Wielki powrót Teatru Sensacji i Fantastyki Kobra

"Dawne grzechy" - reż. Krzysztof Lang - Teatr Telewizji

Teatr Telewizji posiada długą i ciekawą historię, jego początki sięgają pierwszej połowy lat pięćdziesiątych, kiedy w głowie Jana Marcina Szancera zrodził się ów, mało prawdopodobny, absurdalny wręcz pomysł stworzenia Teatru Telewizji. Całe przedsięwzięcie wymagało niebywałej wiary i zaangażowania, ponieważ ostatecznie „nikt nie wiedział, jak ma wyglądać, ale było już pewne, że musi być to jednak teatr ogromnie dynamiczny, aby móc, co tydzień dawać premierę (...).

Należało, więc prowadzić jednocześnie próby pięciu do sześciu sztuk. To oczywiście wymagało zaangażowania całego sztabu reżyserów, scenografów i kompozytorów, których trzeba było nauczyć telewizyjnego myślenia i w dodatku powiedzieć tym wszystkim ludziom, że właściwie nikt nie będzie oglądał ich pracy i nikt nie oceni osiągnięć, bo na mieście jest zaledwie kilka telewizorów i w dodatku nie wiadomo, czy je ktokolwiek otwiera. Nie była to nawet „sztuka dla sztuki", to było szaleństwo (...)" 1. Mimo wszelkich przeciwności pomysł został zrealizowany. Pierwsze spektakle Teatru Telewizji przebiegały z różnym skutkiem. Twórcom przede wszystkim doskwierały niedoskonałości techniczne ówczesnej telewizji, „obraz bladł i czerniał na przemian, czasem znikał zupełnie i nawet nie można było pokazać planszy <<przepraszamy za usterki>>"2 . Jednak niekończące się trudności nie zniszczyły marzeń ówczesnych twórców Teatru Telewizji. Projekt, tak jak cała telewizja, rozwijał się bardzo dynamicznie. Program charakteryzował się ogromną różnorodnością. Obok dzieł klasycznych w repertuarze poniedziałkowego teatru pojawiały się także sztuki współczesne oraz adaptacje powieści. Wśród bogatej propozycji repertuarowej szczególne miejsce zajął Teatr Sensacji i Fantastyki Kobra, który nadawany był w czwartki. Pomysłodawczynią tego cyklu była Illa Genachow, jednakże za twórcę Kobry uważa się Józefa Słotwińskiego, który zrealizował szereg sensacyjnych widowisk. W repertuarze czwartkowych inscenizacji znalazły się między innymi klasyczne kryminały pisarzy angielskich, np. Agaty Christie, jak również teksty autorów polskich, między innymi Macieja Słomczyńskiego czy Tadeusza Kwiatkowskiego. Emisje Kobry cieszyły się niesłabnącą popularnością, gromadząc ponad 90%-ową widownię. Jak wspomina Jerzy Gruza, w czasie emisji czwartkowego teatru ulice wyludniały się, niekiedy zdarzało się, iż dany spektakl wywoływał wśród widzów panikę i ogrom telefonów do telewizji, jak to miało miejsce podczas inscenizacji sztuki Lucille Fletcher pt. Pomyłka, proszę się wyłączyć z 1966 roku. Ze sztuką tą wiąże się bardzo ciekawa anegdota, która doskonale pokazuje, jak trudnym i wymagającym przedsięwzięciem było w tamtych czasach granie spektakli na żywo. W sztuce tej Aleksandra Śląska grała sparaliżowaną kobietę, zaś Tadeusz Pluciński mordercę. „Spektakl szedł na żywo. Przez godzinę bohaterka miota się na łóżku, dzwoniąc do znajomych i przyjaciół, ale nikt jej nie wierzy, że ktoś na nią czyha...i chce ją zabić. Kiedy dzwoni wreszcie telefon z policji, podchodzi morderca i mówi: Pomyłka, proszę się wyłączyć! Kładzie słuchawkę o robi to, co do mordercy należy. Plucińskiemu, który czekał na swoją kwestię przez godzinę pod lampami (szło to wszystko na żywo!) - z gorąca i napięcia tak zaschło w gardle, że kiedy przyszło do powiedzenia tej kluczowej kwestii: Pomyłka, proszę się wyłączyć, wydał z siebie jakiś nieokreślony pisk, rzężenie, długo kaszlał i dopiero coś wymamrotał do słuchawki. Nerwy, upał, zbyt długie czekanie...Wpadka! (...) Telewizja live!" 3. Pomyłki tego typu zdarzały się stosunkowo często, zazwyczaj jednak pozostawały one niezauważone przez widzów. Największa popularność Kobry przypadła na lata 60-te i 70-te, w latach 80-tych emisje Kobry były niezwykle rzadkie, w późniejszych czasach zanikły w ogóle. Teatr sensacji został wyparty przez sensacyjne filmy i amerykańskie seriale.

Po ponad dwudziestu latach Kobra powróciła do telewizji, 25 listopada 2013 roku widzowie mieli okazję obejrzeć prapremierę sztuki pt. Dawne grzechy w reżyserii Krzysztofa Langa. Spektakl wykorzystuje znakomity dramat angielskiego dramatopisarza Rogera Mortimera-Smitha w przekładzie Bogusławy Plisz-Góral (oryginalny tytuł Guilty Secret). Sztuka opowiada o dwóch londyńskich gangsterach George i Lennie, którzy porywają córkę bogatego biznesmena - Pana Chamberlaina, żądając za nią pięć milionów funtów okupu. Idealny plan zaczyna się komplikować, kiedy Lennie decyduje się ostatecznie uwolnić Charlotte, bo tak właśnie miała na imię porwana kobieta. Ten nagły zwrot akcji rozpoczyna ciąg nieoczekiwanych zdarzeń, bohaterowie okazują się kimś innym, niż to widzowie mogli początkowo zakładać. Cała akcja płynie niezwykle wartko, zaś finał zupełnie zaskakuje. Do sukcesu tej inscenizacji z pewnością w dużej mierze przyczynił się bardzo dobry tekst angielskiego pisarza. Utwór Rogera Mortimera-Smitha łączy w sobie elementy thrilleru oraz komedii. Dramat charakteryzuje intryga i szybka akcja owiana pewną dozą tajemniczości, kolejne sceny wzmagają napięcie u widza, który z ogromną ciekawością śledzi bieg wydarzeń, zatem ani książka, ani sztuka na jej podstawie nie nuży, wręcz przeciwnie, intryguje. Elementy humorystyczne dodatkowo urozmaicają sztukę. Warto tu zwrócić uwagę na fakt, iż na Zachodzie powszechną praktyką jest czytanie przez aktorów tekstów dramatycznych. W Anglii The Royal Court Theatre w sposób szczególny dba o dramatopisarzy. Młodzi twórcy mają szansę uczestniczyć w kursach pisania oraz próbach czytanych. Takie rozwiązanie daje szansę na skonfrontowanie swojego dzieła ze sceną, która jak wiadomo bezwzględnie obnaży każdą słabość tekstu. Nie rzadko czytania nowopowstałych tekstów skłaniają pisarzy do wprowadzenia zmian, tak by utwór w jak największym stopniu współgrał z możliwościami sceny teatralnej. W Polsce dotychczas nie prowadzono takich działań, chociaż praktyka ta najprawdopodobniej będzie się powoli rozwijać. W Warszawie przy Teatrze Dramatycznym już od 2003 roku funkcjonuje Laboratorium Dramatu, gdzie prowadzone są przeróżne akcje mające na celu rozwijanie i propagowanie dramaturgii. Otoczenie opieką dramatopisarzy jest jak najbardziej zasadne, angielskim dramatopisarzom rzadko zarzuca się, iż ich dzieło jest niesceniczne. Tak też to wygląda w przypadku sztuki Rogera Mortimera-Smitha, gdzie bardzo dobry tekst przyczynił się do udanej inscenizacji.

Na sukces spektaklu znaczący wpływ miała obsada aktorska. Kolejny raz moje serce zdobył Jan Frycz w roli detektywa o imieniu Crichton. Aktor gra z taką lekkością i naturalnością jakby chodziło o najzwyklejszą w świecie rzecz. W jego grze nie widać stresu czy napięcia, z pewnością nie bez znaczenie jest tu obok talentu, ogromne doświadczenie. Pozostali aktorzy również stworzyli ciekawe kreacje. Najzabawniej wypadł Tomasz Karolak jako niezbyt bystry Lennie. Uwierzyłam w jego nieporadność, powolne myślenie i naiwność pomimo posiadania w pamięci zupełnie odmiennego obrazu, jaki pod wpływem seriali i kina nasuwa mi się w związku z Tomaszem Karolakiem, zatem aktor musiał grać bardzo przekonywująco. Męskiej publiczności z pewnością do gustu przypadła postać Charlotte, którą odegrała zmysłowa Kamila Baar. Ja również patrzyłam na nią z przyjemnością, właśnie tak wyobrażam sobie córkę londyńskiego milionera. Nie mam także uwag do gry Adama Woronowicza w roli George'a, chociaż dało się po nim zauważyć stosunkowo duże zdenerwowanie. Mimo wszystko wypadł bardzo dobrze. Podsumowując, cała obsada aktorska stanęła na wysokości zadania, aktorzy trafnie oddali złożoną osobowość bohaterów, w których się wcielili.

