "Ślubach panieńskich" i "Antygonie". Teraz można go oglądać w "Karierze Nikodema Dyzmy". Wystąpił w "Katyniu" Andrzeja Wajdy.

Ewa Mazgal
Gazeta Olsztyńska
19 lipca 2013
Portrety
Dariusz Poleszak

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia