W tym szaleństwie jest metoda

"Opowieści o zwyczajnym..." - reż: K. Deszcz - Teatr im. Sewruka w Elblągu

Wszyscy jesteśmy wariatami. Wszyscy jesteśmy zboczeńcami. Mamy swoje paranoje, skrzywienia i nawyki, zachowujemy się irracjonalnie. A życie to "czeski film". Nikt nie mówił przecież, że będzie lekko.

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" to najnowsza propozycja elbląskiego teatru, dzieło czeskiego dramaturga Petra Zelenki. I już samo to powinno dać do zrozumienia, że sztuce tej daleko do klasycznego Hamleta.

Po premierze spektaklu pojawiły się głosy, że "Opowieści..." są niesmaczne i trywialne. Ja akurat więcej przekleństw słyszę codziennie na ulicach naszego miasta, wulgarna jest młodzież, starsze panie i panowie, o dużo gorszych dewiacjach dowiaduję się z mediów. Więc co tak naprawdę przeszkadza nam w dziele Zelenki? Co drapie nas od środka i nie pozwala zaakceptować - ostrzejszego jak na teatr - języka i mocniejszych scen? Prawda o nas samych?

Zgodzę się z opinią, że jest to spektakl kontrowersyjny. Ale taki jest świat, tacy jesteśmy my. Przez wywołanie skrajnych emocji dużo łatwiej zwrócić uwagę na to jak się zachowujemy, jakie popełniamy błędy, co robimy źle. Trudniej się do tego przyznać. Nikt z nas nie jest przecież bez skazy, każdy z nas ma coś "za uszami", popełnia jakieś swoje dziwactwa. Być może niewielu ucieka się aż do takich rozwiązań, jakich dopuszcza się Mucha, ale... dla kogoś w końcu wymyślono te wszystkie wibratory, sztuczne waginy i inne całkiem legalne, erotyczne "zabawki".

Każdy z nas w różny sposób próbuje polepszyć swój żywot, zadowolić bliskich, odzyskać miłość, naprawić świat. A, że popełnia przy tym kilka gaf, grzeszy i udaje mu się uzyskać jedynie odwrotny efekt, trudno, takie życie.

"Opowieści..." Zelenki to coś więcej niż tylko obsceniczne rytuały. Nie jest to teatr lekki i przyjemny.

Trzeba mieć w sobie odrobinę szaleństwa, żeby nie dać się zwariować.

Jako fanka czeskiego kina (nie tylko Zelenki) twierdzę, że "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" ubrane zostały w dużo łagodniejszą formę. Świetna jest w tym spektaklu muzyka. Dobrze zagrane role Ireny Adamiak, Lesława Ostaszkiewicza, Anny Suchowieckiej, Artura Hauke i Marcina Tomasika. Jeszcze przez długi czas Leszek Andrzej Czerwiński będzie mi się kojarzyć z odkurzaczem, a Tomasz Czajka... kto widział, ten wie.

Nieudanym natomiast pomysłem okazało się usadowienie publiczności na scenie. Nie dość, że ciasno, to - jeśli nie siedzi się w pierwszych dwóch rzędach - nie widać tego, co dzieje się na "parterze". Słabo też słychać niektóre kwestie. Aktorzy powinni mieć mikroporty.

Olga Kaszubska
PortEl.pl
2 lutego 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia