Wciąż mówi o sobie: leń

rozmowa z Krzysztofem Globiszem

Bo takie już ma usposobienie. - Nie jestem żadnym uwodzicielem, co ogłaszam publicznie - mówi KRZYSZTOF GLOBISZ. Dziś na ekrany kin wchodzi film "Wszystkie kobiety Mateusza", w którym gra główną rolę.

Lubi Pan kobiety?

- Nie tylko lubię, ale wręcz uwielbiam. I to nie tylko dlatego, że my, mężczyźni jesteśmy na nie skazani, ale dlatego, że są wspaniałe.

A konkretnie, proszę podać choćby dwa powody miłości do kobiet.

- Kocham was, bo świat się wokół was kręci i tak ma być. Bo jesteście mądrzejsze od nas, facetów, którymi zawsze się potraficie zaopiekować. No, i jesteście też wspaniałym obiektem seksualności...

A czy Pan wie, że ma w Krakowie opinię uwodziciela kobiet?

- Nieeee, to są takie opinie, które o każdym można powiedzieć. Tak jak o każdym można powiedzieć wszystko. Nie, nie jestem żadnym uwodzicielem, co ogłaszam publicznie.

No to z innej beczki: koledzy mówią o Panu: chodząca dobroć

i wdzięk.

- Z tym się zgadzam całkowicie.

Skoro wiemy co nieco o Pana stosunku do kobiet, przejdźmy do filmu "Wszystkie kobiety Mateusza", w którym gra Pan tytułową rolę, a który wchodzi dziś na ekrany.

- Bardzo się cieszę na premierę, bo to mądry film Artura Więcka.

Tytułowy Mateusz z filmu "Anioł w Krakowie" z Pańską rolą był artystą, hulaką i wielbicielem kobiet

- Widzę duże podobieństwa do KG.

Po śmierci kontynuuje miłosne podboje "buszując" wśród swoich wybranek. Czy to jest tylko taka lekka, łatwa i przyjemna komedyjka?

- Ależ skąd. To jest bardzo poważny film, czasami za poważny. Jego tematem jest śmierć, samotność, dramat związany z tym, że kogoś straciliśmy. Jeden z bohaterów, ojciec żony Mateusza mówi, że umarli nigdy nie odchodzą, że oni zawsze są wśród nas. Nie może Mateusz odejść z tego świata, nie rozliczywszy się wcześniej z tego, co na nim narozrabiał. To jest film bardzo serio z bardzo pięknymi rolami moich kolegów, a przede wszystkim pań, które są wspaniałe. Znakomita, choć niewielka rólka Jurka Kamasa, dawno nieoglądanego, a kiedyś, przed laty związanego z Krakowem, i świetnego Jurka Treli. Z kolei moją żonę gra Teresa Budzisz-Krzyżanowska, tak rzadko występująca w filmach. Zobaczymy też m.in. Ewę Kaim, Iwonę Bielską, Agatę Kuleszę, Zinę Kerste, Anię Romantowską, Anię Seniuk, a wśród panów też Piotrka Pilitowskiego, Tomka Schimscheinera i wielu innych znakomitych kolegów. Teresa Budzisz gra z dużą prawdą temat samotności. Jest przejmująca. Autorem muzyki jest Leszek Możdżer, a wspaniałych zdjęć Adam Sikora.

Film za Panem, sezon teatralny przed - jakie ma Pan plany artystyczne?

- Jestem wpróbach dwóch spektakli: "Siły przyzwyczajenia" Bernhardta w Teatrze STU, a w moim macierzystym Starym pracujemy z Jankiem Klatą nad "Do Damaszku" Strindberga. To będzie m.in. próba odpowiedzi na pytanie: czym jest i co znaczy dzisiaj teatr religijny czy misteryjny. Nakręciłem kilka epizodów filmowych, m.in. w "Kamieniach na szaniec". Są jeszcze inne filmy w planie, mam nadzieję, że dojdą do skutku, bo dziś nigdy nie wiadomo, co będzie z pieniędzmi.

Czyli ten sezon szykuje się bardzo dobrze. Dotychczas zagrał Pan w 200 filmach i spektaklach teatralnych, a wciąż Pan powtarza, że jest leniem. To jak to jest możliwe?

- Bo bycie leniem nie polega na nic-nierobieniu. To jest usposobienie. A ja mam usposobienie lenia, z którym nieustająco wojuję. To tak jak z nudą: jest fantastycznym stanem, ponieważ aktywizuje człowieka. Ja się borykam z lenistwem podobnie jak alkoholikz alkoholizmem. I ja, i on świadomie z tym walczymy.

A jak Pana ogarnia stan lenistwa to sięga Pan wtedy po swoje ukochane książki filozoficzne?

- O, tak. Właściwie wciąż je czytam, bo nie lubię beletrystyki. A szkoda, bo czasami wydawane są dobre powieści. Filozofia to jest mój krąg zainteresowań. Wszystko co dotyczy języka, interpretacji rzeczywistości, stawianie pytań, szukanie odpowiedzi - to są moje klocki filozoficzne. Natomiast nie interesuje mnie filozofia posługująca się sferą opowieści. Uogólnienia, czysta teoria - tak, opis świata poprzez anegdotę - nie. Filozofia bardzo pomaga w budowaniu roli pod warunkiem, że tej wiedzy nie wpychasię w rolę na siłę. Rozpoczynając pracę nad postacią nie zaczynam od wiedzy o niej. Przeciwnie, jestem idiotą, który nic nie wie, niczego nie rozumie. Zero. Biała kartka. Na początku podchodzę do budowania roli intuicyjnie. Dopiero w trakcie pracy obkładam się, w miarę potrzeb, literaturą. A przede wszystkim uruchamiam wyobraźnię. Nie trzebabyć mordercą czy gwałcicielem, żeby zagrać takiego zboczeńca. Trzeba sobie wyobrazić, co by było, gdybym był królem, aniołem, morderca. Trzeba umieć grzebać w swojej wyobraźni. Biorę postać, którą mam grać, jestem w niej,a nie ona we mnie. Często wielkimi artystami są ludzie nie w pełni zrównoważeni, jak np. Mozart, a nie poukładani, jak Salieri. Dla mnie świat artysty jest światem nieogarniętym. Geniusze zwykle są na krawędzi psychicznego niezrównoważenia, szaleństwa.

Pan jest człowiekiem szalonym?

- Geniuszem nie jestem, ale też mam nadzieję, że moja popularność nie wynika tylko z udziału w kilku serialach czy filmach. Chciałbym, aby rozmowaz widzem jaką proponuję poprzez spektakle, była pożyteczna, pobudziła do refleksji. Może na chwilę, może na dwie, ale jednak. Kiedy dochodzę do dobrej premiery, tzn. spektaklu, który mnie rozwija, który pcha mnie do przodu - wtedy przeżywam chwile "na krawędzi". Szalonym bywam wtedy, gdy zapominam o intelekcie, ale wchodzę w rolę bez reszty.

Filozofia tak bardzo pomaga w budowaniu roli?

- Bardzo. Jest takie powiedzenie Bernhardta ze sztuki, którą przygotowuję: "To, co mimowolne, przeobrazić w samowolne". Czyli innymi słowy: szaleństwo artysty musi być kontrolowane.

Czym w efekcie jest dla Pana aktorstwo? Czy tylko "pożyczaniem ciała postaci" czy też "zaprzedawaniem postaci własnej duszy"? O jednym i drugim pisze Pan w swej książce "Notatki o skubaniu roli".

- Jednym i drugim. Jeśli traktujemy aktorstwo tylko jako zawód, czyli zarabianie pieniędzy - to nie ma żadnego problemu. Natomiast, jeśli traktujemy go jako rodzaj ekspresji - jest on sferą szaleństwa. Pomiędzy dionizyjskim a apollińskim podejściem do sztuki aktorstwo jest bliskie dionizjom. To jest rodzaj zatracania się. Przez dwie, trzy godziny wolno nam się zatracać, zaprzedawać własną duszę. Takich wariatów - aktorów kochamy. Nie lubimy polonistów aktorstwa, ale kochamy szaleńców, dla których zatracanie się w roli jest wyznawaniem jakiegoś potwornego boga, wyznawaniem potwornej herezji. Idę w to całym sobą. Jeśli tylko lenistwo mnie nie dopada.

Skoro mówimy o duszy, zaprzedawaniu jej, o aniele w Krakowie, pora zapytać, czy nadal Pan podtrzymuje stwierdzenie, że jest w Panu trochę z anioła i trochę z diabła?

- Nadal tak uważam. Najlepszym tego przykładem jest mój Mateusz. Można myśleć, że za kary Mateusza został zesłany na ziemię anioł Giordano z "Anioła w Krakowie". A można myśleć odwrotnie: anioł Giordano tak się zakochał w ziemskich sprawach, że... Słowem, Mateusz jest zdecydowanie anielsko -diabelski. Mamy ze sobą dużo wspólnego.

Anioł z kolei to raj, ma Pan takowy tu, na ziemi?

- Tak, to jest mała, urocza wieś, domek, a w nim żona, dwaj dorośli synowie, dwa koty i pies. A wokół masa zwierząt, niektóre już pochowane, inne dokarmiamy. Jesteśmy dobrze przez nie pilnowani. Tak, to jest raj, w którym i pracuję i odpoczywam.

Brakuje tylko królika Buggesa, który zawsze był dla Pana największym autorytetem...

- I nadal pozostał.

Pański pedagog, prof . Jerzy Goliński, oceniając swego studenta stworzył dziesięciostopniową miarę ekspresji aktora, którą nazwał: "globisze". W którym miejscu tej skali siebie Pan dziś umieszcza?

- Jeśli istnieje tzw. większa połowa, to tak wjej okolicy: piątki, szóstki. Ale już dla moich studentów i wielu młodszych kolegów trzeba by tę skalę powiększyć.

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
31 sierpnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...