Widzowie spotkali szaleńca
"Spowiedź szaleńca" - reż. Łukasz Zaleski - Teatr Polski w PoznaniuKobiety są złe, okrutne, wyniosłe, niesprawiedliwe i przebiegłe, a przynajmniej tak o nich myślał Strindberg. Czy jednak opinia poety, wagabundy, skandalisty, podrywacza i pijaka może być wiarygodna? Być może kobieta, która go wykorzystała i porzuciła została do tego zmuszona przez niego samego?
W sobotę, 20 czerwca w Teatrze Polskim miała miejsce niecodzienna premiera przygotowana przez Pracownię Inicjatyw Aktorskich PiniA, we współpracy z Fundacją Cukier Puder. Monodram Spowiedź szaleńca na podstawie powieści Augusta Strindberga, wywołał na widowni salwy gorzkiego śmiechu, a jednocześnie wprawił część publiczności, szczególnie tę damską, w zakłopotanie.
Bohaterem spektaklu jest sam Strindberg, który napisał autobiograficzną powieść po rozstaniu z pierwszą żoną, Siri von Essen. Burzliwy i bardzo zmienny związek trwał aż czternaście lat. Początkowo wynoszona na piedestał moralności i niewinności, szybko stała się ofiarą własnego męża. Słaby psychicznie mężczyzna podejrzewał ją o liczne zdrady, kłamstwa, a nawet kontakty homoseksualne. Brak wiary w samego siebie, a także pogarda dla płci przeciwnej przeistoczyły się w lęk przed kobietami, a to z kolei doprowadziło go niemal do obłędu. Wyrazem wyczerpania pisarza jest właśnie "Spowiedź szaleńca".
W tytułową rolę wcielił się Przemysław Chojęta. Aktor niebanalny i tak przekonywujący, że widz miał wrażenie, że oto spotkał na swojej drodze prawdziwego szaleńca. Mężczyznę pogrążonego w najciemniejszych zakamarkach obłędu, dla którego nie ma już żadnego ratunku, i który na zawsze pozostanie osamotniony w swojej chorobie. Targany skrajnymi emocjami - od nienawiści aż po miłość, balansował na cienkiej granicy całkowitego załamania psychicznego i euforii.
Spektakl był pewnego rodzaju eksperymentem, w którym znaczącą rolę odgrywała publiczność. A może w ogóle jej nie było? Może wszyscy widzowie, którzy byli w przestrzeni Teatru Polskiego, stali się, mimo swojej woli, uczestnikami tej porywającej spowiedzi? Zachęcani przez tytułowego szaleńca weszli w interakcję, której celem było oczyszczenie duszy obłąkanego i przywrócenie jego psychiki do stanu przedmałżeńskiego. Czy się udało? W życiu prywatnym Strindberg żenił się jeszcze dwukrotnie, a więc można wnioskować, że jego strach i niechęć do kobiet zniknęły. A w Teatrze - kiedy zgasły światła nadszedł czas na refleksję o tym, jak nierozumiane przez mężczyzn, a tym samym okrutne potrafią być kobiety.