Werter to takie coś, co nie pozwala Ci zasnąć
"Werter" - Johann Wolfgang von Goethe - reż. Grzegorz Jaremko - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w BydgoszczyReżyser Grzegorz Jaremko i dramaturg Mateusz Górniak podjęli się wystawienia inscenizacji inspirowanej jedną z najbardziej znienawidzonych lektur szkolnych. Dlaczego jednak "Cierpienia młodego Wertera" były niegdyś tak poczytną powieścią? I co też wyjątkowego w dziele dostrzegli twórcy spektaklu?
By zrozumieć fenomen "Cierpień młodego Wertera" trzeba się cofnąć do nietypowych okoliczności ich powstania. W XVII wieku w Niemczech nastąpił tzw. okres burzy i naporu. Mieszczanie byli sfrustrowani tragiczną sytuacją gospodarczą i nie widzieli sensu w oświeceniowym sposobie myślenia. Młodzi inteligenci postanowili zbuntować się przeciw obowiązującym normom społecznym i literackim. Zaczęli też przekładać wagę emocji nad sprawami rozumu.
Wtedy też - w 1774 roku Johann Wolfgang von Goethe zmienił oblicze literatury XIII i XIX wieku wydając "Cierpienia młodego Wertera". Powieść okazała się być rewolucyjna na tle innych tekstów literackich, dlatego że bohater książki otwarcie przeciwstawiał się obowiązującej etykiecie i bez cienia żenady wyrażał swoje rozgoryczenie. Goethemu udało się przekazać w powieści kwestię niesprawidliwości społecznej, gdy Werter został wyproszony z towarzystwa arystokratycznego tylko z uwagi na to, że był mieszczaninem. Niesprawiedliwości, która była wtedy udziałem tak wielu ze społeczeństwa niemieckiego.
Innowacyjne było też to, że podczas gdy zgodnie z oświeceniowymi normami każda książka powinna była kończyć się puentą, "Cierpienia.." nie przekazują żadnej pożytecznej nauki na przyszłość, gdyż główny bohater popełnia samobójstwo... Spragnione nowości społeczeństwo zaczęło identyfikować się z Werterem i oszalało na punkcie tej preromantycznej powieści. Młodzi ludzie ubierali się podobnie jak on. Wiele osób tak jak bohater odbierało sobie życie, a księża na kazaniach zabraniali czytania "Cierpień...".
Właśnie do tak ogromnego niegdyś hype'u na Wertera nawiązuje sztuka Grzegorza Jaremko. Podobnie jak książka skupia się bardziej na przeżyciach wewnętrznych postaci niż na konkretnej akcji. To co niezwykle drażni w lekturze "Cierpień..." to zrzędzenie głównego bohatera. I w przedstawieniu mamy dużo dywagowania na temat śmierci i bólu istnienia. Prawdopodobnie twórcom zależało na tym, by uwypuklić cechy klasyka.
Adam Graczyk gra tu przewodnika po świecie werteryzmu. Przedstawia on widzom dwóch Werterów (Emilia Piech i Michał Surówka). Podobno wśród publiczności ;) obecny jest też przyjaciel Wertera, do którego ten słał listy - Wilhelm. "Oprowadzą Was przez oś miografii, która pędzi od miłości ku śmierci" - zapowiada Graczyk. Aktorzy odnoszą się do czasów świetności powieści Goethego. Twierdzą, że wyznaczała trendy proponując młodym ludziom urzekający styl bycia, który jednocześnie gubił i pochłaniał bez reszty. W krótkim akcie streszczają wydarzenia z życia Wertera i groteskowo inscenizują targające nim uczucia. Czytają fragmenty listów, w których opisywał udręczenie nieodwzajemnioną miłością do Lotty. "Miłość jako nieustanne wysyłanie listów. Oto wynalazek Wertera".
W przedstawieniu pojawia się sporo interesujących nawiązań do kultury i sztuki. Połączeń między "Cierpieniami młodego Wertera", a innymi utworami i artystami. Następują wzmianki o Homerze i "Pieśniach Osjana" Jamesa Macphersona, w których zaczytywał się nasz bohater, "Nędznikach" Victora Hugo, Franku O'Harze, Adele Hugo czy też inspirującym się "Cierpieniami..." Adamie Mickiewiczu. Przez moment Emilia Piech parodiuje Johanna Wolfganga von Goethe. Z kolei Adam Graczyk wciela się w Edytę Bartosiewicz, by ponownie wspomnieć o miłości i melancholi.
W jednym z aktów aktorzy grają nawet nastolatków z generacji emo i klubów samobójców. "Werter... to najpierw słodka zapowiedź, a potem zjeżdżalnia przez miłość do śmierci z piosenką na ustach". W tym akcie dotykają dramatu młodzieży, która pozbawiona jest fachowej opieki psychologicznej. Wszystko jednak w klimacie żartu i absurdu. Jest to scena, która dosyć dobrze oddaje oderwanie od rzeczywistości osób o usposobieniu podobnym do Wertera.
Aktorzy poruszając temat bolączek głównego bohatera, zainscenizowali rozmowę serca (Adam Graczyk) z umysłem (Emilia Piech). Umysł biadoli, iż czuje się zbędny, aż wkońcu serce namawia go do targnięcia się na życie. Następująca zaraz potem scena z symulacją samobójstwa Wertera była wyśmienita i zrywałam boki ze śmiechu. Oto Werter tulił w swoich ramionach kapustę, by zaraz potem umieścić ją na podgrzanie w stojącej w tle sceny kuchence mikrofalowej. W dalszej kolejności wszedł na zjeżdżalnię, by zakończyć swój żywot. Wkrótce potem rozlega się dźwięk przypominający szpitalny kardiomonitor alarmujący o ustaniu akcji serca. Tak naprawdę to odgłos mikrofali, która zakończyła podgrzewanie kapusty. Huknęło i "głowa pusta" poleciała na podłogę "krwawiąc". W ten sposób autorzy prawdopodobnie próbowali pokazać przewagę emocji (dyskusja mózgu z sercem) nad umysłem.
Trzeba przyznać, że spektakl ma trochę udanych scen komicznych. Duża w tym zasługa aktorów. Michał Surówka wypada świetnie i w komediowym i poważnym sposobie gry. Muzyka jest na przemian psychodeliczna, radosna lub poważna i wzniosła, dzięki czemu trafnie oddaje klimat poszczególnych scen.
"Werter" Teatru Polskiego to niesztampowa, wręcz surrealistyczna realizacja, w której panuje pewien chaos. Jednak zamęt ten dobrze oddaje specyfikę powieści Goethego. Podczas spektaklu twórcy penetrują wiele warstw zjawiska werteryzmu. Pokazują irracjonalny wręcz wpływ postaci Wertera na społeczeństwo i twórczość artystyczną kolejnych pokoleń. Oraz to jak czasem każdy może odnależć go w sobie. "Werter to takie coś co nie pozwala Ci zasnąć"- przekonuje Graczyk.