Walka z teatrem czy ze światopoglądem?

o sytuacji Teatru Ósmego Dnia

Aktorzy Teatru Ósmego Dnia, a zwłaszcza Ewa Wójciak, mają swojego rodzaju déja vu. Mówi się, że historia powraca, ale w formie karykaturalnej. Tak, pewne metody wywierania presji na teatr, dyskredytowania były w obiegu już 30 i więcej lat temu. Czyja to porażka?

Teatr Ósmego Dnia, działający od 1964 r., a w obecnym składzie twórczym ponad 30 lat, jest legendą i wizytówką "marki" Poznań. Niepokorny, polityczny teatr offu kontestujący realia PRL w latach 70. i 80., protestujący przeciw stanowi wojennemu zapłacił za swoją postawę likwidacją i kilkuletnim pobytem na emigracji. Po powrocie w 1989 r. i osadzeniu się w Poznaniu na powrót podjął działalność artystyczną, animatorską i społeczną. 

W ostatnich latach i tygodniach wokół teatru dzieje się coś złego, jakby komuś znaczącemu, coraz mniej dyskretnie przeszkadzał. Od czasu do czasu ten brak akceptacji wybucha fajerwerkiem miejskiej awantury przeciw Ósemkom.

Chmury nad teatrem

Jakiś czas temu były wiceprezydent Poznania m.in. od kultury (także fizycznej) próbował narzucić coś w rodzaju nadzoru politycznego. W ostatnich zaś tygodniach agresja niektórych, zwłaszcza prawicowych, miejskich środowisk politycznych przekroczyła wszystkie wcześniejsze ich wyczyny. Najpierw na sesji rady miasta 22 maja br. radni miejscy, w większości PiS i przyprezydenckiego Poznańskiego Ruchu Obywatelskiego (PRO), spowodowali nieuchwalenie nowego, wymaganego przez ustawę statutu teatru - jako jedynej miejskiej instytucji kultury. Potem było już tylko gorzej

Teatrowi oficjalnie zarzucono, że pod szyldem programowej interdyscyplinarności nie "robi" teatru, tylko politykę (np. organizuje spotkania z prof. Magdaleną Środą, co - jak wiadomo - jest gorsze od kanibalizmu wobec chrześcijańskich dzieci). Liczby jednoznacznie wskazują, że teatr w trzech czwartych "robi" teatr, a w około jednej czwartej rozmaite niekomercyjne działania kulturalne i społeczne, za które zresztą zwykle nie miasto płaci. Ale tym gorzej dla liczb. Robi się coraz bardziej nieprzyjemnie, a niektóre media i radni wyszukują bieżące i prehistoryczne "haki" na Ósemki.

Najnowszym (z wtorku 12 czerwca br.) krokiem przeciw teatrowi, a ściślej - przeciw jego dyrektor Ewie Wójciak, jest solidarny donos do prokuratury złożony przez członków wokółprezydenckiego klubu radnych miejskich o popełnieniu przestępstwa znieważenia funkcjonariuszy publicznych. Ewa Wójciak w narastającym klimacie nagonki i zagrożenia odpłaciła, niewątpliwie emocjonalnie, pięknym za nadobne (używając słów "bandyci" i "prymitywi") kilku miotającym obelgi z wysokości majestatu sesji miejskiej rady (np. porównujących ją do striptizerki - radny PiS, Grześ) mizoginicznym facetom. Niestety, Ewa Wójciak nie może zareagować symetrycznie. Nie może pójść do prokuratury i zażądać wszczęcia z urzędu postępowania o przestępstwo przeciw czci i majestatowi funkcjonariusza publicznego. Jest tylko dyrektorką teatru. Czyli nie funkcjonariuszką.

Trudno jest toczyć spór na argumenty, ponieważ liczby i fakty odbijają się jak od muru. Zgodnie z procedurą komisja kultury musiała zaopiniować nowy statut teatru przed przedłożeniem go radzie miasta na sesji 22 maja. I nie miała żadnych zastrzeżeń. Odmowa części radnych pozostawała więc poza merytoryczną argumentacją, była demonstracją, ekspedycją karną czy też odwetem. Teatr miał zostać "ukarany" nie za statut. Na dodatkowej radzie 5 czerwca br. 18 radnych przegłosowało w końcu statut przy 13 głosach zgłaszających sprzeciw. Mimo to sprawa jest znacząca i zmusza do zadania sobie pytań.

O co chodzi? 


Jak się wydaje, o "całokształt". Całokształt aksjologiczny i ideowo-polityczny oraz "sposób bycia" teatru w przestrzeni miasta. Pierwsza zbrodnia teatru poskutkowała agresją grupową, w tym przypadku najbardziej zideologizowanego PiS. Druga - osobistą zajadłością, zranionych w czci funkcjonariuszy miejskich, wobec których teatr, jego ludzie lub działania nie okazały się dość czołobitne jak na potrzeby odprawiania rytuałów władzy.

