Warszawa to mały Nowy Jork

rozmowa z Igorem Gorzkowskim

Na scenie Studio, funkcjonującej w ramach Teatru Narodowego - \'\'Polowanie na łosia\'\', czarna komedia popularnego dramaturga Michała Walczaka. Reżyser spektaklu Igor Gorzkowski opowiedział DZIENNIKOWI, jak twórcy offowemu pracuje się na państwowej scenie, a także o Warszawie, gdzie spełniają się marzenia i osławionym pokoleniu 30-latków, które reprezentują wszyscy twórcy \'\'Polowania\'\'.

Czarna komedia romantyczna na deskach sceny narodowej…

Igor Gorzkowski:
Na scenie Studio, to ważne (śmiech). Nie mniej jednak na deskach Teatru Narodowego. Dobrze, że jest miejsce w Teatrze Narodowym dla nowej polskiej dramaturgii, co prawda gdzieś na ostatnim piętrze w kameralnej przestrzeni (śmiech), ale jest to na pewno inna propozycja. Dzięki wyraźnemu profilowi jest szansa, że scena Studio zdobędzie swoją publiczność.

Jak rozumiem reżyserowany przez Pana spektakl ma niewiele wspólnego ze stylistyką komedii romantycznych prezentowanych na kinowych ekranach?

Wydaje się, że już sam podtytuł Michała Walczaka „komedia romantyczna” jest zaprawiony goryczą (śmiech) i sygnalizuje że mamy do czynienia z kliszami. To daje możliwość manipulowania konwencjami w ramach inscenizacji.

Co ze stylistyki komedii romantycznych można przenieść na scenę, by ocalić jeszcze w tym teatr?

Kicz jest bardzo wyraźnie wpisany w ten tekst, chyba w sposób zamierzony. Cała rzecz w tym, czy z tego kiczu wyłania się jakiś sens, czy nie będzie to tylko zabawa formą. Ta komedia romantyczna opowiada o sytuacji rzeczywistej, bazującej na postaciach tu i teraz, ale wraz z biegiem akcji od tego realizmu odbijamy się do metafory i próbujemy formułować pytania.

Jakie?


Sam temat jest bardzo wyrazisty. Mamy dwójkę bohaterów w wieku lat trzydziestu bądź niewiele więcej, którzy postanawiają się zaręczyć. Okazuje się jednak, że to nie jest takie proste. Po pierwsze trzeba przebrnąć przez samą ceremonię. Po drugie trzymają bohaterów kotwice z przeszłości.

To trochę banalne pytanie, ale może Pan odszyfrować tytuł?

To jest motyw, który pojawia się właściwie na samym początku dramatu. Ojciec Elizy - głównej bohaterki jest zapalonym myśliwym. Jako pewien rodzaj ceremonii wprowadzenia do rodziny traktuje polowanie na łosia, które chce odbyć z przyszłym zięciem, czyli Konradem. I rzeczywiście to polowanie w ostatnim akcie dochodzi do skutku ale w innym wymiarze i formie niż się to Romualdowi, czyli ojcu Elizy projektowało.

Michał Walczak, autor "Polowania na łosia", podobnie jak Pan, to przedstawiciel pokolenia tzw. 30-latków. Pana zdaniem w jego sztukach można doszukać się obrazu Waszego pokolenia?


Michał pisze o doświadczeniach, które są dla niego życiowo dotkliwe. Są to spostrzeżenia dokonywane nie z pozycji obiektywnego obserwatora , a nieomal emocjonalnie zaangażowanego w nie uczestnika. Z tego rodzaju energii myślę wynikają jego dramaty. Te obserwacje pewnie można w jakiś sposób przekładać na nasze pokolenie. Oczywiście nie chciałbym dokonywać takiej analizy przykładając tekst „Polowania na łosia”, ale kilka elementów można by z tej sztuki wybrać, które mogły by być przydatne do opisu pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków. Myślę tu na przykład o pewnego rodzaju niepewności. Bohaterowie naznaczeni są panicznym strachem przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Z góry zakładają że te decyzje rzutować mogą na całe ich dalsze życie. Stad rodzi się rodzaj spięcia. Stąd ciągłe odsuwanie momentu, w którym coś trzeba zdecydować, coś zamknąć i coś rozpocząć.

A jak Pan postrzega swoich rówieśników?


Rozmawialiśmy o tym z aktorami. To dobrze, że tak się stało, że autor, aktorzy grający główne role i ja jesteśmy z tego samego pokolenia. Jest coś takiego jak pewien rodzaj rozszczepienia. Z jednej strony wychowanie w duchu romantycznym, ale gdzieś zaraz obok w ostrej kontrze pojawia się element pragmatyzmu, tzn. jak radzić sobie z tym bagażem doświadczeń wynikających z określonego spektrum lektur, obejrzanych filmów, w rzeczywistości, która stawia wyzwania i cele niezwykle namacalne, materialne. To nie jest kwestia tylko tego co wybierać, tylko problem tego, że jedno drugie gdzieś hamuje. Zbyt dużo wiemy, żeby pozwolić sobie na życie w oderwaniu od tak zwanej duchowości która wyznacza nam bardzo szeroką perspektywę postrzegania siebie , a jednocześnie wiemy, że życie jest takie, a nie inne i dość trudno jest żyć kontestując rzeczywistość nie wchodząc z nią w konszachty.

Przejrzałem życiorysy osób z tego pokolenia, które odniosły sukces zawodowy. Niemal wszyscy nie urodzili się w Warszawie. Nie mniej jednak to moment zamieszkania w stolicy był najczęściej punktem zwrotnym w ich karierze.


Jestem z Warszawy, więc patrzę na to trochę inaczej (śmiech). Mam opory przed tym, żeby wyrywać się z tym, że jestem Warszawiakiem. Dlaczego? Często postrzegane jest to jako rodzaj niesympatycznej etykiety. Łączy mnie z tym miastem rodzaj związku intymnego. Dlatego staram się być w tej sprawie dyskretny. Uważam, że to bardzo dobrze, że tak dużo ludzi przyjeżdża do stolicy, bo na tym opiera się żywotność tego miasta. Intensywność życia tutaj jest taką małą skalą intensywności przeniesionej z Nowego Jorku. Dla mnie w jakości są to porównywalne energie.

Uważa się, że Warszawa jest mekką dla osób uciekających z prowincji, żyjący szybko i robiący karierę, zachłannych na sukces, zbuntowanych, nierzadko pogubionych. Tak niektórzy chcą dzisiaj widzieć też Pana pokolenie.


Tak sobie wyobrażam, że to był zastrzyk energii, który pchnął to miasto do takiego podbicia. Wydaje się to z resztą cały czas aktualne. Myślę, że to jest doskonałe miasto, żeby realizować swoje marzenia. Może to górnolotnie brzmi, ale to ma też wymiar pragmatyczny. Tu są warunki na to żeby działać i robić to na co ma się ochotę, w czym jest się dobrym.

W opisie jednego z Pana spektakli pt. "Taksówka" czytam "Warszawa to miasto podszyte wariactwem i niepokojem"...


Rytm tego miasta jest wariacki, bo po pierwsze, żeby nadążyć żyje się tu na podwyższonym pulsie, a po drugie ten wielkomiejski wir wyrzuca ludzi gdzieś poza. Tacy ludzie też są w Warszawie.

Posługujecie się także określeniami "tutejsi" i "przyjezdni". Czy ta pierwsza kategoria jeszcze istnieje i czy taki podział nie jest krzywdzący dla tych drugich?


W moim przypadku te określenia nie są wartościujące. To, że jestem z Warszawy wiąże się z tym, że np. funkcjonuję wśród znajomych z liceum i to jest jedno z moich naturalnych środowisk. Poza tym każdy ma swoją ojczyznę pamięci. I dla mnie taką ojczyzną jest Warszawa. Jak ktoś tu przyjeżdża to z czasem tworzy własną miologię tego miasta Ale ona jest inna od tej, którą w przebitkach smaków i pamięci mam ja. Gdy mówiłem o tym, że czasami z pewnym zawstydzeniem informuję, że jestem z Warszawy, to wynika to z tego, że to nie znaczy być lepszym Warszawiakiem ale znaczy inaczej postrzegać to miasto. Jest to zupełnie inny poziom bycia i myślenia o tym skąd się pochodzi.

Reżyserowanie w Teatrze Narodowym to początek końca Pana związków ze sceną niezależną?


Na pewno nie jest to koniec. Działalność w offie to praca w strukturach bardzo kameralnych. A to różnica dość istotna, bo zmienia proporcje pracy.

…pytając o to chciałem się dowiedzieć czy jeden z twórców polskiej scen offowej odbiera propozycję reżyserowania w teatrze państwowym jako nobilitację?


