Wesele czy pogrzeb czyli Turandot w Teatrze Wielkim
Rozmowa z Małgorzatą Zwolińską i Adolfem WeltschkiemNa kilka dni przed premierą opery Turandot w Teatrze Wielkim w Łodzi udało mi się spotkać z jej realizatorami. Adolf Weltschek i Małgorzata Zwolińska, znani ze wspaniałych przedstawień dramatycznych, po raz pierwszy w swoim dorobku artystycznym sięgnęli po libretto opery. Opowiadają o pracy nad inscenizacją i wyzwaniach jakie przed sobą postawili.
Z Małgorzatą Zwolińską i Adolfem Weltschkiem, realizatorami opery "Turandot" w Teatrze Wielkim w Łodzi, rozmawia Agata Białecka z Dziennika Teatralnego.
Agata Białecka: - Przygotowując się do naszej rozmowy, szukałam informacji na temat Pana dotychczasowych realizacji. Zajmował się Pan reżyserią wielkich plenerowych widowisk, spektakli dramatycznych, jednak jako reżyser opery jest Pan debiutantem. W jaki sposób dyrektor Teatru Wielkiego, Paweł Gabara przekonał Pana do podjęcia się realizacji Turandot?
Adolf Weltschek: – Zdecydowałem się na to wspólnie z Małgorzatą Zwolińską. Pan dyrektor nie musiał nas długo przekonywać, ponieważ możliwość zmierzenia się z tak wielkim wyzwaniem, jakim jest ta opera, jest po prostu kuszące. Poza tym nowe tereny artystycznej penetracji zawsze mają siłę przyciągającą, więc nie wahaliśmy się.
- Od lat pracujecie Państwo razem, tworząc teatralny team. Kiedy rozpoczęła się ta współpraca? Czy był to jakiś przełomowy moment?
Małgorzata Zwolińska: – Moja współpraca z krakowskim Teatrem Groteska rozpoczęła się ćwierć wieku temu, jeszcze za czasów poprzedniej dyrekcji. Później po kilku latach przerwy, trochę za sprawą przypadku wróciłam do Groteski, zaproszona do współpracy przez reżyserkę Katarzynę Deszcz. To zapoczątkowało kolejne propozycje i trudno mi w tej chwili przypomnieć sobie te pierwsze realizacje przygotowywane wspólnie z Dyrektorem, ale na pewno naszym wieloletnim doświadczeniem zawodowym była Reality Shopka Szoł, czyli przygoda trwająca 15 lat.
- Jest Pani współautorką inscenizacji Turandot w łódzkim Teatrze Wielkim. Czy trudno jest zapanować nad rzeszą specjalistów pracujących przy operze?
M.Z. – Absolutnie nie. Nie jest to trudne, ponieważ mam doświadczenie w przygotowywaniu dużych projektów, ale przede wszystkim muszę podkreślić, że w Teatrze Wielkim jest bardzo profesjonalny zespół i współpraca z takimi fachowcami jest ogromną przyjemnością i zaszczytem. Muszę więc w pierwszej kolejności zapanować nad sobą, by każdego dnia przychodzić do pracy z dobrym przygotowaniem, żeby nie zawieść tak oddanych współtwórców moich scenograficznych pomysłów. Zawsze rozpoczynam realizację projektu od gruntownego przygotowania, ponieważ szanuję pracę i współpracujące ze mną osoby. Lubię w pracy prowadzić dialog, to znaczy, że słucham i pytam. Od każdej osoby uczę się czegoś nowego. Proszę też o konstruktywną krytykę. Dialog, rozmowa, nie monolog, to zasada, której bezwzględnie przestrzegam w pracy i w życiu.
- Kiedy rozpoczęli Państwo prace nad operą Turandot?
A.W. – Od momentu kiedy dostaliśmy propozycję od Pana Dyrektora Gabary. Było to na początku września ubiegłego roku. Od tej chwili pracowaliśmy, bardzo intensywnie nad wszystkim elementami inscenizacji.
- Co było największym wyzwaniem, największym problemem, z jakim musieli się Państwo zmierzyć w trakcie prac nad operą?
A.W. – Rzeczywistość teatralna w naszym kraju jest dość złożona. Teatr Wielki w Łodzi jest w podobnej sytuacji jak zapewne przeważająca część scen teatralnych w Polsce nękana systemowymi problemami finansowymi. To w jakimś stopniu rzutowało na prace przy realizacji Turandot. Jednak dzięki doświadczeniu Małgorzaty, jej umiejętności wyszukiwania tkanin niedrogich ale niezwykle efektownych i efektywnych scenicznie udało się ominąć te stresujące niedostatki. Nie mówię tego tylko w oparciu o swoje odczucia, mówię to po uzyskaniu informacji zwrotnej od fachowców, rzemieślników teatralnych i Artystów śpiewaków z którymi pracujemy przy inscenizacji. Zarówno Panie z pracowni krawieckich jak i wykonawcy są zachwyceni jakością materiałów oraz projektami kostiumów, które otrzymali od Małgorzaty. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak oczekiwanie z drżeniem na werdykt premierowej publiczności. Jak zawsze zresztą przy pracy nad nowym widowiskiem.
- W teatrach Europy Zachodniej panuje moda na uwspółcześnianie oper. Prezentowanie ich w nowoczesnej dekoracji, ubierania postaci we współczesne kostiumy. Jaki jest Państwa pomysł na Turandot? Część dekoracji ma monumentalny charakter.
M.Z. – Nasza inscenizacja jest swego rodzaju wariacją na temat chińskiego antyku. Staramy się sięgać do tych elementów chińskiej ikonografii, które mogą być także zrozumiałe dla europejskiego widza. Czasami niosą sprzeczne znaczenia z naszym kulturowym wzorcem, ale takie właśnie zestawienie stanowi dla nas szczególnie pociągającą łamigłówkę i mamy nadzieję, że będzie równie atrakcyjne dla widzów.
A.W. – Dla mnie funkcjonowanie kategorii „nowoczesna", „tradycyjna" w przypadku inscenizacji nie ma racji bytu, ponieważ określenia te niewiele znaczą. Dla mnie „nowoczesność" polega na interpretacji sensów zwartych w dziele, które przenosi się na scenę. Sensy, rozumienie i definiowanie elementarnych prawd dotyczących kondycji człowieka i porządku świata jest ponadczasowe wymykające się wulgarnie nadużywanemu pojęciu nowoczesności. Nie chodzi o nowoczesność w sensie technicznym, tylko o myśl jaką chce się przekazać ze sceny. Tym kierowaliśmy się przygotowując Turandot. Jednak jako ludzie przekorni, podkreślamy wszędzie, że jest to tradycyjna - ba! wręcz konserwatywna, żeby nie powiedzieć staroświecka inscenizacja. Dlaczego? Ponieważ inspirowaliśmy się realiami zdefiniowanymi w didaskaliach opery, stworzyliśmy narracyjną scenografię, dramaturgię inscenizacji czerpiemy z wierności wobec muzyki i libretta, używamy wreszcie tradycyjnej materii teatralnej. I wierzymy, że przy pomocy takich niemodnych zabiegów uda nam się uzyskać to co w teatrze jest najważniejsze, czyli wyzwolić w widzach prawdziwe emocje.
- Zdecydowali się Państwo na współpracę z międzynarodową obsadą. Jak udaje się panować nad solistami pochodzącymi z różnych kręgów kulturowych?
A.W. – Artyści są fascynujący, profesjonalni. Nie jest to tylko moje zdanie ale również innych Kolegów z zespołu Teatru Wielkiego. Nasi koreańscy Przyjaciele w niezwykły sposób uzyskują efekt przejmującej ekspresji. Śpiewają w sposób zdumiewający, mają kompletnie różną od europejskiej technikę śpiewu. Na przykładzie Eleny Baramovej, solistki z Bułgarii która występowała na scenie Teatru Wielkiego kilka lat temu widać różnicę między europejską ekspresją śpiewu, a tym co prezentują soliści z Korei. Gra Eleny jest bliższa temu, co doskonale znają widzowie łódzkiej opery, a soliści z Azji wnoszą zaskakujący powiew świeżości. Poza tym wszyscy są przesympatycznymi ludźmi. To samo zresztą, zarówno o profesjonalizmie jak i ludzkich przymiotach, należy powiedzieć o polskiej części ekipy wykonawczej.
– Orkiestrę poprowadzi profesor Antoni Wit. Jak układa się współpraca z mistrzem?
A.W. – Współpraca z profesorem Witem to dla nas zaszczyt. Jest on Artystą najwyższego formatu. Obserwując go w pracy, słuchając tego co udaje mu się wspólnie z Chórem i Orkiestrą wydobyć z partytury doznajemy wielokrotnie niezwykłych wzruszeń. Jestem przekonany, że także i ta dyrekcja Profesora będzie dla miłośników opery prawdziwym świętem.
M.Z. - Jestem pełna podziwu dla profesora Wita i Jego ogromnej wrażliwości muzyczno-teatralnej. Mogę powiedzieć, że uczestniczę w czyś, o czym nigdy nie śmiałabym marzyć.
- Czy dla chóru przygotowali Państwo specjalne zadania aktorskie? Chór w Turandot stanowi bardzo ważny element, odgrywa znaczącą rolę.
A.W. – Jak już Pani zauważyła, trudno sobie wyobrazić operę Turandot bez udziału chóru. Uważamy, że pełni on funkcję wywodzącą się z tragedii antycznej – jest świadkiem, komentatorem, sędzią. Bywa kapryśny. W tej inscenizacji staramy się przedstawić chór jako świadka i ostatecznego sędziego wydarzeń rozgrywających się na scenie, przeznaczając dla niego wiele złożonych zadań. Jak wiadomo, jesteśmy debiutantami w operze. Przygotowując się do pracy, zaczerpnęliśmy informacji od osób związanych z tym gatunkiem. Wiele osób mówiło o niebezpieczeństwach wynikających z pracy z chórami operowymi. Bardzo miłym zaskoczeniem była dla nas otwartość wokalistów chóru Teatru Wielkiego, ich oddanie pracy i poziom profesjonalizmu.
- Przed Państwem ostatni etap przygotowań do premiery. Jak widomo niesie to ze sobą ogromny nakład pracy, stres i spory ładunek emocji. Czy zdarzają się konflikty?
M.Z. – Zaskoczę Panią mówiąc, że nie mamy konfliktów i spięć. Jesteśmy na ostatnim zakręcie, wciąż dużo pracy przed nami. Trzeba scalić stojąca już na scenie dekorację, dopasować wszystkie elementy, zrobić ostatni retusz. Jest to ogromna praca w tygodniu poprzedzającym premierę. Jestem pewna, że uda się szczęśliwie ten zakręt pokonać. Jesteśmy bardzo zmęczeni, mało śpimy, ale nie kłócimy się. W miłej atmosferze łatwiej pokonać trudności. W końcu przysłowie mówi, że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie". Im więcej mamy problemów, tym bardziej się wspieramy. Ciągle słyszę słowa: "Małgosiu nie martw się".
A.W. – Miarą świetnej atmosfery jest fakt, że Panie pracujące w pracowni krawieckiej, które teraz spędzają nad szyciem kostiumów wiele godzin, zaprosiły nas na obiad do swojej pracowni. Nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami teatralnymi zaczęliśmy obawiać się, że za dobrze wszystko się w naszej pracy układa. Brak konfliktów i spięć może oznaczać wiele różnych rzeczy, na przykład że nie jesteśmy dość wymagający albo godzimy się na byle jakość. Jestem pewny, że w tym wypadku, tak nie jest. Wydaje mi się, że jeśli współpracownicy dostają jasne komunikaty, które nie są sprzeczne ze sobą, to o konfliktach nie może być mowy. Wszystko wynika z przygotowania, dzięki któremu nawet w obliczu morderczej presji czasu można zachować ciepłe, koleżeńskie relacje.
- W porównaniu ze wzorcem utrwalonym przez wiele innych oper, Turandot wydaje się być kobietą okrutną, mroczną, trudną do zdefiniowania. Czy sądzą Państwo, że taka postać spodoba się łódzkiej publiczności, która do tej pory obserwowała na scenie Teatru Wielkiego diametralnie odmienne bohaterki?
