Widok na traumę

"Widok z mojego balkonu" - aut. Monika Siara - reż. Ewa Małecki - Teatr Telewizji Polskiej

Długa rozłąka zawsze budzi obawy. Czy ta osoba jest wciąż taka jak została przez nas zapamiętana? Spotkanie może przebiec różnie, w głowie budujemy scenariusze potencjalnych wymian zdań i ruchów jakie nastąpią, staramy się jak najlepiej przygotować. Co, jeśli dodamy przyczynę tej długiej rozłąki?

W przypadku rodziny przedstawionej w dramacie Moniki Siary, wyreżyserowanym przez Ewę Małecki: „Widok z mojego balkonu" nieobecny członek rodziny swoją przeszłością potęguje obawy, nie było go 7 lat, a powodem był wyrok w więzieniu. Teraz ma wrócić. Jak odnajdą się w nowej rzeczywistości? Czas akcji to dni tuż przed jej rozpoczęciem, jednak to ona determinuje działania wszystkich członków rodziny.

Spektakl obrazuje życie rodziny od wewnątrz, jak i z bezpiecznej, lubianej przez ludzi odległości. Scenariusz, który dostał się do finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w 2018 roku, napisany przez Monikę Siarę - teatrolożkę, absolwentkę kierunku Wiedza o Teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim – jest próbą odnalezienia odpowiedzi na pytania: „Dlaczego zło przyciąga? Dlaczego ludzie odczuwają potrzebę pławienia się w nieszczęściu innych, skąd ta skłonność do przyglądania się katastrofom z bezpiecznej odległości?".

Spektakl powstał w ramach Teatroteki Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie w reżyserii Ewy Małecki. Można odebrać go jako rzecz o traumie przeżywanej jednocześnie w odosobnieniu, ale też rodzinnie, o byciu w „areszcie emocjonalnym", narzucanym przez trudną przeszłość i różnych drogach radzenia sobie z nową rzeczywistością, która ma dopiero nadejść.

Syn - nazwany dosadnie „pedofilem i pedałem na dodatek" ma wrócić do domu po 2500 dniach pozbawienia wolności. Czeka na niego rodzina, która odlicza wraz z widzem czas do jego powrotu. Planują dokładnie moment jego przyjazdu, choć początkowo to jeszcze 62 dni. Matka (Agnieszka Krukówna) uznaje, że z okazji zjawienia się długo nieobecnej osoby trzeba wyremontować kuchnię. Wspólnie z mężem (Sławomir Orzechowski) aranżują też dla syna prywatną przestrzeń, starając się zapewnić mu poczucie, że będzie „u siebie".

Rodzice, choć niepozbawieni obaw, usiłują zadbać o każdy detal, towarzyszy im dość przerysowanie sarkastyczna córka (Anna Próchniak), negująca i momentami wyśmiewająca ich działania, choć to w niej jako jedynej brak próby wyparcia prawdy. Dosadnie mówi o tym, co zrobił jej brat i kim jest. Widz wyczuwa unoszący się strach, o to, że piętno rodziny pedofila, nie odejdzie nigdy, a po jego powrocie może jeszcze bardziej się uwydatnić. Mimo iż próbują żyć normalnie: dyskutują, oglądają seriale, czuć, że tkwią w „emocjonalnym areszcie", z którego prawdopodobnie mimo starannych przygotowań nie wyjdą w dniu uwolnienia syna i brata.

Tak naprawdę nieważne jak bardzo by się starali, ludzie i tak zamiast zajmować się sobą, czyhają wokół nieszczęść innych, tak, by móc choć przez chwilę się w nich pławić i się dowartościować. Dowodem na niezmniejszające się zainteresowanie rodziną skazanego może być przyglądająca się ze swojego balkonu „przyjaciółka" siostry – Monika (Agnieszka Skrzypczak), która określona została w napisach końcowych jako osoba wszystkowiedząca i udająca, że jej nie ma. To swoista przedstawicielka zainteresowanych, ale obserwujących z bezpiecznej odległości, niby trzymających się nieopodal, ale nie garnących się do pomocy, a czasami nawet czerpiących satysfakcję z cudzego nieszczęścia. Jest to obraz znany i niestety wciąż obecny. Ukazanie tego problemu stanowi ważny aspekt tego spektaklu.

Akcję śledzimy wraz z ruchami kamery, możemy być więc z każdej strony, obserwować i oceniać. Scenografia podkreśla przywiązanie do tradycji ukazanej rodziny, wystrój sprawia wrażenie jakby nie został zmieniony od lat, być może celowo, tak by nieobecny po powrocie poczuł się „jak u siebie", z drugiej strony członkowie rodziny chcą odmalować ściany czy wyremontować kuchnię. Czy wynika to z potrzeby zmian czy ze strachu przed kontynuacją siedmioletniej stagnacji? Wraz z pojawieniem się w pewnym momencie choinki uwidaczniają się też cechy ojca, czyli domniemany, a może faktyczny rasizm; strach przed nowym i nieodzowne przywiązanie do tradycji matki oraz chęć zerwania z tym, co trzyma ich od lat w uśpieniu, reprezentowana przez córkę. Uczucie letargu i przygnębienia potęguje muzyka Grzegorza Łapińskiego.

W tym krótkim, bo trwającym 46 minut spektaklu, udało się zawrzeć wiele ważnych wątków, stanowiących tło do problemu głównego jakim jest trauma rodzinna. Jawi się on jako studium „emocjonalnego aresztu", w którym tkwią bohaterowie, a także paskudnej cechy społeczeństwa, które przygląda się z fascynacją cudzemu nieszczęściu. Momentami odczuwalna jest jednak nuta sztuczności, dialogi są trafne, ale zdarza się, że są zbyt wyszukane lub na siłę „nowoczesne" i tym samym nienaturalnie wpasowujące się w akcję.

W dramatycznych chwilach zamiast budzić w widzu zaangażowanie w wypowiedź, raczej powodują śmiech – jak na przykład powtarzane przez matkę w rozmowie z córką słowa „I remember". Wybrzmiewają jako naciągane i niezbyt trafne. Być może było to jednak zamierzone i miało za zadanie, poprzez kreacje stworzone przez rodziców granych przez Sławomira Orzechowskiego i Agnieszkę Krukównę oraz Annę Próchniak jako córkę, wywrzeć u widza uczucia zmieszania i dyskomfortu.

Maja Owczarek
Dziennik Teatralny Łódź
4 stycznia 2025

Książka tygodnia

Ulisses
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
James Joyce

Trailer tygodnia