W Warszawie jak w domu

rozmowa z Karoliną Porcari

16 maja w warszawskim Teatrze Wytwórnia premiera sztuki "Ona i Ona" w reżyserii Artura Urbańskiego. Inspiracją do powstania spektaklu była słynna jednoaktówka Augusta Strindberga "Silniejsza". DZIENNIK rozmawiał z Karoliną Dafne Porcari, odtwórczynią jednej z głównych ról.

Spektakl „Ona i Ona” oparty jest na motywach „Silniejszej” Augusta Strindberga. Ile z jednoaktówki wybitnego szwedzkiego pisarza zostało w Waszym przedstawieniu? 

Karolina Dafne Porcari: Mało. To była raczej inspiracja i punkt wyjściowy do naszego przedstawienia. Jesteśmy bowiem głównie zainteresowani dwoma motywami, to znaczy byciem kobietą i byciem aktorką. Z wątków strindbergowski zostali też bohaterowie: jeden mężczyzna i dwie kobiety, czyli żona i kochanka. Rywalizują ze sobą zarówno na polu zawodowym jak i prywatnym. 

Wspomiałaś o dość silnym wątku kobiecym. Zachaczycie o mody dziś temat feminizmu? 

Nie, nie chodzi nam o przekaz feministyczny. Mamy nadzieję, że to będzie bardziej uniwersalne i że każdy będzie mógł się z tym utożsamiać. 

Do fabuły dodane zostały Wasze życiowe doświadczenia. O jakie to wątki postanowiliście uzupełnić „Silniejszą”? 

W związku z tym, że obie jesteśmy aktorkami to siłą rzeczy oparłyśmy tekst "Ona i ona" o nasze doświadczenia zawodowe. Jeśli natomiast chodzi o wątki osobiste to nie miałam romansu z mężem Kasi (śmiech). Ale moja bokaterka opowiada w spektaklu historie z dzieciństwa, które są zbieżne z moim. Kasia z kolei mówi o porodzie, a ona ma córkę. Myślę więc, że przez to ten tekst ma dodatkowy walor. Oczywiście został dramaturgicznie opracowany przez Krzysztofa Szekalskiego i Artura Urbańskiego, ale w dużej mierze wypłynął z nas. Zaimprowizowałyśmy dialogi, a potem zostały one obrobione na potrzeby sceny. 

Czy praca nad tym spektaklem rzuciła nowe światło na Waszą przyjaźń, także dwóch aktorek? 
Byłyśmy razem na roku przez cztery lata. Znamy się bardzo dobrze. Myślę, że to nam pomogło w pracy nad tymi postaciami, bo sobie ufamy. 

Na jakie największe trudności natrafiłaś pracując nad postacią odtwarzanej przez siebie bohaterki? Nie jest chyba łatwo zagrać kochankę męża przyjaciółki, stanąć z nią oko w oko, gdy romans wychodzi na jaw? 

To zależy od doświadczeń życiowych. Nigdy nie miałam męża więc trudniej jest mi sobie wyobrazić taką monogamiczną sytuację. Osobowościowo bliższa jest mi kochanka (śmiech). Gram ją więc, a Kasia wciela się w postać żony. Ale co ciekawe ten wybór nie był świadomy, nawet prawie przypadkowy. Nie było głębszej rozmowy na ten temat. Po prostu tak się stało i nikt nie wystąpił z propozycją, żeby te role zamienić. 

Co byś powiedziała komuś kto stwierdziłby, że odtwarzanie siebie na scenie to już nie jest aktorstwo, że Wasza profesja to wczuć się w zupełnie innego czlowieka. 

Teraz jest taka tendencja, nie tylko w Polsce, by odchodzić od tworzenia kreacji na rzecz prostoty wypowiadania się na temat rzeczywistości czy też niezgody z nią. Myślę, że spektakl "Ona i ona" jest poszukiwaniem na tym właśnie polu. Trudno ocenić czy jest to łatwiejsze czy trudniejsze zadanie, sklasyfikować jako aktorstwo czy też nie. To jest ta cienka granica, która staramy się odnaleźć także w tym spektaklu. Raz wypowiadamy kwstie poprzez standardowe dialogi, a czasem zwracamy się bezpośrednio do widzów. Jednak moim zdaniem sam fakt, że jestem na scenie, a na przykład Ty mnie oglądasz stawia mnie w pozycji aktorki. 

Spotkanie bohaterek to konfrontacja dwóch postaw życiowych, jakich? 

