Wałbrzyska rewia o mleczarzu i Holokauście
"Shoa Show - parodia makabryczna" i "W pustyni i w puszczy"Na zakończenie sezonu teatralnego pod hasłem "Znamy, znamy" Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu przygotował dwie premiery. Zaprezentowane jednego wieczoru spektakle - "Szoa Show, czyli parodia makabryczna" Awiszaja Hadariego i "W pustyni i w puszczy" Bartosza Frąckowiaka, mówią o problemach wyobcowania, antysemityzmu i rasizmu, wykorzystując do tego skrajnie różne konwencje i języki teatralne
Teatr Szaniawskiego w ciągu ostatnich dwóch lat zdążył przyzwyczaić widzów do nowatorskich odczytań utworów znanych, ale w żaden sposób nie kojarzących się z teatrem. To tu Monika Strzępka i Paweł Demirski zrealizowali kontrowersyjne „Niech żyje wojna!!!” na kanwie „Czterech Pancernych i Psa”, Krzysztof Garbaczewski wystawił w starym kinie „Gwiazdę Śmierci” wg „Gwiezdnych wojen”, a Wiktor Rubin zdekonstruował mit Jamesa Bonda w spektaklu „Świnie nie widzą gwiazd”. Najnowsze spektakle również zaskakują, ciężko jednak określić na ile jest to zaskoczenie pozytywne.
„Szoa Show, czyli parodia makabryczna” to adaptacja „Dziejów Tewji Mleczarza” – prozy Szolema Alejchema, będącej opowieścią o biednym Żydzie, który marzy o bogactwie i targuje się z Bogiem. Poza tym, podobnie jak w przypadku biblijnego Hioba, jego wiara jest nieustannie wystawiana na próbę. Nieszczęścia, jakie spotykają Tewjego i jego rodzinę (żonę i pięć córek) zamiast załamywać głównego bohatera, utwierdzają go tylko w przekonaniu o nieuchronności losu i mocy Woli Bożej. Kiedy mleczarz zostaje oszukany i traci wszystkie pieniądze, kiedy jego córka poślubia biednego krawca, mimo że chce się z nią ożenić najbogatszy Żyd we wsi, kiedy inna z córek popełnia samobójstwo, nawet kiedy na polecenie carskich żołnierzy Żydzi muszą opuścić Anatewkę, a żona Tewjego umiera – on wszystko potrafi wytłumaczyć sobie cytatami z Biblii i Midraszy. Postać Tewji Mleczarza zazwyczaj nie jest kojarzona z bohaterem książki Alejchema, ale z główną postacią nagrodzonego Oscarem musicalu „Skrzypek na dachu” z muzyką Jerry’ego Bocka, słowami Sheldona Harnicka i librettem Josepha Steina. To właśnie z tego filmu pochodzi funkcjonujący w powszechnej świadomości stereotypowy obraz Żyda – upartego i zabawnego grajka, a jednocześnie religijnego człowieka, który mimo niepowodzeń losu pielęgnuje w sobie radość życia. Tak skonstruowany portret Tewjego popkultura bardzo łatwo przyswoiła sobie jako idealną przeciwwagę dla traumy Holokaustu, który stanowi wspólne doświadczenie narodów Europy.
Nietrafny tytuł spektaklu Hadariego sugeruje, że parodia dotyczy właśnie tematu Zagłady. Tymczasem reżyser trawestując „Skrzypka na dachu”, odziera go z żydowskiej rodzajowości, dodaje pominięte przez Bocka i Steina wątki śmierci córki oraz żony i wrzuca głównego bohatera w wir rzeczywistości kabaretowej, której estetyka czerpie z rewii oraz makabreski. Widzowie, którzy spodziewają się usłyszeć w spektaklu musicalowe szlagiery, będą zawiedzeni. Oprócz sparodiowanej melodii z piosenki „Gdybym był bogaty”, na próżno szukać w spektaklu innych utworów ze „Skrzypka na dachu”.
Postać Tewjego (doskonały Włodzimierz Dyła) funkcjonuje na scenie jak bezwładny manekin, który ponosi klęskę za każdym razem, kiedy próbuje ingerować w bieg wydarzeń. Tym samym jego kreacja może być interpretowana jako pars pro toto narodu żydowskiego. Maszyneria spektaklu to zestaw zabawnych i groteskowych elementów, które łącząc się ze sobą, tworzą abstrakcyjny obraz skrajnej biedy i wyczerpania. Tym samym budzą nieodparte skojarzenia z obozami śmierci albo codziennością getta. Za pomocą efektownych środków scenicznych, takich jak utrzymane w czarno- białej kolorystyce misterne, bogate kostiumy i staranna charakteryzacja aktorów, Awiszaj Hadari poszukuje nowego języka do mówienia o kulturze, historii i Zagładzie Żydów. W efekcie rodzi się tragifarsowy dyskurs, który w żaden sposób nie przystaje do rzeczywistości i traci swoją rację bytu w momencie zakończenia spektaklu. Poszukiwanie uniwersalności okazuje się tutaj tworzeniem kolejnego sztucznego języka i sztucznego świata, który niewiele może powiedzieć nam o tym prawdziwym.
