Wielki poeta był w Olsztynie
Tadeusz Różewicz w Olsztynie był tylko razPoeta w Olsztynie był tylko raz, ale w teatrze były wystawiane jego sztuki, śpiewano i czytano jego wiersze.Dramaty Różewicza kilkakrotnie, w tym dwa razy "Kartotekę", inscenizował Krzysztof Rościszewski, były dyrektor Jaracza i Olsztyńskiego Teatru Lalek .
Tadeusz Różewicz w Olsztynie był tylko raz. W 1964 roku zaprosili go studenci ówczesnej Wyższej Szkoły Rolniczej.
- Udało nam się to załatwić przez Związek Młodzieży Wiejskiej - wspomina Krzysztof Panasik, wówczas student, później dziennikarz.
Kupcie sobie śliwki
- Na spotkaniu w klubie Rakor Różewicz czytał niepublikowane jeszcze wiersze. A ponieważ spodziewał się, że mogą być trudności z zadawaniem pytań z sali, wygłosił fascynujący monolog. Na spotkaniu nie było tłumów, ale najważniejsze, że wielki poeta po prostu był.
Kłopotliwą kwestią było honorarium za wieczór autorski.
- Przewodniczący koła ZMW zapytał, ile poeta by sobie życzył - wspomina Panasik. - Tadeusz Różewicz popatrzył na niego i powiedział: - Wie pan co, kupcie sobie czapkę glubków. Glubki to takie śliwki, podobne do mirabelek.
Panasik był nie tylko organizatorem spotkania, ale również współzałożycielem studenckiego teatru Kandelabr. - Wystawiliśmy sztukę Różewicza zatytułowaną "Świadkowie albo nasza mała stabilizacja" - opowiada. - Dzięki uprzejmości Aleksandra Sewruka, ówczesnego dyrektora, mogliśmy pokazać ją nawet w Teatrze Jaracza. Zebraliśmy bardzo dobre recenzje, ale był to pamiętny rok 1968, więc byli i tacy, którzy odnosili się do nas niechętnie.
Panasik do dzisiaj pamięta kwestię z dramatu: - Ideologie i wiary powinny być jak pigułki. Nie powinny szkodzić i kaleczyć; powinny w działaniu być łagodne i oczyszczające.
Nie chcieli się rozebrać
Dramaty Różewicza kilkakrotnie, w tym dwa razy "Kartotekę", inscenizował Krzysztof Rościszewski, były dyrektor Jaracza i Olsztyńskiego Teatru Lalek.
W latach 90. ubiegłego wieku wyreżyserował w Jaraczu "Pułapkę", dramat, którego bohaterami jest Franz Kafka i jego przyjaciel Max Bród. - To świetna sztuka, bo mówi o ciekawym autorze w sposób niekonwencjonalny - tłumaczy Rościszewski. - Obsada też była niezła, a przedstawicielka Różewicza, która oglądała przedstawienie, odebrała je pozytywnie.
Przypomnijmy, że w inscenizacji Kafkę zagrał Artur Steranko, a Broda nieżyjący już Stanisław Krauze. Rościszewski opowiada, że miał tylko kłopot ze studentami Studium Aktorskiego. - Mieli się rozebrać do naga, bo grali trupy na wózkach wiezione do krematorium, ale nie chcieli tego zrobić - mówi Rościszewski. - Więc rozebrałem się ja i to ich dopiero ośmieliło.
Sam reżyser jako dwudziestoparolatek zajął III miejsce w ogólnopolskim konkursie recytatorskim, deklamując "Ocalonego" - jeden z najbardziej znanych wierszy Tadeusza Różewicza.
Stary, ale zapracowany
Marta Andrzejczyk, aktorka i piosenkarka, należy do młodego pokolenia. Ale z Tadeuszem Różewiczem rozmawiała przez telefon. - W sprawie praw autorskich do wiersza "Bursztynowy ptaszek", który śpiewam - opowiada.
