W trzech wannach

"Pływanie synchroniczne" - 10. Festiwal "Rzeczywistość Przedstawiona"

Założeniem przedstawienia "Pływanie synchroniczne" reżyserowanego przez Brano Mazucha jest opowieść o młodych ludziach i o współczesnej im rzeczywistości. Z kolei potencjalnym odbiorcą tej historii ma być także młody człowiek, najlepiej równolatek, który być może będzie mógł utożsamić elementy swojego życia z światem przedstawionym i problemami jego bohaterów.

Tymczasem współczesny dwudziestoparolatek, a nawet trzydziestolatek nie odczuwa zbyt dotkliwie życia na tak zwanej granicy systemowej. Nie ma prawa pamiętać życia w komunizmie, bo wszystko co zakorzenione w jego pamięci działo się już po tak zwanej drugiej stronie barykady. Dla kogo zatem może być dziś aktualna ta opowieść czeskiego autora Davida Drabka o trójce mężczyzn, którzy pamiętając jeszcze poprzedni system, mają kłopoty z poradzeniem sobie w nowej rzeczywistości? 

Na szczęście dramat ma drugie, głębsze dno. Jak to zwykle bywa z twórczością  czeską, porusza ona doraźne tematy w sposób żartobliwy, ale przechodząc w stronę groteski, dotyka także spraw uniwersalnych. „Pływanie synchroniczne” jest zatem metaforą o wolności, o tym, jak łatwo zatracić siebie i jak trudno odnaleźć swoją tożsamość. W tym kontekście każdy z nas może utożsamić się z opowiadaną historią. 

Trzech bohaterów, znających się jeszcze z ławy szkolnej, poznajemy już jako dorosłych. Filip (Piotr Lizak), Kajtek (Marcin Wiśniewski) i Paweł (Przemysław Kosiński) nie dają sobie rady w rzeczywistości, która ich otacza. Nie potrafią w niej żyć, popadają we frustracje, a jedynym wytchnieniem dla nich są cotygodniowe spotkania na basenie – namiastka czasów, które odeszły w raz z wkroczeniem w dorosłość, a jednocześnie w nowy system społeczno-polityczny. Tymczasem także pływanie synchroniczne nie daje im tej wolności, co kiedyś. Zazębieni o swoje problemy tworzą z miejsca, teoretycznie niosącego odprężenie, matnię, która pogłębia traumy, zamiast je leczyć. Uzależnieni od siebie w desperacji popadają w homoseksualne współzależności, upijają się, uprawiają przed sobą sadomasochistyczne spowiedzi. Oczywiście nikt tu nie jest szczery, każdy z nich gra. Udawanie staje się rytuałem powtarzanym przez siedem dni w tygodniu. Paweł upijając się na umór, ukrywa swoje słabości pod rolą tyrana, szykanującego swoją rodzinę, Kajtek wiedzie żywot celebryty, prowadząc tandetny teleturniej „Dokopcie im”, z kolei Filip wycofując się całkiem z rzeczywistości, przybiera abstrakcyjną rolę wydry (dosłownie), spędzając cały czas na pływalni. 

Czuć  tu abstrakcję czeską, zdolność budowania absurdalnych, paranormalnych sytuacji. Akcja sceniczna przeplatana jest wstawkami przedstawiającymi blichtr współczesnej rzeczywistości mediów, reklamy i konsumpcji. A to ktoś pozuje przed fotoreporterami jakiegoś szmatławca, by stać się sławnym, a to ktoś w tym samym celu bierze udział w kiczowatym teleturnieju, gdzie indziej z kolei dwóch kibiców piłkarskich będzie bić się na oczach milionów widzów, by stać się jednodniowymi gwiazdkami telewizji. Reżyser nie aspirował do logicznego powiązania tych scen. Przedstawienie zatem z każdą minutą podąża w innym kierunku, pokazując zarys sytuacji, już obiera inny wątek.  

Scenografia jest adekwatna do tego kolażu działań scenicznych. Rażące kolory, światła neonów i kiczowate zestawienia kostiumów drażnią  oczy. Jednocześnie całemu spektaklowi towarzyszy jedna, niezmienna scenografia – trzy wanny i kafelkowane ściany z prysznicami są kolejno pływalnią, kilkoma mieszkaniami, salą studyjną, plenerem, gdzie na horyzoncie majaczy tafla jeziora itd. Utrzymanie zatem stałego zaangażowania w śledzeniu akcji jest dla widza niemałym wyzwaniem, tym bardziej, że przedstawienie trwa przeszło dwie godziny bez przerwy. Niejednokrotnie agresywna, głośna muzyka, krzyki i chroboty do mikrofonów, które zniekształcają ludzkie głosy do tego stopnia, że słowa zlewają się w jeden nieprzetłumaczalny bełkot, wcale nie umilają tych godzin spędzonych na widowni.   

Pytanie jednak, czy przyszliśmy wyłącznie po rozrywkę, wszak i taki wymiar sceniczny pojawia się w finale spektaklu. Spektaklowi Lubuskiemu Teatrowi z Zielonej Góry właściwie niczego nie można zarzucić. Pomysłowa inscenizacja w raz z współgrającą z nią scenografią, a dopełniona miejscami naprawdę ciekawą choreografią i bardzo dobrym warsztatem aktorskim tworzy profesjonalny projekt teatralny godny uwagi. Niektóre sceny, jak ta imitująca pływanie czy też moment kłótni małżeńskiej, pozwalają w sposób świeży wybrzmieć dialogom Drabka. Nastrój spektaklu przy tym wszystkim nie popada w przesadną żartobliwość lub popisowe improwizowanie aktorskie, które mogłyby przyćmić sedno spektaklu. Dowodem na bardzo dobrą technikę stopniowania klimatu scenicznego jest kluczowa dla „Pływania synchronicznego” scena wypuszczania wydry na wolność. To tam należy szukać przesłania, które dla wytrwałych i czujnych obserwatorów wybrzmiało w pełni. 

Małgorzata Bryl-Sikorska
Dziennik Teatralny
21 października 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia