Wielka improwizacja

"Ojciec polski" - reż: Michał Walczak - Teatr Polonia w Warszawie

One man show "Ojciec polski" Rafała Rutkowskiego i Michała Walczaka w warszawskim Teatrze Polonia jest trochę jak szkolny kabaret. Dużo śmiechu, gry słownej i przebieranek. Byłby to majstersztyk w swoim gatunku, gdyby tekstowi nie brakowało ostrości.

Szef i jeden z czołowych aktorów Teatru Montownia Rafał Rutkowski zasmakował w stand up comedy. W ubiegłym sezonie do spółki z dramaturgiem Michałem Walczakiem zrealizowali świetnie przyjęty zadziorny "To nie jest kraj dla wielkich ludzi". Tyle że tamten show grany był na "naturalnym" dla gatunku gruncie - piwnicy klubu Chłodna 25, z dochodzącymi z góry śmiejącymi się głosami roztańczonej młodzieży. Tym razem duet Rutkowski - Walczak idzie na całość. Duża scena w Polonii i zdecydowanie większa widownia. I o ile Rutkowski znów sprawdza się bez zarzutów, o tyle materiał literacki Walczaka tym razem wydaje się mocno naciągany Rutkowski z wdziękiem i naturalnością opowiada kolejne, czasami absurdalne zdarzenia, mnoży gagi. Nie brak mu także autoironii i zdolności do przerysowania. Czasem wydaje się jednak, że "Ojciec polski" ze swą prościutką strukturą wiązanki kabaretowych skeczów w jakimś sensie ogranicza aktora. Ze swą inteligencją sprawdziłby się w trudniejszym materiale. Stand up comedy opiera się przede wszystkim na charyzmie i inteligencji aktora - tych Rutkowskiemu też nie brakuje. Kiedy wchodzi na scenę z lekkim, ironicznym uśmieszkiem, od razu wzbudza sympatię widzów. Rutkowski nie ma problemu z panowaniem nad publicznością. Bezceremonialnie pokazuje na wybrane osoby, zaczyna dyskutować i popisowo improwizować. W jego "grę" chce się grać, pomagać robić show, klaskać po każdym żarcie i dopingować w kolejnych szalonych pomysłach. 

W Polonii Rutkowski udaje ojca polskiego, drwiąc z niego jednocześnie. Ubrany w koszulę w kratę, spodnie z czarnego dżinsu spięte na pępku szerokim paskiem z metalową klamrą i w beżowe, masywne buty, z dumą opowiada o kochankach, delegacjach i pisaniu wierszy. Czule, z melancholią w głosie, wspomina pierwszą randkę, ożywiony relacjonuje grę z kolegami w piłkę nożną. Śmiertelnie poważny uczy, jak wychowywać syna, jak namówić żonę na drugie dziecko, czy opowiada o... wyciszaniu łazienki. Zdarzają się jednak w jego show momenty słabsze i nużące. Spektakl traci tempo, kiedy padają wymuszone i oklepane żarty. Zbyt oczywiste wydaje się też przesłanie całego show, z którego wynika, że mężczyzna to tak naprawdę duży dzieciak, który dawno temu w szkolnym przedstawieniu zagrał Pino-kia, ale długi, drewniany nos dalej nosi w kieszeni. 

Reszta się zgadza. Rutkowski bawi do łez, a nawet wzrusza. Jest lekko, przyjemnie, bezpretensjonalnie, bo takie ma być stand up comedy. A jednak tekstowi Walczaka brakuje ostrości, może nawet elementów prowokacji. To spektakl grzeczny, nie wychodzący poza ramy tradycyjnego teatru. A chciałoby się rozbić ten gruby pancerz poprawności.

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
31 października 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia