W tle dworskich intryg
"Dzikie łabędzie" - reż. Krystyna Jakóbczyk - Teatr Miniatura w GdańskuZaczyna się znakomicie: Zło kluje się na uroczysku przy drapieżnym śpiewie i tańcu czterech czarownic. Budzi się Królowa Mordena, po stokroć predestynowana do tworzenia zła w świecie. Punkt pierwszy- zabić królową Marię, punkt drugi - zasiąść na tronie obok króla Marka, punkt trzeci - zniszczyć królestwo
Prawie wszystko się udaje, jednak pięcioletnie knowania ostatecznie nie doprowadzają do destrukcji prawowitej władzy i całego królestwa. Zwycięża dobro, uosobione przede wszystkim w wiernej piastunce i królewnie (król Lohengrin rejteruje przed zespolonymi siłami Mordeny i Hilmana, a także swego sługi Godwina), na barkach której spoczął dramat ratowania braci zaklętych "bublowato" w białe łabędzie, zamiast czarne sokoły. Królewna Elza ma we krwi poświęcanie się dla wyższych spraw, dlatego nie ulega miłosnym podszeptom Lohengrina i do końca dzierga zbawcze koszule z pokrzyw dla swoich braci. Dobrym duchem w sprawie jest też zmarła królowa matka, czuwająca zza światów nad swoimi dziećmi.
Reżyserka przedstawienia Krystyna Jakóbczyk, będąca po raz kolejny adaptatorką sceniczną i tekstową tego tytułu (wcześniej, kilka lat temu, w Będzinie), czerpała inspiracje z kilku źródeł. Luźne nawiązanie do baśni H. CH. Andersena, uzupełniła aluzjami do "Białego łabędzia" Augusta Strindberga oraz... Szekspira. Powstała całość nowa, choć znana, Jakóbczyk pozwaliła sobie na poważne skróty, burzące kompozycję i wymowę całości. Oto dzielni bracia trzej pojawiają się w pierwszym akcie stosunkowo krótko, ustępując miejsca intrygom dworskim kreowanym przez królową Mordenę (Edyta Janusz-Ehrlich); nie dowiadujemy się o nich prawie niczego, nie widzimy w sytuacjach, które mogłyby wskazywać czytelnie na ich szlachetność i osobowość w ogóle. Więzy krwi stanowią jedyne wytłumaczenie tak wielkiego poświęcenia się Elzy (Magdalena Żulińska).
W akcie drugim bracia, czyli tytułowe dzikie łabędzie, ponownie nie odgrywają znaczącej roli, po prostu czekają na oswobodzenie (choć pomagają przedostawać się Elzie przez rzekę, aby rwała pokrzywy na koszule). Król Marek ( Arkadiusz Urban) jest słaby i zbyt łatwowierny, Lohengrin (Piotr Kłudka) rezygnuje ze swojej wybranki, chcąc zachować pozycję, czarownik Hilmar (Jacek Gierczak) wiernie aportuje Mordenie, czerpiąc z tego niewyszukane przyjemności. Bajkowi mężczyźni zatem mało są przytomni i mało operatywni, nie zbawiają świata. Rolę wiodącą przejmują kobiety, które nawet zza grobu sterują żywymi. Mordena przemyślna, sprawna i bardzo zmysłowa, królowa Maria silna i czuła, Elza niezłomna i szlachetna, piastunka wierna mądrze do końca. Drugi akt ponadto rozgrywa się w iście zawrotnym tempie pięciu lat, powierzchownie traktując postaci i intrygę czarownic. Sam finał stanowi zaskoczenie dla widza, rozwiązują się w jednym momencie wszystkie "węzły dramaturgiczne", powstaje chaos na scenie i już koniec.
Jaka powinna być dziś bajka dla dzieci? Może szalona jak "Janosik. Naprawdę prawdziwa historia" Teatru Lalki z Warszawy, wielowątkowa, śmieszna, odwołująca się do filmowych i powieściowych motywów, wyrazista i energetyczna. A może Krystyna Jakóbczyk, tworząc bajkę w prostym rozumieniu klasyczną, bezpieczną, estetycznie opakowaną, ma więcej do powiedzenia? Poszukiwania mile widziane, dlatego, że bajki zbyt uproszczone zachęcają do przyjścia do teatru tylko z maluchami, a zbyt nasycone współczesnymi odniesieniami multimedialnymi, mogą pozostać w stanie zawieszenia odbiorczego, chyba, że do teatru przyjdą wyluzowani rodzice dzieci dużych i małych, pozostawiając je w domu pod czujnym okiem dziadków i psa. Zachęcałabym do większego otwarcia przestrzeni teatralnej, aż się prosi, by spektakl opuszczał scenę, wylewał na widownię, pobudzał i zaskakiwał.
A ja nie umiem do dziś się zdecydować, komu polecić "Dzikie łabędzie". Ze względu na intrygujące kostiumy (oraz scenografię) Pavla Hubički, inspirowane sztuką Giuseppe Arcimboldo (kapelusze czarownic) zaprosiłabym koneserów kroju, szyku i stylu. Ze względu na filmową muzykę Piotra Salabera, znakomicie oddającą sytuacje sceniczne, niezwykle inspirującą i podnoszącą walory spektaklu, poleciłabym przedstawienie znawcom muzyki współczesnej, zakotwiczonej w najlepszych nurtach. Iście gwiazdorską listę realizatorów uzupełnia Henryk Konwiński, dla którego, choć tworzy często dla opery i baletu, niewielka przestrzeń gdańskiej sceny, nie była wędzidłem.
Wyrazista, plastyczna i najbardziej sprawna aktorka, Edyta Janusz-Ehrlich powinna również swoja kreacją przyciągnąć do Teatru Miniatura. Wyróżniała się głosem, scenicznym obyciem, swobodą artykulacyjną oraz pomysłem na postać, gdzie szaleństwo i atawistyczne skłonności stanowiły bazę. Zdecydowanie ta aktorka powinna dostać szanse na różnorodne, wiodące role, nie tylko w zawodowym teatrze dla dzieci. Blado przy królowej Mordenie wypadła skromniutka Magdalena Żulińska, nie zachwyciła śpiewem, ani grą. Czarownice "urokliwe były" szczególnie w akcie pierwszym, docenić należy ich starania, aby osiągnąć efekt zróżnicowania charakterów postaci.
Zło i dobro umieszczone w bajkowych kobietach, mężczyźni stanowiący tło wydarzeń, to najprościej sformułowane wnioski po oglądnięciu "Dzikich łabędzi" - długo wyczekiwanej premiery w odnowionym budynku teatru, w którym chyba wszyscy kiedyś byli. Wnętrza lśnią nowością, jest estetycznie i przytulnie. Szkoda tylko, że widoczność jest nie najlepsza.