M.Z. – Mam dużo współczucia dla Turandot. Jej okrucieństwo było jej obroną przed życiem, od którego w pewnym sensie była uzależniona. Turandot to kobieta uzależniona, uzależniona od życia. Tak rozumiem Turandot, ponieważ tak rozumiem siebie. Jestem uzależniona, ale staram się nie być okrutna. Dokąd zaprowadzi Turandot to uzależnienie? Czy drzewo, do którego zmierza w scenie finałowej jest drzewem życia, czy drzewem śmierci? Czy biała suknia jest szatą ślubną, czy żałobną? Nie odpowiadamy na to pytanie. Niech każdy sam sobie odpowie.
A.W. – Zgodzę się z Małgorzatą. Nie traktujemy Turandot jako postaci okrutnej, czy jednoznacznie złej. Także dlatego, że ta opera nie ma charakteru realistycznego. Wiele elementów na to wskazuje. Jest to zdecydowanie struktura symboliczna. Ukazanie obok siebie dwóch bohaterek – Turandot i Liu, odbieram jako dwa wcielenia jednej kobiety, dwie strony kobiecości. Turandot dokonuje swoistego aktu przekroczenia, transgresji. Śpiewa w duecie z Kalafem z III-go aktu, że „Turandot odchodzi wraz z nocą.". Ten dojmujący akt w perspektywie indywidualnej sprawia jednak, że przywrócona zostaje równowaga i pierwotna harmonia świata.. Turandot jest według mnie, w swych najgłębszych pokładach, opowieścią o podstawowym porządku świata, który zachwiany prowadzi do tragedii.
M.Z. –Turandot jest ofiarą zaprzeszłych zdarzeń. Przemiana Turandot dokonuje się miejscu, gdzie wcześniej złożyła w ofierze swoje życie Liu. Czy śmierć Liu będzie dla niej wybawieniem, czy przekleństwem...? To jest pytanie, które stawiamy widzom i sobie, ze świadomością, że nie na wszystkie pytania musimy mieć odpowiedź.
- Turandot jest realizowana w Łodzi po raz pierwszy, jest to też Państwa debiut w pracy z operą. Odczuwacie Państwo podwójną tremę, czy może radość jaką daje możliwość pracy nad nowym przedstawieniem?
A.W.– Nasze emocje przechodziły przez różne fazy, począwszy od radości, fascynacji, poprzez zwątpienie, lęk. Jednak kiedy jesteśmy w teatrze podczas prób, obserwując dekoracje i kostiumy widzimy, że wiele z tego, co wymyśliliśmy, co chcieliśmy uzyskać udało się przenieść na scenę. To bardzo wzmacnia w trudnych dniach przed premierą, kiedy pracujemy już ostatkiem sił. Praca nad Turandot, bliskość muzyki Pucciniego jest dla nas niezwykle odświeżającą przygodą. A wszystko to dzięki odwadze Dyrektora Gabary , który nie zawahał się, aby powierzyć ten operowy klejnot debiutantom.
M.Z. – Dobrze wiem, że nie można wszystkich zadowolić. Nie można być też przez wszystkich zrozumianym. Lubię metafory, symbole, są to narzędzia wyrazu zaczerpnięte z poezji. Często posługuję się nimi w teatrze. Bo wierzę, że potrafią one skutecznie budować wrażliwość i wyobraźnię odbiorców. Tę prawdziwą – czyli mającą wpływ na ich późniejsze ludzkie wybory i decyzje. I choć złośliwi mówią , że we współczesnym, nowoczesnym świecie jest to syzyfowa praca to wolę zostać z Syzyfem niż z „pubowymi" cynikami.
- Nie pozostaje nic innego jak zachęcić widzów do obejrzenia Państwa realizacji opery Turandot w Teatrze Wielkim w Łodzi.
M.Z.– Zapraszamy widzów do wspólnie wykreowanego ze wszystkimi współpracownikami świata Turandot.
- Dziękuję Państwu za rozmowę.