Wdzięk niedoskonałości
"Kulawa kaczka i ślepa kura" - aut. Ulrich Hub - reż. Anna Przygoda i Tomasz Kowol - Teatr Guliwer w WarszawieKilka lat temu ten sam team twórczy: Anna Przygoda i Tomasz Kowol oraz scenografka Aleksandra Starzyńska zrealizował w warszawskim Guliwerze przedstawienie Czy umiesz gwizdać, Joanno? Zachowałem to przedstawienie w pamięci, nie sądziłem jednak, że ta inicjatywa aktorska będzie miała kontynuację. A jednak!
Tym razem Przygoda i Kowol sięgnęli po doskonałego niemieckiego autora Ulricha Huba (autora m.in. Na arce o ósmej!) i zrealizowali wdzięczny spektakl oparty na niemal baśniowym wątku opowiadającym o wędrówce w poszukiwaniu marzeń, ale i wzajemnego poznawania się, zatytułowany "Kulawa kaczka i ślepa kura". To premiera Teatru Guliwer sprzed kilku miesięcy, chyba jeszcze poza Warszawą nie pokazywana.
Spektakl wpisuje się całkowicie w tradycyjnie rozumiany teatr dla dzieci z lalkami, ale siła jego i urok wynikają przede wszystkim z wybornej pracy scenografki Aleksandry Starzyńskiej oraz niezwykłego wdzięku aktorskiego Anny Przygody i Tomasza Kowola. Obydwoje odpowiadają na reżyserię przedstawienia, Kowol jest ponadto autorem muzyki.
Rzecz dzieje się na beznadziejnym szarym podwórku zamieszkiwanym przez kulawą kaczkę. Gra ją Przygoda wspierając się na kuli, mając za partnera ubranego na czarno i w czarnych okularach, ale z fioletowym czubem i zielonymi kaloszami Kowola w roli ślepej kury. Ten duet jest doprawdy i zabawny, i przekonujący, zwłaszcza że wypowiadane przez nich teksty są inteligentne, nie pozbawione gry słów, dobrze wyartykułowanych bon motów, no i konsekwentnie rozwijanej dramaturgii prowadzącej do refleksji, że nasze odmienności nie muszą przeszkadzać naszym wzajemnym relacjom, a świat, w którym żyjemy, można zobaczyć w lepszych barwach niż by to wnikało z rzeczywistości.
W wielu scenach aktorzy posługują się lalkami stolikowymi kaczki i kury. To dość proste konstrukcje, pewnie szmaciano-gąbkowe, które nie dają szczególnych możliwości animacyjnych, ale i nie są li tylko teatralnymi rekwizytami. W jednej ze scen aktorzy używają nawet zabawnych płaskich kukieł, czasami grają wyłącznie w żywym planie. Te wszystkie relacje aktorsko-lalkowe, dublowanie postaci przez aktora i lalkę, pozostawiają niekiedy wątpliwości, które znamy z przedstawień teatru aktora i lalki z przeszłości: dlaczego postać grana jest raz przez lalkę, raz przez aktora, co różni aktora od lalki? Nie przeszkadza to jednak cieszyć się wraz z twórcami sprawnym prowadzeniem akcji, zwłaszcza że propozycja scenograficzna, zmieniające się w miarę rozwoju działań przestrzenie, zachwycająca gra świateł, niezwykle atrakcyjne graficzno-malarskie projekcje skupiają dodatkowo uwagę, budują obraz teatralny urzekający wizualnością, klimatem i nadzwyczajna urodą.
A na dodatek zdarzają się sceny iście pełne dramaturgii i niespodziewanych emocji, jak moment przechodzenia bohaterów przez wąską deskę nad przepaścią czy przepiękny obraz, gdy kulawa gęś pojawia się na szczycie góry, a aktorkę widzimy w prześwietlonej skalnej szczelinie.
Szkoda, że trzeci spektakl pierwszego festiwalowego dnia mocno rozczarował. "Opowieści z Narnii" w reżyserii Gabriela Gietzky'ego z Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu utonął w totalnej nudzie, dramaturgicznej beznadziei, całkowitym braku pracy reżysera z aktorem na scenie i tylko niewielką pociechą (i uzasadnieniem festiwalowej obecności w Słupsku) były ażurowe, świecące wielkie postaci kilku animantów autorstwa Damiana Banasza. Powinno to być iskrzące energią widowisko, niestety pozostała tylko patyna chyba nieobchodzących nas już dzisiaj treści i środków.