W transie

"Mickiewicz. Dziady. Performance" - reż. Paweł Wodziński - Teatr Polski w Bydgoszczy

Jednym z najlepszych fragmentów spektaklu Pawła Wodzińskiego jest scena, w której pojawia się duch Dziewczyny. U Mickiewicza to postać rozpięta między niebem a ziemią, taka, której nie można dotknąć i schwytać. W przedstawieniu staje się ona przedmiotem agresywnego dotykania, podawania z rąk do rąk, pełnej przemocy rytualnej zabawy; sama wpada w histeryczną ekstazę - i w końcu upada na scenę

Zostaje więc niejako ściągnięta na ziemię - i właśnie taki zamysł okrutnego poniekąd, lecz koniecznego "ściągania na ziemię", ukazywania ciężkości i toporności lotnych narodowych mitów, wzniosłych opowieści o fundamentach wspólnoty stanowi jeden z głównych konceptów przedstawienia "Mickiewicz. Dziady. Performance".

Reżyser umieszcza wydarzenia w przestrzeni całkowicie wyobrażonej i pustej – miejsca takie jak kaplica czy cela są stwarzane przez gesty i słowa postaci, istnieją jedynie w „zbiorowej imaginacji”, kreowanej i podsycanej przez Guślarza i jego kolejne projekcje. Szczątkowa scenografia (namioty, łóżka polowe) oraz umowne rekwizyty (jako kądziel – kawałek papieru, jako skrzydła – połamane krzesło) – wskazują na tymczasowość kreowanej rzeczywistości i nomadyczność zapełniających ją ludzi – przebywają oni raczej w obozie uchodźców niż w cmentarnej kaplicy, raczej w noclegowni dla bezdomnych niż w więziennej celi. Szczególnego znaczenia nabiera ta nomadyczność i bezdomność w zestawieniu z dyskursem o silnym zakorzenieniu i wierności wartościom, takim jak Bóg, honor, ojczyzna – naród zakorzeniony okazuje się narodem koczowniczym i koczującym, ciągle bez miejsca i tożsamości. Fantazmatyczny wizerunek narodu rozbijany jest także przez wyświetlane nad sceną zapisy dosyć drastycznych relacji podróżników odwiedzających Polskę w XVIII i XIX wieku – wyłania się z nich obraz narodu dzikiego, nieracjonalnego, barbarzyńskiego i często pozbawionego prostej godności (najbardziej uderza relacja dotycząca uniżoności polskich chłopów wobec szlachty i pokornie przyjmowanego przez nich poniżenia). Relacje te stanowią kontrapunkt i odwrócone tło dla odtwarzanego na scenie patetycznego dyskursu.

„Dziady” Wodzińskiego to także opowieść o wpędzaniu się w trans. Bohaterowie działający i mówiący w pustce na początku powtarzają swoje kwestie niepewnie, nieprzekonująco, z wyraźnym efektem obcości między mówiącym a wypowiadanymi słowami, by stopniowo coraz bardziej wchodzić w rolę i rozpoznawać ją jako swoją, rozkręcając bolesną ekstazę i stając się kimś innym. Od nierytmicznych, często sypiących się wypowiedzi przechodzą do słów o wyraźnym rytmie, krzykliwych monologów, w których uderza każde słowo, oraz pieśni ludowych i kościelnych śpiewów – sceniczna rzeczywistość, przed chwilą bezkształtna, nabiera konturów i formy: za cenę bólu, wyrzeczenia się siebie i przyjęcia roli, którą wyznacza wspólnota. Najwyrazistszym przykładem takiej strategii jest świetnie zagrana przez Michała Czachora Wielka Improwizacja, podczas której Konrad od niemalże ironicznego tonu, podkreślającego dystans wobec wypowiadanych słów i ich retoryczną sztuczność, przechodzi do dramatycznego monologu. Tyle że tutaj bohater nie chce potwierdzać narodowych mitów i sadomasochistycznych odruchów – lecz podejmuje próbę przełamania błędnego koła, zakończoną jednak upadkiem.

Ten niemalże plemienny trans z kozłem ofiarnym, którego rolę pełni masakrowana i przyjmująca ciosy kukła, można podzielić na masochistyczny i sadystyczny – i każda z postaci doświadcza obu jego rodzajów. Bohaterowie przyjmują role cierpiących, lecz także zadających cierpienie i agresywnych. Wszyscy jednak pozostają w ramach tej samej wspólnoty, której fundament stanowi właśnie cierpienie i rytualne odtwarzanie sytuacji odczuwania i zadawania bólu.

Spektakl opowiada również o zamknięciu i braku wyjścia – bohaterowie przywołują widma, którymi sami przecież się stają: role duchów odtwarzają ci sami aktorzy, którzy grają też członków wspólnoty. Guślarz wskazuje jedną z osób i ta staje się duszą zmarłego. Jednocześnie zostaje na jakiś czas wykluczona z grupy i przez nią napiętnowana, dopiero po odegraniu roli powraca do wspólnoty. Widma nie przychodzą zatem z zewnątrz, nie ma żadnej realnej transcendencji – jest jedynie „transcendowanie” pewnych elementów wspólnoty i czynienie z nich absolutu. W gruncie rzeczy więc społeczność ukazana na scenie pozostaje całkowicie zamknięta w obrębie swojego fantazmatu, zbiorowej wyobraźni i nieświadomości.

Jarosław Błochowiak
Dziennik Teatralny Trójmiasto
25 listopada 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

(Prawie) ostatnie święta
Grzegorz Eckert
Sztuka jest adaptacją powieści norwes...