- Telefon odebrała żona poety. Wołała go: "Tadziu! Tadziu!", ze śpiewnym akcentem. Poeta, gdy wyłożyłam mu swoją sprawę, zapytał, jakie jego książki mam w domu. Zamarłam, bo do głowy nie przychodził mi żaden tytuł i wydukałam, że wybór wierszy. Chciałam Tadeuszowi Różewiczowi przysłać swoją płytę. On powiedział, że nie trzeba. - Jestem stary, ale zapracowany i nie mam odtwarzacza - tłumaczył. Potem przysłał mi kartkę z pozdrowieniami z Wrocławia.
Blisko Nobla
Kazimierz Brakoniecki, poeta i tłumacz, widział Tadeusza Różewicza tylko raz. - Byłem, jeszcze na studiach, na spotkaniu autorskim z Różewiczem w warszawskim empiku - mówi. - Uważam, że to jeden z najwybitniejszych poetów XX wieku na świecie. Tworzył wielką poezję "po Auschwitz", choć wielu uważało, że to niemożliwe. Zajmował się też, z dużym wyprzedzeniem, jeszcze w siermiężnej gomułkowskiej Polsce, tematem kultury masowej i niszczącego duchowość konsumpcjonizmu. Często słyszy się, że nie dostał Nobla, bo
miał pecha, gdyż w tym samym czasie tworzyli Czesław Miłosz i Szymborska. Ale Różewicz był blisko tej nagrody już w latach 60. i 70. XX wieku. I to on, a nie Miłosz i Szymborska, wpłynął na poezję światową. I to on stworzył szkołę wiersza polskiego. Miał oczywiście wielu naśladowców i epigonów, którym wydawało się, że pisanie bez rymów z użyciem codziennego języka jest łatwe. Ale to nieprawda. Różewicz odrzucił sztafaż poetyczności, ale tworzył najczystszą poezję. Ewa Mazgal
*
Zaproście mnie, to przyjadę
Tadeusz Różewicz w 2000 roku podpisywał książki na targach w Warszawie. Młody człowiek stojący w długiej kolejce po autograf poety poprosił mnie, bym sfotografował go w chwili, kiedy poeta będzie podpisywał mu książkę. Postanowiłem młodemu człowiekowi towarzyszyć w kolejce, bo zafascynowała mnie żarliwość, z jaką mówił o poezji Różewicza, którą niedawno odkrył. Kiedy mój rozmówca usiadł przy stoliku, podszedłem i zrobiłem zdjęcie obu. Gdy młody człowiek wstał, nie namyślając się długo, sam przysiadłem się do stolika.
Nie miałem książki do podpisania. Po prostu chciałem uścisnąć prawicę Wielkiemu Poecie. Spytałem go, jak się czuje. I wtedy on uśmiechnął się do mnie i powiedział, że wydaje mu się, że będzie żył pięćset lat. Przypomniałem mu, że był w latach 60. na spotkaniu autorskim u studentów w Kortowie. Znałem szczegóły od Krzysztofa Panasika. Poeta pamiętał tę wizytę. Spytałem, czy przyjechałby ponownie do Olsztyna. - Jak mnie zaprosicie, przyjadę - powiedział. Później konferowałem w tej sprawie kilkakrotnie z redaktorem Janem Stolarczykiem z Wrocławia, wydawcą wierszy Różewicza, ale do ponownej wizyty poety w Olsztynie nie doszło. W święta zadzwoniłem do Jana Stolarczyka i, jak zwykle, pytałem o poetę. Mówił, że gdy spotkali się kilka dni wcześniej, rozmawiali z czterdzieści minut o wszystkim, jak to bywa w luźnej rozmowie, śmiali się i żartowali. Gdy w czwartek rano dowiedziałem się z radia o śmierci poety, znów zatelefonowałem do Wrocławia. - Byliśmy umówieni z Tadeuszem Różewiczem dzisiaj na godz. 10 - opowiadał redaktor Stolarczyk. - Mieliśmy podpisać umowę na wydanie wierszy w antologii. O siódmej rano zatelefonował syn poety, że ojciec źle się czuje. Miałem złe przeczucia. O 9. 30 sam zadzwoniłem i dowiedziałem się, że nie żyje... Zapytałem o ostatnie wiersze. - Myślę, że na biurku znajdzie się ich sporo, w formie mniej lub bardziej skończonej. Spośród 8-9 najnowszych wierszy kilka publikowałem w czasopismach, są jeszcze cztery nieopublikowane. Marek Barański