Wędrowanie pomiędzy światami
"Wędrowanie" - reż. Krzysztof Jasiński - Krakowski Teatr Scena STUSzydźcie z Krzysztofa Jasińskiego, że jest fantastą i podstarzałym romantykiem, że odkopuje ideę, która została gdzieś pomiędzy witrażami bazyliki Franciszkanów w Krakowie. Szydźcie, że jest nawiedzony duchem Wyspiańskiego; że próbuje wznieść swoje własne Akropolis po przeciwległej do Wawelu stronie Wisły. Że w Teatrze STU odkurza postaci Chochoła, Panny Młodej, Konrada – wystawiając kompletny tryptyk „Wędrowanie", składający się z trzech dramatów St. Wyspiańskiego: „Wesele", „Wyzwolenie" i „Akropolis".
Dzieło powstało jako wielki projekt autorstwa reżysera, którym chce żegnać się z publicznością oraz dyrekcją Teatru. Zaangażował znanych i cenionych krakowskich (przede wszystkim) aktorów, więc dzieło zapowiada się ciekawie. Czy aby tylko nie za dużo będzie samego Wyspiańskiego?
Pierwsza część, „Wesele", przedstawia znaną wszystkim historię ślubu inteligenta – poety – z chłopką. Uroczystość staje się miejscem spotkania żyjących ze zmarłymi wielkimi postaciami historycznymi, m. in. Wernyhorą, który przekazuje wielki złoty róg do mobilizacji ludności, by natarła na prześladowcę. Bohaterowie ukazują wady polskiego społeczeństwa, niestety – ponadczasowe. Doprowadzają one do upadku nadziei na odzyskanie swobody.
W „Wyzwoleniu" pojawia się postać Konrada, który pragnie wyzwolić za pomocą sztuki dusze Polaków z zakłamania. Dopingowany przez Muzy w opuszczonym krakowskim teatrze, wyglądającym jak sarkofag, nieszczęśliwie wpada w pułapkę: miażdży poezję romantyczną w kilku zdaniach, posądzając ją o trucie umysłów, ale okazuje się, iż to wyzwolenie jest fałszywe.
„Akropolis" rozgrywa się w mrokach wawelskiej katedry w noc świętą Zmartwychwstania, gdzie antyczne historie (mit trojański) spotykają się z wydarzeniami biblijnymi (historia braci Jakuba i Ezawa). Istotą kwestii jest spodziewane oswobodzenie narodu, które będzie miało wymiar symboliczny; co zaznaczone zostało choćby w ten sposób, iż osią utworu jest Wawel – na nim mają miejsce wszystkie wydarzenia, staje się on także siedzibą ducha narodowego.
Reżyser postanowił wskrzesić plan Wyspiańskiego o zrealizowaniu dzieła składającego się z trzech własnych dramatów. Połączył je postacią jednego bohatera – Poety-Konrada, który ewoluuje; niczym Dante krąży po światach zaklętych w polskiej duszy. Wcielający się w niego młody Krzysztof Kwiatkowski unika naturalnego, wydaje się, podziału na trzy odrębne postaci – przejście jago bohatera pomiędzy częściami jest stosunkowo płynne. Jednak to nie on najbardziej przykuwa uwagę – scena należy do Grzegorza Mielczarka (Pan Młody, Apollo) – po raz kolejny daje pokaz świetnego rzemiosła aktorskiego (abstrahując od jego niepowtarzalnego wystąpienia w stringach i długiej blond peruce); godnego uznania Radosława Krzyżowskiego, Beaty Rybotyckiej i Agaty Myśliwiec, które absolutne dominują kobiecą część sztuki. Aktorzy stanowią zgrany zespół, napięcia między postaciami przypominają olbrzymią pajęczynę, stworzoną z jednego materiału. Występujący wręcz unosili na swoich ramionach spektakl, każdej jego części nadając indywidualny, ale wewnętrznie jednolity rytm.
Środki techniczne były naturalnym wykończeniem spektaklu, który nie potrzebował elementów „szyjących" dzieło. Każdy element użyty w sztuce miał swoje uzasadnienie, nie było „śmieci" zanieczyszczających go. Ciekawie została dobrana muzyka: prócz poważnych tematów muzycznych, które w większości wykonywane były na żywo (świetne solówki na gitarach: Piotr Grząślewicz i Marcin Hilarowicz), dla kontrastu dodano pieśń „Wesele" Marka Grechuty wykonaną przez aktorów oraz... nagranie „My Słowianie" produkcji Donatan-Cleo, czy fragmenty muzyki techno. Pomysłem prostym i jednocześnie bardzo efektownym było „wyświetlanie" duchów w części „Wesele" na ustawionej szklanej ścianie; do tego znakomita reżyseria światła – efekt wbija w krzesło. Fenomenalnym rozwiązaniem było użycie w spektaklu laserów – rozchodzące się na scenie niebieskie smugi, przecinane przez przechodzących bohaterów były wręcz namacalną granicą pomiędzy światami. Największe wrażenie zrobiła na mnie w zasadzie krótka chwila takiej iluminacji, która przecięła dłoń jednej z bohaterek – zupełnie, jakby znajdowała się na granicy iluzji i gry, na granicy świata widzialnego i świata myśli. Czysta poezja.
Krzysztof Jasiński zrobił tylko jeden błąd – umieścił wszystkie trzy części Tryptyku w jednej, nieco zmienionej przestrzeni. Brak jest miejsca i nastrojowości do utrzymania odpowiedniego poziomu napięcia, które wytwarzają dwie pierwsze części. Gdyby, na przykład zrobił tak jak Jan Klata, budując ojczyznę Hamleta w historycznych murach Stoczni Gdańskiej – zmusiłby publiczność do ruchu, można powiedzieć zbiorowego, wędrowania po różnych płaszczyznach i światach, dzieło zbliżyłoby się do Teatru Ogromnego, o którym marzył St. Wyspiański. Po emocjach, jakie zafundował Teatr STU, marzy mi się wystawienie Tryptyku na terenach Wawelu i Wisły, z „Wyzwoleniem" odegranym w Katedrze. Mam nadzieję, że determinacja Krzysztofa Jasińskiego otworzy następne pokolenia na Wyspiańskiego i wyrwie go z tego posągowego piękna – odda mu jego ukochany Wawel. Z chochołem tańczącym przed ziejącym ogniem smokiem.
Mimowolnie przypominam sobie tryptyk „Osąd", wystawiony we Wrocławskim Teatrze Pantomimy, którego twórcami są Jerzy Kalina, Paweł Passini i Leszek Mądzik. Owe dzieło dotyczyło kwestii ostatecznych w egzystencji człowieka, jego drogi do życia po życiu, jednak w trzech różnych przekazach. Elementem, łączącym te dwa tryptyki jest drabina Jakubowa, która świetnie oddaje esencję obydwu dzieł – właśnie wędrowanie.