Karykaturalny wygląd postaci idzie w parze z przerysowanym aktorstwem, które – obok pomysłowej scenografii – jest jednym z największych atutów spektaklu. Wałbrzyski zespół doskonale odnalazł się w wizji zaproponowanej przez Hadariego. Krótkie, rytmiczne sceny, podczas których aktorzy ani na moment nie tracą impetu, rozgrywają się po dwóch stronach wielofunkcyjnej ściany. Z biegiem akcji ta uboga scenografia niespodziewanie ewoluuje – może być przydomowym podwórkiem, sypialnią, miejscem potajemnych schadzek, a nawet iście cyrkowym tłem, które już kilka sekund później zmienia się w pustą betonową ścianę. Odwołanie do ściany śmierci z obozów zagłady przez moment wybrzmiewa tutaj w niesamowicie sugestywny sposób. W bliskości kameralnej sceny widzowie mogą doskonale przyglądać się tym przemianom i występującym wobec nich aktorom. Mimo jednorodnej stylistyki, każda z kreacji jest wyjątkowa i zachowuje swój wyolbrzymiony indywidualizm. Najbardziej poruszająca jest postać biednego krawca Motla (Mirosława Żak), który boso, w starym, za dużym płaszczu, ostatkiem sił przychodzi prosić Tewjego o rękę jego córki, Cejtl (świetna Angelika Cegielska). Rozdzierającym echem rozchodzi się jego rozpaczliwy, wielce musicalowy krzyk: „nawet biedny krawiec ma prawo do odrobiny szczęścia!” Rola Mirosławy Żak, jednocześnie bardzo komiczna i przerażająca, jest esencją ubóstwa, głodu i bezsilności. Jej wątek to w tym spektaklu najodważniejszy punkt dekonstrukcji mitu „Skrzypka na dachu”. Poprzez zaczerpniętą z Hanocha Levina formułę parodii makabrycznej, Awiszaj Hadari stawia pytanie o człowieczeństwo, które znajduje się pod maskami kreowanych na scenie postaci. Widz może zastanowić się, na ile losy biednego mleczarza, a jednocześnie losy narodu żydowskiego, są parabolą jego własnego życia; jak bardzo uwierzył w lukrowany obraz Żyda, utrwalony w musicalowych realizacjach, a na ile pozwolił się uwieść martyrologicznemu dyskursowi o polsko – żydowskich relacjach…
Spektakl kończy projekcja kontrowersyjnego filmu australiskiej artystki Jane Korman, na którym przy dźwiękach piosenki Glorii Gaynor “I will survive” jej rodzina, w tym 89-letni ojciec, który przeżył Holocaust, tańczy pod bramą obozu Auschwitz oraz w innych miejscach upamiętniających zagładę Żydów. Film zostaje wyświetlony na ścianie oraz na siedzącym przed nią, osamotnionym, Tewjim. Wrażenie jest zaskakujące, ale i wzruszające; ta doskonała puenta przyjmuje formę osobistego manifestu reżysera, który swoim spektaklem występuje przeciwko skostniałym stereotypom dotyczącym Żydów i sposobu mówienia o ich tragedii. Oprócz tego, opowiadając ciekawą historię, Hadari wyraźnie sprzeciwia się wygodnemu dyskursowi martyrologicznemu, szczęśliwie unikając wygłaszania ze sceny prostych tez i jednoznacznych, nacechowanych ideologicznie haseł.
„Szoa Show – parodia makabryczna” to pełne humoru i napięcia, atrakcyjne wizualnie widowisko, którego sfera znaczeń buduje się w kontekście pozateatralnym i dla każdego z widzów kształtuje się indywidualnie. Z jednej strony można poczytywać to za zaletę, ponieważ wszystko rozgrywa się na poziomie metaforycznym; z drugiej zaś - wydawać się może, że debiutujący Awiszaj Hadari, chociaż do perfekcji opanował operowanie środkami formalnymi, to ma problem z jasnością wypowiedzi scenicznej i sformułowaniem nadrzędnego przekazu spektaklu. Mimo tych wątpliwości, wałbrzyskie przedstawienie ogląda się z dużą przyjemnością i podziwem dla pomysłowości twórców.