Najgłośniejszy był "dywanik" sprzed dwóch lat, na który ówczesny wiceprezydent miasta od kultury (także fizycznej) Sławomir Hinc wezwał Ewę Wójciak. Za to, że nie przyszła do niego po wytyczne w kwestii, jak teatr ma się słusznie zachowywać w sprawach politycznych. Zrobiła się z tego afera na cały kraj, bo wydawało się, że czasy komisarzy politycznych minęły. Ale nie - dyrektorzy miejskich instytucji kultury czołobitnie podpisali Hincowi lojalkę. Ta jednak nie pomogła, Hinc został odwołany (styczeń br.) po tym, jak pod jego panowaniem miasto przerżnęło konkurs o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a nadzorowane przez niego zamykanie szkół okazało się szczytem niekompetencji. Jego protektor prezydent nie wytrzymał i pożegnał się z nim.

Dla części przechylonego na prawo, zaściankowo-konserwatywnego establishmentu poznańskiego teatr jest mocno niesłuszny. Trudno znieść funkcjonowanie z otwartą przyłbicą niezależnego (czy też alternatywnego) autorytetu społecznego i artystycznego oraz sieci jego widzów i sympatyków. To siła społeczna, podmiot krytyczny i niepokorny, intensywnie wypowiadający się publicznie. Ten "podmiot" umacnia się i reprodukuje. Podczas gdy organizacje społeczne traktowane są jak firmy, którym karze się ponosić koszty działalności pro publico bono, jak firmom działającym dla zysku - Teatr Ósmego Dnia udziela wsparcia i schronienia, nie oglądając się na narzucaną, "rynkową" logikę. Dysonans w tej rynkowej logice widać wyraźnie dzisiaj. Najsłuszniejsze mistrzostwa w ukochanej dyscyplinie nie rządzą się żadnym ekonomicznym rachunkiem efektywności.

Poznański establishment nie jest w stanie nadzorować niezależności i daje temu coraz bardziej dokuczliwie wyraz. Hipokryzja pozwala radnym z patosem potępiać teatr za to, że wydał środki publiczne (czy miejskie?) na organizację spotkania przy wypełnionej sali, np. z Kazią Szczuką i Ewą Wanat na temat cenzury. Ale nie mają problemu z setkami tysięcy wyjmowanych co roku z kasy miejskiej na Misterium Męki Pańskiej na Cytadeli. Ani z zabawami przebierańców w mundurach z różnych epok, czyli tzw. rekonstrukcjami historycznymi propagującymi jednostronne, ograniczone postawy patriotyczne. Nie mówiąc o innych miejskich wydatkach na działania nacechowane światopoglądowo, religijnie, ideologicznie. W mieście, którego prezydent ostentacyjnie służy do mszy, zaproszenie prof. Magdaleny Środy lub Adama Michnika na debatę publiczną to robienie polityki i obraza boska.

Zdementujmy plotki. To nieprawda, że goście publicznych spotkań teatru to jakaś radykalna lewica. Byli pośród nich prezydent Grobelny i szef rady Ganowicz, wicemarszałek senatu Ziółkowski i obecny szef PiS w Wielkopolsce Dziuba, prof. Regulski, twórca samorządów, i prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Safjan, byli ks. Boniecki i prof. Osiatyński, prof. Pomian i ks. Obirek.

W czym zatem tkwi problem? Największym problemem są po prostu spektakle teatru. Jest to wciąż teatr polityczny, obrazoburczy, poszukujący. Oto "Teczki" [na zdjęciu] polemizujące ze szczytowym osiągnięciem PiS, czyli instytucjonalną lustracją, które niosą więcej chrześcijańskiego wybaczenia, odpuszczenia niż cały zionący miłością bliźniego polski katolicyzm polityczny. Podobnie kąśliwi "Paranoicy i pszczelarze" przynoszący w artystycznej formie szyderczą krytykę archaicznej, "fizycznej", wersji polskiego patriotyzmu, przejawiającej się w "rekonstrukcjach historycznych", polegających na zabawie dorosłych facetów w wojnę. To jest, w głębszej warstwie, spór z tzw. polityką historyczną, która tak namieszała w głowach rodakom, cofając świadomość historyczną o kilka epok. Paranoja wokółsmoleńska i jej zasięg jest jednym z rezultatów. 

Aktorzy teatru, a zwłaszcza Ewa Wójciak, mają swojego rodzaju déja vu. Mówi się, że historia powraca, ale w formie karykaturalnej. Tak, pewne metody wywierania presji na teatr, dyskredytowania były w obiegu już 30 i więcej lat temu. Czyja to porażka?

Lech Mergler
Przekrój
13 lipca 2012
Portrety
Ewa Wójciak

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia