Wakacje aż do śmierci

"Badenheim 1939" - reż: Piotr Szalsza - Teatr Śląski w Katowicach

"Badenheim 1939" w Teatrze Śląskim to świetny tekst i wiele dobrych scen. Ale zamiast zapowiadanej przez reżysera "okrutnej baśni" powstał spektakl zbyt rażący dosłownością

Do uroczego miasteczka Badenheim zjeżdża się światowe towarzystwo na letni festiwal muzyczny. "Ach, przyjechać do Badenheim, zjeść ciastko i umrzeć!" - z rozmarzeniem mówi pani Zauberblit (udana teatralna kreacja Marii Stokowskiej). W jednym zdaniu tej Żydówki jest więcej przerażenia niż w rozwijanym na oczach publiczności drutem kolczastym. My wiemy, że kolejnego lata pani Zauberblit już nie dożyje. Jest rok 1939.

Napięcie na scenie narasta powoli. Z każdą minutą perfekcyjnie zmienia się intonacja głosu doktora Pappenheima (Wiesław Sławik), dyrektora festiwalu, który z coraz większym niepokojem wykrzykuje ze wszystkimi magiczne słowo "festiwal!". Przestaje działać poczta, kolejni muzycy nie dojeżdżają, wreszcie wszyscy Żydzi muszą się zarejestrować na wyjazd do Polski. Niby nie dzieje się nic złego, a jednak coś jest nie tak. W pokoiku na piętrze obserwujemy Trudę (subtelna, świetna gościnna rola Austriaczki Niki Brettschneider) i jej męża Martina (Andreas Kosek). Ona doskonale przeczuwa zbliżające się zło, jednak brakuje jej jeszcze słów, by nazwać je po imieniu.

Aharon Appelfeld, autor książki, na podstawie której powstał spektakl, nie jest małomówny. Ceniony izraelski pisarz i poeta raczej dokładnie wie, kiedy chce milczeć. W jego książkach trzeba skrupulatnie szukać szczegółów okrucieństwa. Potworną podróż bydlęcym wagonem (którą przeżył jako kilkulatek z ojcem) zajmuje nieco ponad stronę. To kilkadziesiąt słów o chłopcu, którego ojciec trzymał tak mocno, że ściskał jego ręce do granic potwornego bólu. Pisząc "Badenheim 1939", Appelfeld zaprasza nas do austriackiego kurortu na chwilę przed tym, aż wydarzy się całe zło. Celowo zostawia nas na stacji kolejowej przed podróżą swoich bohaterów na śmierć.

Reżyser katowickiego spektaklu Piotr Szalsza nazwał swoją inscenizację "okrutną baśnią", bo pozbawioną scen okrucieństwa. I gdyby tylko trzymał się poetyki Appelfelda, Katowice zyskałyby oszczędny w środkach, lecz niezwykle bogaty w emocje spektakl pełen napięcia i grozy. Niestety, na niedomówienia Appelfelda Szalsza nałożył reżyserskie dosłowności. Na scenę wśród ciemności wychodzą co pewien czas niezidentyfikowani funkcjonariusze. Zamykają scenę szlabanami, rozciągają drut kolczasty, świecą latarkami po oczach publiczności. Wreszcie dodał muzyczne, zbyt dosłowne puenty: groźne dźwięki powtarzające się w spektaklu jak refren czy koszmarny hałas na finał. Jakby na przekór ciszy, która może być równie wymowna. Kilkoma scenami, rekwizytami i dźwiękami Szalsza zniszczył to, co w literaturze Appelfelda najcenniejsze. Wypełnił luki, które mogły zostać puste. Dopisał kwestie tam, gdzie miały zostać niedomówienia. Nigdzie indziej jak właśnie w teatrze nie trzeba rozwijać kolczastego drutu, by pokazać koncentracyjne obozy.

"Badenheim 1939" w Teatrze Śląskim to ważny głos w sprawie Holokaustu. Wielka szkoda, że od strony artystycznej to kilka osobnych, świetnych scen, źle poskładanych w zbyt dosłowną całość.

Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
25 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...