Trudno jest się wybronić przed taką propozycją (śmiech). A poważnie, to nie wiem, czy jest sens, aby się przed tym bronić. Odbieram to tak: przez ostatnie lata zrobiłem kilka spektakli, które mają taki, a nie inny poziom. W Narodowym jest dyrekcja, która śledzi wydarzenia teatralne i szuka ludzi, których chce zatrudnić. Teraz jest nam po drodze, żebym na scenie Studio wyreżyserował premierowy tekst Michała Walczaka. Reżyserowanie „Polowania na łosia” jest doświadczeniem istotnym, Spotkałem się w tej pracy z niezwykłymi ludźmi, otwartymi, twórczymi. Ale nie widzę takiej możliwości, żeby pracować tylko w teatrze instytucji. Praca w Narodowym utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że jest sens kontynuować działalność Studia Teatralnego Koło.

Pytam bo kilkanaście lat temu to Pan założył¸ jedną z pierwszych offowych inicjatyw, które zapoczątkowało falę tego typu działań nie tylko w stolicy, ale i całym kraju. Pytając kolokwialnie – po co to zrobiliście?


Wracając do tego o tym, o czym już mówiliśmy, że Warszawa to miasto, w którym można spełniać marzenia. Już w czasie studiów w Akademii Teatralnej nie chcieliśmy robić tylko rzeczy, które podsuwali nam profesorowie, chcieliśmy od razu mierzyć się z tym co nas kręci. Zaowocowało to tym, że gdy już wyszliśmy ze szkoły, zaczęliśmy szukać możliwości pokazywania swoich spektakli. Wtedy narodził się pomysł, by robić teatr w klubach takich jak Pruderia czy Le Madame, postindustrialnych wnętrzach a teraz w Centralnym BASENIE Artystycznym.

W Warszawie jak grzyby po deszczu powstają nowe sceny teatralne. Zastanawiam się, na ile są one niezależne repertuarowo, a na ile są efektem jedynie pewnej mody?


Myślę, że to dobrze. Pojawiają się bowiem alternatywne dla widza drogi dojścia do teatru, bo to de facto oferta dostosowana do potrzeb widza. To owocuje boomem teatralnym. W tej chwili w Kole gramy od 10 do 15 spektakli w miesiącu, właściwie przy pełnej sali. A nie mamy, aż tak dużej siły przebicia by wyraźnie zaistnieć medialnie. A jednak widz czyni ten wysiłek, żeby znaleźć, dotrzeć, zobaczyć spektakl, a potem jeszcze zachęcić znajomych.

Może wspomniane teatry są tylko potwierdzeniem na to, że inicjatywy kulturalne do dobry biznes, szczególnie w tak dużym mieście jak Warszawa.


Pewnie tak, ale tak jak mówiłem one są dobrym biznesem dla zapełnienia pewnych potrzeb, tzn. mówiąc najprościej potrzeby rozrywki i nie ma co tworzyć otoczki że taki teatr jest czymś więcej niż rozrywką. Taki teatr też musi istnieć. Skoro są ludzie którzy kupią bilet tzn. że coś im to załatwia. Nie chcę się zastanawiać co… (śmiech). Wolę myśleć o tym jak w Kole budować zespół i repertuar.

A to, że nie macie własnej sceny to celowy zabieg?


Myślę, że to jest kwestia pewnego etapu i on właśnie dobiega końca. Tzn. chciałbym żebyśmy dorobili się stałej siedziby w przeciągu jednego, dwóch najbliższych sezonów. Rozwijamy się. Coraz bardziej potrzebujemy miejsca, w którym moglibyśmy się skoncentrować na pracy.

Z ludźmi ze studiów założył Pan Studio Teatralne Koło. Mam wrażenie, że kiedyś środowisko studenckie było bardziej aktywne. Dzisiaj młodzi ludzie nie mają wiele do powiedzenia?


Zderzenie i rozszczepienie paradygmatu romantycznego i pragmatycznego, z jednej strony jest bolesne, ale z drugiej tworzy pewną energię. Wyobrażam to sobie tak, że ten niepokój mojego pokolenia przekłada się na potrzebę działania. Cierpliwość. Zdolność umiejscowienia siebie w odniesieniu do skali całości. Przez pewien czas zajmowałem się działalnością pedagogiczną, co dało mi możliwość podglądania młodszego pokolenia. Jest w nim coś na styl krótkiego zapłonu. Tzn. coś się zapala, ale jeśli nie jest z zewnątrz podtrzymane to zamienia się w rodzaj otoczki pustej w środku. Cierpliwości im brak.
(mw)

Bartosz Bator
dziennik.pl
20 kwietnia 2009
Portrety
Igor Gorzowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...