Bardzo dobrze oceniam scenografię autorstwa Anny Wunderlich oraz kostiumy przygotowane przez Dorotę Kołodyńską. Zarówno współczesne wnętrza jak i kostiumy zgodnie pokazywały, iż mamy do czynienia ze współczesną sztuką. Zachowywanie spójności pomiędzy tekstem i scenografią zawsze przemawia na korzyć inscenizacji. Nie do końca podobał mi się pomysł z wyświetlenie krótkiego filmu, w którym Charlotte jedzie angielską taksówką. Scena ta nie wnosiła nic nowego do spektaklu, miała jedynie posłużyć zmianie scenografii. Zastanawiający jest sam pomysł, nie przyszło mi, bowiem do głowy, że zmiana dekoracji może nastręczać aż takich kłopotów. Nota bene sztuka została napisana na jedną oraz na dwie dekoracje, Teatr Telewizji wybrał wersję z podwójną dekoracją, kosztem łącznika filmowego. Ja osobiście nie przepadam za efektami filmowymi w teatrze i wolałabym inne rozwiązania, np. wykorzystanie sceny obrotowej, o ile budowa sceny na to pozwala.

Ogólnie pracę Krzysztofa Langa oceniam bardzo dobrze i cieszę się, że reżyser w końcu przerwał mało udany ciąg przedstawień, jakie w ostatnim czasie prezentowane były w Teatrze Telewizji. Niestety od pewnego już czasu Teatr Telewizji proponuje swoim widzom współczesne sztuki tworzone na wzór filmów czy seriali (Pozory mylą, Bezdech). Oglądając tego typu spektakle, gdzie akcja, jak w filmie przenosi się w plener sprawia, że widz może nawet nie zorientować się, iż ma do czynienia z teatrem. Powrót na tradycyjną scenę zdecydowanie zadziałał na korzyść inscenizacji. To, co chciałabym zaznaczyć to fakt, iż widz nie jest aż tak mało bystry jak bohater sztuki Lennie, by trzeba mu było wszystko przedstawiać wprost. Jestem przekonana, iż twórcy spektakli mogą zaufać swoim widzom i uwierzyć w ich inteligencję. Współcześni widzowie oczekują także rozrywki na najwyższym poziomie. Teatr Telewizji ma tutaj szerokie pole do działania, bo jak swego czasu wyjaśniał Andrzej Wajda „dzięki temu teatrowi widownia całej Polski spotyka się z repertuarem, którego nie ma szans zobaczyć inaczej. Widz nie przyjedzie specjalnie do Warszawy Krakowa, Łodzi czy Wrocławia, by obejrzeć dobrą sztukę. Telewizji ma najlepsze z najlepszych"4 . Śmiały pomysł powrotu do inscenizacji typowych dla legendarnej już Kobry jak najbardziej wprawia myśl Andrzeja Wajdy w działanie. To, co najmniej podobało mi się w inscenizacji Dawnych grzechów, to otoczka, jaka temu towarzyszyła. Zastanawia mnie, w jakim celu emitowane są te rozmowy tuż po spektaklu. Ja wcale nie chcę wiedzieć, że Adam Woronowicz czy jego sceniczni partnerzy bardzo się tremowali i tym samym sypali w tekście. Jak dla mnie takie zwierzenia mają swoją wartość ale tylko z perspektywy czasu, jako wspomnienia, nie zaś tuż po końcowym ukłonie. Całe szczęście nie było przerwy, w której pani redaktor pytałaby widzów o ich odczucia. Uwielbiam natomiast głuchą ciszę, jaka niekiedy zapada po widowiskach teatralnych. Ta cisza oddaje to wszystko, czego twórcy mogliby od widzów oczekiwać. Niech to wrażenie, jakie pozostawił po sobie spektakl spływa powoli, niech nastrój pozostanie jeszcze na czas drogi do domu. Wyskakiwanie ad hoc z fajerwerkami, podziękowaniami czy zwierzeniami, kompletnie zaburza nastrój, jaki udało się zbudować podczas spektaklu.

Pomimo drobnych uwag, bez zawahania uznaję spektakl Dawne grzechy za jedną z najciekawszych propozycji telewizji w ostatnim czasie. Z pewnością warto byłby powrócić do inscenizacji pod znakiem Kobry, bo jak niegdyś stwierdził Andrzej Łapicki „|to była nasza specjalność. W ogóle teatr kryminalny. Tego nie było nigdzie na świecie" 5 .

1   J. M. Szancer, Teatr cudów, Warszawa 1972, s. 96.
2 Tamże, s. 97.
3 J. Gruza, Telewizyjny alfabet wspomnień w porządku niealfabetycznym, Warszawa 2000, s.
4 Zdrojewska, Bigda idzie, a kot schudł, Nowe Państwo 2001, nr 24.
5 Cyt. za K. Dzierzbicka, wypowiedź z programu Pod znakiem węża, czyli wspomnienie o Teatrze Kobra, zrealizowanego przez Naczelna Redakcję Teatru Telewizji TVP w 1992r.

Magdalena Mąka
Dziennik Teatralny Lublin
14 grudnia 2013
Portrety
Krzysztof Lang

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia