W tym tangu nie ma ognia

"Tango"- reż: Bogdan Ciosek - Teatr Zagłębia w Sosnowcu

Sięganie po klasykę w teatrze zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko. Większość kanonicznych tekstów doczekała się już wielorakich inscenizacji, spośród których wyłoniono równie kanoniczny wzorzec. Dlatego każdy, kto decyduje się wystawić taką sztukę, powinien mieć ambicję, by stworzyć coś nowego, świeżego, innowacyjnego na tle dotychczasowych interpretacji. W przeciwnym wypadku reżyser może narazić się na zarzuty o wtórność oraz, mówiąc kolokwialnie, o "odgrzewanie tych samych kotletów"

Bogdan Ciosek, który podjął się wystawienia „Tanga” na scenie Teatru Zagłębia w Sosnowcu, nie zaproponował widzom nic, co mogłoby zapaść w pamięć na dłużej. Zrobił zupełnie typowy i zachowawczy spektakl - doskonały dla młodzieży licealnej, ale już niekoniecznie dla bardziej wybrednych odbiorców, którzy są spragnieni właśnie owej odkrywczości i śmiałych pomysłów reżyserskich. Cioskowi wyraźnie brakowało nie tylko śmiałych, ale w ogóle pomysłów. Trzymał się kurczowo tekstu, nie podejmując się przeprowadzenia jakiegoś eksperymentu, który pozwoliłby odczytać „Tango” na nowo. Stąd przewidywalna scenografia, przewidywalna aranżacja, przewidywalne role. Trochę szkoda, ponieważ akurat twórczość Mrożka stwarza szerokie pole do popisu.

Skoro reżyser już zdecydował się zrobić spektakl „po bożemu”, bez dziwactw i wyskoków, należałoby spodziewać się doskonałej gry aktorskiej, która dopełniałaby formułę zupełnie poprawnego przedstawienia. Niestety, nie da się nie zauważyć, że większość aktorów kompletnie nie udźwignęła swojej roli, poprzestając na beznamiętnym mówieniu wyuczonego tekstu. Najbardziej rozczarował Michał Bałaga w roli Artura – choć to on powinien być dominującą postacią w „Tangu”, narzucającą otoczeniu swoją wizję świata, w spektaklu Cioska został zepchnięty do defensywy oraz przytłoczony przez znacznie barwniejszych członków rodziny. Tak samo beznamiętnym głosem wykrzykiwał swoje credo życiowe, swoje idee, jak i próbował uwieść Alę. Trudno również przemilczeć wyraźne braki warsztatowe (te uwagi odnoszą się także do innych aktorów, zwłaszcza Artura Haukego w roli Edka oraz Małgorzaty Jakubiec-Hauke w roli Ali). Michał Bałaga nie sprostał jednemu z trudniejszych wyzwań aktorskich, jakim jest wykreowanie na scenie postaci pijanego człowieka.

Artur nie przekonał jako tyran i buntownik, natomiast Edek – jako uosobienie tępej, zwierzęcej siły i brutalności, która w groteskowej wizji Mrożka zwycięża ostatecznie i nieodwracalnie. W „Tangu” Cioska przejęcie władzy przez człowieka z ludu nie wypadło dostatecznie dramatycznie – w finale zabrakło grozy, demonizmu, apokaliptycznej atmosfery. Scena, gdy Artur umiera i wyznaje miłość Ali, ocierała się o tani kicz, charakterystyczny dla współczesnych telenoweli, budząc w odbiorcy pewien niesmak. Jest ckliwie oraz sentymentalnie w negatywnym znaczeniu tego słowa.

Mrożek celowo skontrastował śmierć głównego bohatera z triumfalnym tańcem Edka z Eugeniuszem, przypuszczalnie po to, by uwypuklić makabryczne rysy całej sytuacji oraz uplastycznić działanie zwierzęcej siły – siły, która nie liczy się z niczym. Tymczasem u Cioska ten kontrast nie jest dostatecznie widoczny. Kompletnie nie wybrzmiała „La Cumparsita” na końcu, gdyż przez cały spektakl w różnych momentach rozbrzmiewała muzyka. Dlatego finalne tango wydało się tylko kolejnym utworem, następnym tłem. Poza tym, aktorzy wykonywali układ taneczny (to chyba właściwe określenie) bez energii i wewnętrznego przekonania. Niby wszystko poprawnie, a jednak brakowało w tym ognia.

I w tych słowach chyba zawiera się cała charakterystyka „Tanga” wystawionego w Teatrze Zagłębia.

Monika Wycykał
Dziennik Teatralny Katowice
11 września 2010

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia