Why so serious?
"Dziady" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w PoznaniuOstatnie miesiące przyniosły modę na „Dziady”. Trudno mówić o powrocie paradygmatu romantycznego, ale ta swoista tendencja dobitnie pokazuje, że Mickiewiczowski tekst jest nie tylko elementem narodowej mitologii, lecz i rodzimej popkultury. Dowodem na to w spektaklu Radosława Rychcika jest chociażby cytat z „Lawy” Konwickiego, filmu funkcjonującego na prawach cytatu. Poznańskie przedstawienie, przefiltrowane przez symbole amerykańskiej kultury popularnej, ale również przez historię mniejszości afroamerykańskiej, staje się próbą uniwersalizacji dramatu. Brakuje mu jednak wewnętrznej jedności – wizję artystyczną zastępuje wizjami.
Spektakl inicjuje swoista dedykacja – przedstawienie poświęcono Martinowi Lutherowi Kingowi, Malcolmowi X i innym bojownikom z amerykańskim rasizmem. Taki początek ustawia oczekiwania odbiorcze, potęgowane dodatkowo przez krążących po foyer i przed teatrem czarnoskórych aktorów. Pierwsze słowa padają jednak – co znaczące – z ust Guślarza, który w interpretacji Rychcika staje się Nolanowskim Jokerem (w tej roli zachwycał Tomasz Nosinski), wprowadzającym ambiwalencję moralną. Dołącza do niego Marilyn Monroe, a potem już z górki: wpadamy do kulturowego fast foodu. Na boisku do koszykówki stoi automat z colą, obok swingującego chórku mięśnie prężą sportowcy – później czasami oprawcy, czasami ofiary – cheerleaderka, karzeł i bliźniaczki z „Lśnienia" zastępują zjawy z II części „Dziadów", a w telewizji oglądamy relację z zamachu na Kennedy'ego. Amerykańskie symbole zdają się być dobrane dość przypadkowo, ale pustkę takich zestawień można jeszcze tłumaczyć krytyką popkultury z jej znakami bez znaczeń. Jednak jak ma się to do tekstu Mickiewicza? Czy pozwala nam to inaczej na niego spojrzeć?
Pytania na tym się nie wyczerpują. Jak to skrzące widowisko, efektowny (czy wręcz efekciarski) rollercoaster rodem z MTV wspiera antyrasistowskie przesłanie? Mimo że III część zainscenizowana została momentami wręcz błyskotliwie – na uwagę zasługuje zwłaszcza scena śpiewania „Zemsty na wroga", stylizowana na negro spirituals – szybko pryskają początkowe obietnice historiozoficznego namysłu. Czarnoskórzy aktorzy, opisani jako statyści, prezentowani są jako ofiary – boy hotelowy wieszany jest pod koszem, inni wcielają się w role ptaków-ofiar Złego Pana. Później następuje wywrotka – dziewczyny w postrzępionych szortach i z włosami przewiązanymi chustką na brooklyńskim podwórku grają w gumę z wcześniejszymi oprawcami. I kiedy potem stoją nagie na środku sceny, trudno stwierdzić, czy akurat reżyser przyjmuje ton martyrologiczny, czy przypomniał sobie scenę ze „Zniewolonego"; kiedy później pojawiają się członkowie Ku-Klux-Klanu, równie dobrze mogą być cytatami z „Django", jak i groteskowym przedstawieniem oprawców. I Steve McQueen, i Quentin Tarantino, choć przy użyciu zupełnie innych środków, próbowali oddać sprawiedliwość ciemiężonym przez wieki Afroamerykanom przez stworzenie ich narracji. Podobny zamysł przyświecał Mickiewiczowi, kiedy stworzył tekst upamiętniający cierpienie Polaków pod zaborami. Jaki zamysł przyświecał Rychcikowi poza kilkoma frazesami i niespełnionymi obietnicami?
Rzeczywiście, rzadko zdarza się zobaczyć w polskim teatrze obcokrajowców, więc spektakl można potraktować jako refleksję (próbę refleksji) nad ewentualnym polskim rasizmem, który to problem faktycznie istnieje. Tym bardziej niekonieczne było może podążanie Route 66. Potencjał wielu pomysłów został przez to zmarnowany, choć w niektórych momentach kwestia historii Afroamerykanów spotyka się z popkulturą – zwłaszcza w postaci Rollisonowej/Aunt Jemimy; w innych Rychcik pracuje nad literackim pierwowzorem, np. kiedy wprowadza podwojoną Wielką Improwizację: interpretację Holoubka oraz przemówienie Kinga wygłoszone w czasie Marszu na Waszyngton. Jednak kiedy padają słowa: „I still have a dream. It is a dream deeply rooted in the American dream", wydaje się, że nieświadomie reżyser dokonał autokrytyki. Czerpiąc z garściami z amerykańskiej mitologii popularnej, łączył różnorodne elementy w sposób gwałcący zasady logiki. Zamiast głębokiej krytyki czy spójnej wizji, publiczność otrzymuje zbiór scen pochodzących z różnych układanek. Co mogła sugerować zresztą obecność Jokera – „Dziady" zastępuje zbiór skeczy.