Gdy zaczeliśmy pracę nad spektaklem reżyser Artur Urbański ukuł na jego potrzeby takie sformułowanie jak umiejętność wytwarzania przez człowieka tlenu dla siebie i innych. Naszym zdaniem tę umiejętność posiada bardziej kochanka aniżeli żona. Przez ten tlen rozumiemy umiejętność poświęcania i dawania siebie innym. 

Wyjście na jaw zdrady – kobiety są bowiem od lat przyjaciółkami, a łączą je intymne stosunki z jednym mężczyzną – oprócz oczywistego dyskomfortu daje coś pozytywnego tym kobietom? 

Myślę, że tak. Bo obie zdają sobie sprawę z potrzeby brania w życiu odpowiedzialności za siebie, a nie zdawania się na drugiego człowieka lub uciekania od siebie po to, żeby poświęcić całe swoje życie innemu człowiekowi. 

Dość wymowna jest zmiana tytułu. Strindberg wskazywał na jedną z kobiet nadając tytuł „Silniejsza”, u Was jest „Ona i Ona”. Kryje się coś za tym zabiegiem? 

Myślę, że Strindberg zadaje raczej pytanie. On nie stwierdza, która jest silniejsza. Nie mniej jednak w jednoaktówkce szwedzkiego pisarza mówi tylko żona, kochanka milczy. W związku z tym, że my rozszerzamy historię obu kobiet to w konsekwencji tworzą się dwa światy, stąd też tytuł "Ona i ona". Nazywamy je tak samo, bo pokonują tę samą drogę, którą niezależnie od punktu startowego każdy z nas przebywa podczas swego życia. 

W 1991 roku Andrzej Wajda zrealizował „Silniejszą” dla Teatru Telewizji. Tamta inscenizacja była monologiem zdradzonej żony granej przez Krystynę Jandę. Tymczasem Teresa Budzisz-Krzyżanowska, grająca kochankę, nie wypowiedziała ani słowa. To może nawet większe wyzwanie aktorskie... Zastanawiam się po co te Wasze dopowiedzenia? 

Jak już mówiłam "Silniejsza" to był jedynie punkt wyjścia by stworzyć naszą historię. nie mniej jednak oglądaliśmy inscenizację Wajdy gdy rozpoczynaliśmy pracę nad naszym spektaklem. Oceniając ją w kontekście oryginału Janda i Budzisz-Krzyżanowska zagrały po mistrzowsku. Zgadzam się z Tobą, że gra poprzez milczenie jest bardzo trudna. Trzeba znaleźć w sobie bowiem silnie zakorzeniony monolog wewnętrzny, żeby to nie było puste. Aczkolwiek taka sytuacja, w której jedna osoba ciągle mówi a druga nie wydobywa z siebie ani jednego słowa jest trochę nienaturalna i kreowana na siłę. W jednej ze scen, na początku, zachowaliśmy jednak inny wymiar tego milczenia kochanki. To znaczy tak jak u Strindberga nie dowiadujemy się czy romas faktycznie miał miejsce. Możemy się go tylko domyslać. 

Czasem zastanawia mnie ta niezwykła popularność kultury skandynawskiej. Nie mówię tu tylko o pisarzach jak Strindberg czy Ibsen ale także o twórcach filmowych czy muzykach. Skandynawowie to dziś prawdziwi giganci klubowych brzmień. 

Myślę, że wielu skandynawskich twórców takich jak np. Ingmar Bergman dotknęły poprzez swoją twórczość istoty i esencji ludzkiej. Dogrzebały się do takiej niesamowitej autentyczności prawdy ludzkiej. I to bardzo fascynuje. 

A nie uważasz, że decydują o tym nierzadko też kewstie dużo banalniejsze, czysto estetyczne. Nie sądzę, że o tym co mówisz wie przeciętny zjadacz chleba, a Skandynawowie święcą triumfy także w nurcie rozrywkowym. 

Myślę, że są w tej kulturze przeróżne wątki do inspiracji. Teraz przyszedł mi do głowy zespół Mum, którego jestem fanką. W ich twórczości pociągający jest pewnego rodzaju minimalizm, który moim zdaniem charakterystyczny jest dla wielu artystów z tego zakątka globu. Tak... myślę, że bliskie nam jest takie ich minimalistyczne podejście do wyrażania siebie w sztuce. 

W 2007 r. zagrałaś na tle warszawskiego Belwederu w „Wariacjach na temat Nocy Listopadowej Wyspiańskiego” Michała Zadary. Widziałaś budzący skrajne emocje „Portret Doriana Graya” w reżyserii Michała Borczucha? Ciekaw jestem Twojego podejścia do współczesnych inscenizacji klasyków literatury? 

Widziałam dużo takich inscenizacji. Ostatnie, które zrobiło na mnie duże wrażenie to "Burza" Krzysztofa Warlikowskiego. Myślę, że on najbardziej trafia w moją wrażliwość. Natomiast moje podejście jest takie i doceniam gdy ktoś postępuje w podobny sposób, tzn. podjęcie próby głębokiego zrozumienia oryginału. Nie narzucenia naszej współczesnej wrażliwość tylko zrozumienie skąd się tekst wział, w jakich okolicznościach powstał. Ale wszystko po to właśnie by rzetelnie przybliżyć jego treść współczesnym. Teksty antyczne czy Szekspira mają tak uniwersalny wydzwięk, że nie należy zbytnio przy nich majstrować. 

W wieku zaledwie kilkunastu lat debiutowałaś na dekach włoskiego Teatro Paisiello Lecce. Zagrałaś w „Chmurach” Arystofanesa i „Ippolito” Eurypidesa. Jak wyglądały tam te inscenizacje i czy myślisz czasem o powrocie do antycznego repertuaru? 

Bardzo chciałabym spotkać się z takim repertuarem. Absolutnie mam do niego sentyment. Zdałam maturę z greckiego antycznego. Spotkałam się z tymi tekstami wielokrotnie, tłumaczyłam je. One mnie inspirują i pobudzają moją wrażliwość. Jeśli chodzi o tamte przedstawienia z czasów szkolnych były sporo lat temu (śmiech). Miałam 16 lat i trudno mówić o prawdziwej inscenizacji bo to było na poziomie amatorskim. Aczkolwiek myślę, że udało się dotknąć wtedy czegoś istotnego. Poza tym skoro po takich dośiadczeniach zdecydowałam, że chcę zostać aktorką to musiało to być dla mnie ważne. 

Ciekaw jestem wspomnień z festiwalu w Wenecji, na którym pokazywano film z Twoim udziałem pt. "Come l\'ombra". Pomimo, że nasi twórcy nieczęsto goszczą na tej prestiżowej imprezie Twój udział w tej produkcji przeszedł w Polsce bez echa. 

Jestem bardzo zadowolona z udziału w tym filmie i tego, że przyniósł mi kolejne zawodowe propozycje. Jak to bywa jednak z filmami, które nie są przeznaczone do komercyjnej dystrybucji niestety nie trafił do polskich kin. Byliśmy jedynie na festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu bo zaprosił nas Roman Gutek. A wspomnienia z pobytu w Wenecji oczywiście fantastyczne (śmiech)! 

Wyjaśnijmy może czytelnikom skąd Twoje obco brzmiące nazwisko. 

Mój ojciec jest Włochem. Mieszkałam dzwadzieścia lat we Włoszech. 

Dlaczego wróciłaś? 

Polska zawsze mnie przyciągała. I pomimo tego, że często spotykam się z opiniami ludzi żyjących tu, że moja decyzja była absurdalna, to jej nie żałuję. Wiele trudu musiła włożyć by nadrobić zaległości językowe. Miałam spore problemy z polskim. Teraz już tego tak nie słychać, choć czasem mam problemy z fleksją. Z czasem się jednak uspokoiłam gdy dostrzegłam, że sporo Polaków mieszkających tu całe życie ma większę problemy niż ja z ojczystym językiem (smiech). Nadal mam wrażenie, że jestem ignorantką, jeśli chodzi o polską literaturę i nie jestem na tym samym poziomie, co moi rówieśnicy. 

I nie doskwiera Ci ta niewielka ilość słońca? 

Czasem doskwiera (śmiech). 

Trzeci raz grasz w Teatrze Wytwórnia mieszczącym się w postindustrialnych wnętrzach na warszawskiej Pradze. Za co cenisz to miejsce? 

To miejsce eklektyczne. Cenię je za wolność twórczą, choć są tu pewne ograniczenie bo jest to teatr nieinstytucjonalny, czyli wiadomo, że dofinansowania na projekty są skromniejsze. Ale jest to miejsce gdzie mam możliwość spełnienia najbardziej szalonych pomysłów. 

Wiem, że wieku kobiet nie wypada mówić, ale chyba nie będziesz miała mi za złe, że zapytam czy fakt, że w tym roku kończysz magiczną 30-stkę ma dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie? 

Już od dwóch lat mówię, że mam trzydzieści. Przygotowuję się. Może będzie wtedy mniej bolało (śmiech).

Rozmawiał Bartosz Bator
Dziennik
16 maja 2009
Portrety
Karolina Porcari

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...