Wertując spektakle
13. Międzynarodowe Spotkania Teatrów TańcaTrzy pokazane w środowy wieczór choreografie nie łączyło właściwie nic, poza faktem, że to taniec, czy raczej ruch sceniczny był podstawowym impulsem, wyjściowym momentem energii powołującej do życia świat spektaklu. Relacja z pierwszego dnia 13. edycji Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca
Festiwal teatralny poświęcony inspiracjom literackim w tańcu współczesnym można z powodzeniem porównywać do antologii. A dobrze przyrządzona antologia, zarówno ta literacka jak i ta teatralna ma dwie zalety - wysmakowany poziom propozycji, no i barwną paletę stylistyk. Po pierwszym dniu festiwalu wiadomo na razie tylko jedno - Spotkania mają nam do zaoferowania głównie drugą z wymienionych zalet. Trzy pokazane tego wieczoru choreografie nie łączyło właściwie nic, poza faktem, że to taniec, czy raczej ruch sceniczny był podstawowym impulsem, wyjściowym momentem energii powołującej do życia świat spektaklu.
Wertowanie pierwszych kartek antologii-przedstawień tanecznych Spotkań narazić mogło na zawrót głowy. To tak, jakby przeczytać, jedną po drugiej, zwariowaną powieść postmodernistyczną obok szacownej psychologicznej fabuły. Myślę tu szczególnie o ciekawym zabiegu postawienia obok siebie dwóch polskich choreografii: "Śmierci Ofelii" Teatru Gestu i Ruchu i "Ofelia is not dead" Izabeli Chlewińskiej. Pierwsza z wymienionych powstała dobre dziesięć lat temu, druga - bodajże w tym roku. Oglądane jednym ciągiem dowodzą, jak szybko zmieniło się w tym przedziale czasu polskie myślenie o budowaniu przedstawienia tanecznego w oparciu o inne teksty kultury. Solo Marty Pietruszki (przy wsparciu reżyserskim Olgi A. Marcinkiewicz) to próba przetłumaczenia stanów emocjonalnych szekspirowskiej postaci na język gestów, dokonana za pośrednictwem stareńkiego podręcznika gry aktorskiej. Podstawowe sposoby wyrażania emocji, opracowane dla celów edukacyjnych przez Wojciecha Bogusławskiego w "Mimice", zostały przez choreografki dostosowane do wymogów XX-wiecznej techniki tanecznej. Tancerka w stałym, naprzemiennym rytmie wchodzi w ten konwencjonalny alfabet uczuciowych póz, aby po chwili się z niego wycofać. Zaznaczając współczesny dystans, stara się rzetelnie zinterpretować postać, przetłumaczyć ją, oswoić za pomocą własnego, dobrze znanego, a zatem bezpiecznego systemu. Zaś propozycja Izy Chlewińskiej już nie jest scenicznym czytaniem Ofelii, a raczej trwaniem tancerki wobec tego tekstu, nasłuchiwaniem go, nieuładzonym, wariacyjnym wywoływaniem sensów. Odbywa się to przede wszystkim poprzez kwestionowanie samych reguł widowiska. Tancerka nie boi się bezruchu, nie stara się układać ciała w linię estetycznych obrazów, ironizując raczej na tematy estetyczne, cytuje a nie odgrywa emocje. Pozwala sobie przy tym na niewyszukane, ale skuteczne żarty, zestawiając, dla przykładu kokieterię pięknej kobiety ze szczekaniem psa. Wszystko po to, aby wywołać stan nieprzewidywalności, może nawet - oczywiście jest to dość daleko idące przypuszczenie - odwzorować swobodną, nieujarzmioną naturę rzeczy, taką, jaka jawić nam może się w świecie ponowoczesnego natłoku sensów. Czy nie jest przypadkiem tak jak w przedstawieniu Izy, że my dziś naprawdę nie wiemy, co czai się za następnym zakrętem? Bo zakończenie akurat tego odgrywania Ofelii jest naprawdę zaskakujące
Na otwarcie festiwalu pracujący od wielu lat we Francji węgierski choreograf Pál Frenák przywiózł przedstawienie "Bliźniacy". Frenák jest przedstawicielem jeszcze innej linii współczesnej pracy nad ruchem. Buduje światy eksponujące fizyczność tancerzy, przygląda się ich nagości, opiera swoje przedstawienia na niespokojnym pulsowaniu obrazów. Dwóch mężczyzn odgrywało nieco zagadkową historię własnych relacji. Można ją było czytać na różne sposoby, może dlatego, że powieść Agoty Kristof, która zainspirowała artystę nie należy do dzieł w Polsce szczególnie znanych. Poza literackimi, fabularnymi śladami nie do zlekceważenia wydaje się interpretacyjny trop "cielesny", w którym figura Bliźniaków skrywa opowieść o homoseksualnym samorozpoznaniu.