Widowiskowa podróż w czasie w poszukiwaniu prawdziwej miłości

"Opowieści Hoffmanna" - Opera Wrocławska

Wrocławskie "Opowieści Hoffmanna" olśniewają inscenizacyjnym przepychem i to on stał się najważniejszy

Dzięki staraniom reżysera i scenografa Waldemara Zawodzińskiego we Wrocławiu odżył zapomniany, a kiedyś powszechny obyczaj operowy: kurtyna szła w górę, publiczność zachwycona dekoracjami i kostiumami biła brawo. 

Komu dziś jednak należy klaskać, skoro w teatrze operowym dominuje standard: dekoracje są minimalistyczne, a bohaterowie noszą ubrania, które mogłyby być kupione w każdej galerii handlowej. We wrocławskich "Opowieściach Hoffmanna" zaś co akt to niespodzianka. Dom szalonego naukowca Spalanzaniego, który stworzył żywą lalkę Olympię, pokrywają sentencje i matematyczne wzory. Crespel, ojciec chorej Antonii, mieszka we wspaniałym pałacu. A sceny weneckie z kurtyzaną Giuliettą rozgrywają się na tle bogato zdobionych gondoli. 

Każdy obraz utrzymany jest w innej tonacji kolorystycznej, Małgorzata Słoniowska zaprojektowała bogate kostiumy o wysmakowanych zestawieniach barw. Spektakl z pewnością będzie się podobać, bo reżyser wspólnie z choreografką Janiną Niesobską umiał stworzyć efektowne sceny, takie jak popis Olympii uzupełniony tańcem lalek. Weneckie wyuzdanie też jest bardziej widowiskowe niż erotycznie bulwersujące. 

Wizualny przepych "Opowieści Hoffmanna" przytłacza wszakże inne starania Zawodzińskiego. Poeta Hoffmann w jego spektaklu jest człowiekiem współczesnym. W bezskutecznym poszukiwaniu miłości odbywa za to podróż w czasie, do coraz odleglejszych epok. 

Czy jednak Antonię lub Giuliettę spotkał naprawdę? Akcja rozgrywa się przecież na pograniczu rzeczywistości, snu lub poetyckich wizji. Od melodyjnej muzyki reżysera bardziej inspirował klimat opowiadań E.T.A. Hoffmanna, z których Offenbachowi 140 lat temu skrojono libretto. Niemiecki pisarz kreował w nich świat, w którym nic nie jest oczywiste, wszystko zaś skażone śmiercią. W spektaklu przypomina o tym pokryty pajęczyną szkielet na gondoli. 

Inscenizacyjne bogactwo dominuje też nad stroną muzyczną, mimo że orkiestra pod batutą Ewy Michnik potrafiła wydobyć z partytury Offenbacha dramaturgiczne napięcie, co zdarza się nieczęsto. Zabrakło natomiast przejmującego Hoffmanna. Szczycący się imponującym CV Rumun Alexandru Badea okazał się tenorem, który często fałszuje, a w średnicy głos ma ściśnięty i po prostu brzydki. 

Z trzech kobiet, które Hoffmann obdarzył uczuciem, najlepiej wypadła Eva Vessin jako wyuzdana Giulietta. Joanna Moskowicz potrafiła bawić się postacią Olympii, zabrakło subtelności Jewgienii Kuzniecowej w roli lirycznej Antonii. 

Wyrównany był natomiast cały drugi plan na czele z Anną Bernacką (Nicklausse), Radosławem Żukowskim (Lindorf i Copelius), a zwłaszcza Mariuszem Godlewskim (Miracle i Dapertutto). To dzieło wymaga niemal 20 solistów, ale Opera Wrocławska udowodniła już wcześniej, że nie z takimi problemami potrafi sobie poradzić.

Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
1 grudnia 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia