Wielki rewolucyjny spisek pokazany widzom z bliska i od kuchni"

"Thermidor" - reż. Paweł Wodziński - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

Najnowsza propozycja Teatru Polskiego w Bydgoszczy na pewno jest godna uwagi. "Thermidor" momentami jednak nuży.

"Thermidor" Stanisławy Przybyszewskiej, niedokończony dramat o schyłku życia i działaniach Maksymiliana Robespierre'a, jednego z przywódców Wielkiej Rewolucji, to drugi spektakl teatru pod wodzą nowego dyrektora Pawła Wodzińskiego. On również sztukę wyreżyserował i przygotował do niej scenografię. I ta, choć oszczędna, robi wrażenie - może właśnie z powodu swojej prostoty. Akcja toczy się na zapleczu dużej sceny. Przy sześciokątnym stole knują uczestnicy spisku, a scena w stu procentach należy do panów.

Tu rządzą mężczyźni

Jest więc pomysłodawca spisku, w tej roli świetny Jakub Ulewicz, jest i Roland Nowak, cichy, pragnący, by to wszystko wreszcie się skończyło. Jest i Mirosław Guzowski, pałający nienawiścią i żądzą mordu, który, niestety, z całej plejady aktorów, których piątkowego wieczoru widzieliśmy na scenie najmniej mnie przekonuje.

Mamy również Pawła L. Gilewskiego, który brawurowo wkracza na scenę w kowbojskim kapeluszu i prezentuje taniec, który tylko na pozór ma w sobie radość. Maciej Pesta, kolejny uczestnik spisku, z kolei na naszych oczach popada w szaleństwo. A Marcin Zawodziński w roli przekupnego pismaka przekonuje, że od korupcji nie da się uciec. Słowem wszyscy wiedzą już, że to schyłek, wszyscy boją się, nienawidzą i jednocześnie podziwiają Robespierre'a, przeciw któremu spiskują. Wszyscy są już zmęczeni do granic możliwości.

Chwila znużenia i niezły finał

Na samego Robespierre'a czekamy długo. W końcu zjawia się i robi duże wrażenie. Grzegorz Artman, pojawiający się na bydgoskiej scenie gościnnie, wkracza na nią z dużą charyzmą. Nie jest już człowiekiem, sprawia raczej wrażenie własnego przerażającego cienia. Gdy uczestnicy spisku znikają, Robespierre rozpoczyna pełne emocji i napięcia spotkanie z Saint-Justem. Spotkanie, które, niestety, początkowo nuży, ale kończy się wielkim monologiem tego pierwszego. A za ten popis Artmanowi należą się duże brawa.

Widzowie mogą to wszystko oglądać z bliska. Świetnym zabiegiem okazało się filmowanie i wyświetlanie na dużych ekranach twarzy bohaterów, których dzięki temu mamy niemal na wyciągnięcie ręki.

Ciekawie zadziałała też nietypowa ilustracja muzyczna - piosenki country puszczane z telefonu komórkowego są niezłym komentarzem do tego, co dzieje się na scenie. Brawa należą się Agacie Skwarczyńskiej za to, co zrobiła z oświetleniem.

Na nową sztukę TPB na pewno warto się wybrać, można to zrobić np. jutro i pojutrze. Nie wiem jednak, czy nie warto poczekać, aż spektakl już się trochę "ogra".

Joanna Pluta
Gazeta Pomorska
3 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...